Religia nigdy nie odgrywała w mojej rodzinie istotnej roli. Rodzice nie chodzili do kościoła i nadal zresztą tego nie robią. Nie zmuszali mnie do uczestniczenia w lekcjach religii, nie zostałam też ochrzczona i nie przystąpiłam do bierzmowania. Nie sądziłam, że może mieć to jakiekolwiek znaczenie, dopóki nie zakochałam się w katoliku.

Poszłam za głosem serca

Marka poznałam na imprezie sylwestrowej zorganizowanej przez moich znajomych w uroczej miejscowości górskiej niedaleko Zakopanego. Nie miałam żadnych planów, więc postanowiłam skorzystać z zaproszenia. Było naprawdę sporo osób – część z nich zobaczyłam po raz pierwszy w życiu. Marek od razu wpadł mi w oko. Był w moim typie – wysoki blondyn z włosami do ramion i szczupłą, wysportowaną sylwetką. Ja co prawda żadną pięknością nie jestem, ale lubię dbać o siebie i dużo spacerować.

Ewidentnie mu się spodobałam, z czym wcale się nie krył. Podszedł do mnie, przedstawił się i zaczęliśmy rozmawiać. W tak uroczym towarzystwie wieczór zleciał błyskawicznie. Północ wybiła nie wiadomo kiedy. Składając sobie życzenia noworoczne, oboje byliśmy już po uszy zakochani. Nie mam bladego pojęcia, skąd wzięła się pewność, że jest to mężczyzna, u którego boku pragnę się zestarzeć. Wcześniej byłam w dwóch związkach, lecz ani razu nie towarzyszyło mi takie odczucie – pewnie dlatego żadna z tych relacji nie przetrwała próby czasu. Wiedziałam, że z Markiem będzie inaczej – tak podpowiadało mi serce. Postanowiłam pójść za tym głosem i była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. 

To była moja bratnia dusza

Kilka dni po imprezie Marek zadzwonił i zaprosił mnie na randkę. Szczerze powiedziawszy, czekałam na jego telefon jak na szpilkach. Głupio mi było odzywać się jako pierwsza – wolałam jednak, aby to on uczynił ten krok. Na dźwięk jego głosu moje serce zabiło szybciej.

– Co byś powiedziała na wyprawę do kina, a potem na kolację? – zapytał.

– Z największą przyjemnością – propozycja brzmiała niezwykle kusząco.

– Wiesz, stęskniłem się za tobą – słysząc te słowa, poczułam się naprawdę cudownie.

– Ja za tobą też – przyznałam.

Podczas wspólnego wyjścia fantastycznie spędziliśmy czas i utwierdzili się w przekonaniu, że chcemy być razem. Kolejne spotkania umacniały naszą relację. Okazało się, że łączy nas wiele zainteresowań i że nadajemy na tych samych falach. Wolny czas oboje najchętniej spędzaliśmy aktywnie, niemniej nie mieliśmy nic przeciwko leniuchowaniu na kanapie i czytaniu książek. Cieszyłam się, że spotkałam bratnią duszę, z którą mogę dzielić pasje.

Co prawda, jako para rzucaliśmy się w oczy, ponieważ Marek był znacznie wyższy ode mnie – nawet gdy założyłam buty na wysokim obcasie, różnica wzrostu była wyraźnie widoczna. Jednakże zupełnie nam to nie przeszkadzało, bo przecież liczy się nie to, jak człowiek wygląda, a jaki jest. Kochaliśmy się jak szaleni i nie przejmowali mało istotnymi drobiazgami, gdyż to nie one decydowały o jakości naszego związku.

Marek mi się oświadczył

Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie, co oznaczało, że byliśmy razem już prawie rok. Marek postanowił uczcić ten fakt wyjazdem w góry.

– Kochanie, to będą nasze pierwsze święta we dwoje – gdy to mówił, dosłownie promieniał ze szczęścia.

Nie mogę w to uwierzyć – ja także nie kryłam entuzjazmu.

Zarezerwował dla nas pobyt w przytulnym, eleganckim hotelu. Tam mi się oświadczył. Wybraliśmy się na kolację. Po skończonym posiłku nagle wstał od stolika i uklęknął przede mną, po czym wręczył mi złoty pierścionek z okazałym brylantem. Z wrażenia nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.

– Czy zostaniesz moją żoną? – zapytał drżącym głosem.

– Tak – po moich policzkach popłynęły łzy.

To był niezwykły moment. Nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że ja i Marek będziemy zgodnym, udanym małżeństwem. Gdybym mogła, skakałabym pod sufit z radości. Zaręczynowy pierścionek wspaniale prezentował się na mojej dłoni. Pękałam z dumy, ponieważ miałam zostać żoną mężczyzny, którego kochałam ponad wszystko. Marek był cudownym mężczyzną – spokojnym, ciepłym, pełnym empatii, zaradnym i uczciwym. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że kiedykolwiek spotkam kogoś takiego. Nie sądziłam, że jest coś, co mogłoby nas poróżnić

Ślub okazał się problemem

– To jak wy sobie ślub wyobrażacie? – pytanie zadane przez matkę Marka w tempie ekspresowym sprowadziło mnie na ziemię.

Wydawało mi, że rozmawialiśmy o wszystkim, a jednak było coś, o czym zapomnieliśmy. Chodziło o kwestie związane z wiarą. Ja byłam ateistką, a Marek katolikiem. Nie widziałam siebie przed ołtarzem w kościele, on natomiast liczył na ślub kościelny – sam cywilny nie wchodził w rachubę.

– No nie wiem – wybąkałam – jakoś się dogadamy.

– A jak będzie trzeba dziecko ochrzcić, to co wtedy? – mama narzeczonego nie dawała za wygraną.

Marek od razu się zorientował, że rozmowa ta zmierza w złym kierunku, więc zmienił temat. Gdy wróciliśmy do domu od jego rodziców, nie mogliśmy przemilczeć tak ważnej kwestii.

– I co teraz? – rozłożyłam bezradnie ręce. – Nie zamierzam się nawracać i robić czegoś wbrew sobie.

– Ja również, a to dla mnie ważna sprawa.

– No to chyba mamy problem, co?

– Nie wiem, co robić i co będzie dalej – odparł zrezygnowany.

– To może na razie nic z tym nie róbmy? – mnie też nic konstruktywnego nie przychodziło do głowy.

– Masz rację – przytaknął.

Przytulił się mocno, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że coś się zmieniło. Obawiałam się o przyszłość naszego związku. Znałam pary, które się rozstały właśnie z powodów religijnych. Nie chciałam, aby nas coś takiego spotkało. Jak miałabym żyć bez Marka?

Bałam się rozstania

Przez następne tygodnie nie rozmawialiśmy na ten temat, ale nie było tak, jak dawniej. Między nas wkradł się cień nieporozumienia. Bardzo intensywnie zastanawiałam się nad tym, czy dla świętego spokoju nie lepiej będzie się poświęcić. Z drugiej strony na samą myśl o przyjęciu wyznania katolickiego odczuwałam ogromny dyskomfort. Wiem też, że Marek byłby z jednej strony zadowolony, a z drugiej non stop miałby świadomość, że sprzeciwiłam się swoim poglądom.

Istniało prawdopodobieństwo, że w jakiejś kłótni mogłabym mu to wypomnieć. W końcu Marek wyznał, iż trudno mu pogodzić się z tym, że nie złożymy przysięgi przed księdzem. Poinformował, że musi przetrawić to w samotności. Nie pozostało mi nic innego, jak się z tym pogodzić, chociaż byłam załamana. W głowie układałam najczarniejsze scenariusze – nie chciałam, aby się ziściły.

Miłość jest ważniejsza niż papierek

Odkąd zostałam sama, nie śpieszyłam się zbytnio z powrotami z pracy. Przykra była świadomość, że Marek nie czekał na mnie w domu. Nie było go zaledwie od paru dni, ale ciągnęły się one w nieskończoność. Perspektywa spędzenia weekendu bez niego strasznie mnie smuciła. Tymczasem stało się inaczej. Był piątek, wróciłam z roboty obładowana zakupami i zmęczona. Po wejściu do mieszkania usłyszałam nastrojową muzykę dobiegającą z sypialni. Tam czekał mój ukochany. Stworzył w pomieszczeniu romantyczny nastrój. Zapalił aromatyczne świece, na pościeli rozsypał płatki róż.

– Kocham cię, jesteś dla mnie wszystkim – był bardzo wzruszony, a ja rzuciłam mu się na szyję.

Nie mogliśmy oderwać się od siebie.

– Bałam się, że to koniec – miałam ochotę się rozpłakać.

– Ja też, ale to nie ślub będzie decydował o naszym szczęściu – przeciągnął dłonią po moich plecach.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– To, że nie potrzebujemy tego ślubu – odparł.

– To prawda – przytaknęłam, a z mego serca spadł ciężki kamień.

Doszliśmy do wniosku, że będziemy funkcjonować jako para na tzw. kocią łapę – na luzie, bez stresu i potwornej presji towarzyszącej zawieraniu związku małżeńskiego. Być może kiedyś któreś z nas zmieni zdanie i założymy sobie obrączki, ale póki co uznaliśmy to za zbędne. Mnóstwo osób na całym świecie żyje właśnie w ten sposób. Cóż, rodzina Marka będzie musiała przyjąć to do wiadomości i zaakceptować. Z moimi rodzicami będzie o tyle łatwiej, że nie mają ciśnienia na uroczystość ślubną. Nigdy zresztą nie kwestionowali moich decyzji, wychodząc z założenia, że sama za nie odpowiadam. Ja i Marek mamy siebie – to nam w zupełności wystarczy.