Wracam myślami do momentu, gdy prasowałam koszulę męża. To właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że obmyślam, jak pozbyć się rodziców ukochanego. Wyobrażałam sobie sytuację, w której częstuję ich zupą z dodatkiem trujących grzybów… Zasłużyli na to. W końcu robili wszystko, by całkowicie zniszczyć moje poczucie wartości, przy okazji próbując zniechęcić do mnie swojego syna. No tak, mieli wybraną dla niego żonę idealną – córkę chirurga plastycznego, który cieszył się w mieście uznaniem. Ich syn natomiast sprowadził do rodziny sierotę nieznanego pochodzenia.

„Nosisz w sobie zło. Niedaleko pada jabłko od jabłoni!”

Kiedy mój mąż zagroził im zerwaniem kontaktów i tym, że już nigdy nie zobaczą swojego pięcioletniego wnuczka, zupełnie nic sobie z tego nie robili! Najbardziej przerażała mnie zbliżająca się wielkimi krokami impreza organizowana z okazji imienin teścia. Gdybym tylko mogła, to najchętniej zostałabym w domu, ale Bartuś tak bardzo nie mógł się doczekać spotkania z całą rodziną i kuzynami, że nie chciałam go rozczarować. Gdzieś z odmętów pamięci usłyszałam słowa: „Nosisz w sobie zło. Niedaleko pada jabłko od jabłoni!”

Miałam wtedy nie więcej niż z dziesięć lat. Słowa te padły z ust siostry Zofii, która pracowała w kuchni w naszym domu dziecka. Nie pamiętam co ją skłoniło do ich wypowiedzenia, ale utkwiły mi one głęboko w pamięci... Jestem po prostu sierotą. Przez długi czas nie wiedziałam o swoim pochodzeniu zbyt wiele. Kiedy byłam mała, powiedziano mi tylko tyle, że rodzice nie byli małżeństwem, dlatego nie mogli się mną zająć. W tamtych czasach nie kwestionowało się zdania matki przełożonej ani innych zakonnic, które sprawowały nad nami opiekę. Nie dopytywałam więc o żadne dodatkowe informacje.

Moje dzieciństwo było naprawdę fajne. Nie mogę powiedzieć złego słowa o zakonnicach, które się mną opiekowały. Dawały mi poczucie bezpieczeństwa, a najbardziej lubiłam siostrę Klementynę, przy której czułam się ważna i kochana. Ciągle mamy ze sobą kontakt. Jedyną rysą na tym obrazku była siostra Zofia.

Zapytałam kiedyś Klementynę o jej zachowanie. Odpowiedziała mi, żebym nie brała tego do siebie, bo Zofia to po prostu zgorzkniała baba, która wszędzie dopatruje się złych mocy. Niedługo po tym siostra Zofia została gdzieś przeniesiona i straciłam z nią kontakt. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Nagle poczułam silną chęć, by dowiedzieć się czegokolwiek o tych, którzy dali mi życie.

Zakonnica okazała się przyjaciółką mojej mamy

Na początek postanowiłam pojechać tam, gdzie się wychowywałam – do domu dziecka. Placówką zarządzała już inna zakonnica. Nigdy wcześniej jej nie spotkałam, ale sprawiała wrażenie rozsądnej i ochoczo zaoferowała mi pomoc. Niestety, w papierach nie odnalazłam informacji o moich biologicznych rodzicach. Była tam jedynie wzmianka, że zostałam podrzucona do kościelnego okna życia. Kompletna porażka. W akcie desperacji zapytałam o siostrę Zofię, która dawniej pracowała w kuchni, a potem została gdzieś przeniesiona.

– Kilka lat temu wróciła do nas. Teraz tu gotuje – odpowiedź siostry Marii mnie zaskoczyła.

Po latach wróciłam w to samo miejsce. Ponownie przekroczyłam próg kuchni w domu dziecka, gdzie niegdyś spędzałam sporo czasu, pomagając siostrom zakonnym w obowiązkach. Siostra Zofia bardzo się zestarzała, była już po siedemdziesiątce. Kiedy weszłam, akurat kroiła warzywa. Wyczuła, że ktoś przyszedł, więc przerwała pracę, powoli się obróciła i spojrzała na mnie.

– Agnieszka – szepnęła. – Na litość boską… Jesteś kropka w kropkę jak twoja mama.

Nogi się pode mną ugięły. Osunęłam się na krzesło. Przyjaźniły się od dziecka, od czasów piaskownicy. Ich drogi rozeszły się dopiero wtedy, gdy Marzena wstąpiła do klasztoru i przybrała imię zakonne Zofia. Ale nigdy nie straciły ze sobą kontaktu, regularnie do siebie pisały.

– Właśnie dlatego tak dobrze wiedziałam, co łączyło ją z twoim tatą. Nazywał się Robert.

Rozmawiałyśmy, popijając gorącą herbatę z filiżanek. Siostra Zofia wyraźnie się uspokoiła, była bardziej opanowana niż kiedyś. Zniknęła gdzieś ta złośliwość, która pchnęła ją do wykrzyczenia mi prosto w twarz, że opętało mnie zło. Zanim rozpoczęła swoją opowieść, przeprosiła za wydarzenie, które tak bardzo utkwiło mi w pamięci. „W środku wciąż cierpiałam, ale przecież dziecko nie było niczemu winne. Wtedy jeszcze tak na to nie patrzyłam”. Moja mama miała na imię Lidia i urodziła się jako córka bogatego prawnika, szefa dużej kancelarii, człowieka z koneksjami, o ugruntowanych przekonaniach na temat pozycji kobiet. Moja babcia, jego małżonka, podzielała zdanie męża we wszystkich kwestiach.

– Kiedy Lidka skończyła dwadzieścia trzy lata, straciła głowę dla pewnego nauczyciela historii w ogólniaku. On też za nią szalał. Snuli plany o wspólnej przyszłości. Ale jej ojciec widział to zupełnie inaczej. Oświadczył, że zięć musi mieć koneksje, które umożliwią poszerzenie wpływów. No i wyswatał ją z kimś innym. Wiesz, twoja mama była grzeczną dziewczynką, bogobojną i znającą swoje obowiązki. Ale ten jej ukochany namieszał jej w głowie… Namawiał ją, żeby postawiła się ojcu i uciekła z nim. Tak ją omamił, że naprawdę to zrobiła.

– Była zakochana – wyszeptałam. – Mogła decydować o własnym życiu.

Siostra Zofia spojrzała mi w twarz.

– Powinnością córki było być posłuszną swojemu ojcu, jak ja muszę być posłuszna Bogu. Skoro się postawiła, to została ukarana.

Wszelkie nadzieje legły w gruzach

Zacisnęłam wargi, powstrzymując się od komentarza, który mógłby sprawić, że nie poznam dalszego ciągu tej opowieści. Zrobiłam to z wielkim trudem. Dowiedziałam się, że moja matka wyjechała ze swoim ukochanym, by zamieszkać z nim w innej miejscowości. Byli ze sobą jedynie dwadzieścia jeden dni, zanim wytropił ich prywatny detektyw, wynajęty przez jej ojca. Któregoś ranka, gdy jej ukochany był już w pracy, a ona poszła do miasta, siłą wepchnięto ją do auta i odwieziono z powrotem w rodzinne strony. Już następnego dnia zaaranżowano jej ślub z facetem starszym od niej o piętnaście lat.

– Zachowywała się, jakby straciła zmysły – opowiadała siostra Zofia. – Choć była już po ślubie z innym mężczyzną, chciała uciec do swojego ukochanego. Została zamknięta w domu męża. Niedługo potem okazało się, że spodziewa się dziecka. Ojcem był Robert. Podjęto decyzję o oddaniu noworodka zaraz po narodzinach. Kiedy opisała mi to w liście, przeraziłam się. Błagała mnie, żebym zaopiekowała się jej maleństwem i przekazała je Robertowi, by mógł je wychowywać.

W pomieszczeniu panowała absolutna cisza.

– Czemu tak się nie stało? – zapytałam szeptem. Moje serce tłukło się w piersi jak oszalałe. Siostra Zofia nie odezwała się ani słowem. Jej twarz sprawiała wrażenie nieustępliwej, usta miała zaciśnięte.

– Powiedz mi, dlaczego?! – wrzasnęłam. – Przynajmniej miałabym tatę!

– Nie zasłużył na to – odpowiedziała zakonnica, zaciskając palce na rękojeści noża. – Zrujnował życie mojej jedynej przyjaciółce. Wyrwał ją z domu i nakłonił do buntu. I za to miałby dostać dziecko? Jako nagrodę? Nie mogłam się na to zgodzić. Kiedy Lidia urodziła, poszłam do twojego dziadka i oznajmiłam mu, że przekażę maleństwo Kościołowi, i że nikt się o niczym nie dowie. Byłam mu to winna.

– Jemu siostra była coś winna?! – nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

– To ja za wszystko odpowiadam. To ja zapoznałam Lidkę z Robertem.

Wzięłam głęboki wdech.

– W porządku. Przeszłości nie da się zmienić. Czy wie siostra, jak nazywa się mój ojciec?

Zakonnica skończyła kroić, odłożyła nóż i przetarła ręce o fartuszek.

– Chodź ze mną – powiedziała. – Mam coś dla ciebie. Będziesz mi wdzięczna.

Weszłyśmy do jej niewielkiego, skromnie umeblowanego pokoiku. Sięgnęła do szuflady i z małego pudełeczka wyciągnęła wycięty z gazety artykuł. Kiedy mi go wręczyła, zobaczyłam, że to wycinek z kroniki policyjnej. W tekście opisano historię niejakiego Roberta N., młodego nauczyciela historii w jednym z liceów. Dokonał straszliwej zbrodni.

– Skazano go na dwadzieścia pięć lat. Zatem możesz być mi wdzięczna, że twoim wychowaniem nie zajmował się Szatan we własnej osobie.

– Przekaż pozdrowienia diabłu, kiedy w końcu się spotkacie – odburknęłam, bo czułam, że jeśli zaraz nie opuszczę tego miejsca, krew ojca weźmie górę nad zdrowym rozsądkiem.

Wyszłam. Miałam dość. Porzuciłam tę historię. Nie chcę więcej do tego wracać.