Jako młoda nauczycielka w prywatnym przedszkolu nie zarabiałam zbyt wiele. Więc kiedy nadchodziły wakacje, nie szukałam biura podróży, a okazji, by dorobić do budżetu.  Co roku moje przedszkole było zamknięte w lipcu lub w sierpniu, my zaś miałyśmy miesiąc wolnego.  Przymusowy, zapisany w umowie, i… bezpłatny. Bez męża czy hojnego chłopaka – nawet bez kandydata na narzeczonego – którzy by mi zafundowali lato pod palmami albo utrzymywali w tym czasie, pozostawało mi pracowite lato w mieście.

Bywałam już kelnerką i gdyby nie była to sezonowa robota, a mnie zależałoby wyłącznie na kasie, mogłabym rozważyć zostanie w niej na dłużej, bo z samych napiwków wyciągałam więcej niż z etatu w przedszkolu. Pracowałam jako sprzedawczyni w markecie, w budce z lodami i na straganie z rękodziełem oraz pamiątkami. Wcześniej wyjeżdżałam też na kolonie jako opiekunka, ale pieniądze były marne, a odpowiedzialność… O matko!

Połączyłam pracę z wypoczynkiem

W zeszłym roku stwierdziłam, że połączę przyjemne z pożytecznym i wyjadę do jakiejś miejscowości wypoczynkowej, żeby zarobić pieniądze, a jednocześnie odpocząć, popatrzeć na ładne widoki… W sezonie, w rejonach żyjących z turystów, nie powinno być problemu ze znalezieniem pracy. Faktycznie. Właściciel restauracji w Beskidach niemal mnie po rękach całował.

– Z nieba mi pani spada, kochana! Właśnie straciliśmy dwie kelnerki!

Nie pytałam dlaczego, bo stawka była bardziej niż satysfakcjonująca, a w dodatku zaoferowano mi niewielki pokój nad restauracją, i to bez dodatkowych opłat. Szef naprawdę nie miał wyjścia i musiał znaleźć kogoś od zaraz. Mogli mieć najlepszego szefa kuchni i zachęcające ceny, ale bez kelnerek nic nie zarobią.

Lubiłam tę pracę. Czasem klienci przychodzili tylko jeden raz, czasem przez kilka dni z rzędu pojawiały się te same twarze, które potem znikały, zastępowane przez inne. Codziennie można było spotkać kogoś miłego albo niekoniecznie. Nauczyłam się nie brać do siebie niegrzecznych uwag. Ludzie miewają swoje humory, a ja byłam niezła w rozbrajaniu takich min. Lubiłam zgadywać, co dani klienci zamówią, czy będą mieli z góry ustalone życzenia, czy pozwolą mi coś zaproponować.

Ten mężczyzna miał coś w sobie

Pewnego dnia przy stoliku zasiadł mężczyzna w towarzystwie nastolatki i kilkuletniej dziewczynki. Starsza córka wyglądała na naburmuszoną, ale młodsza rozglądała się ciekawie i zagadywała do ojca. Podeszłam do nich, podałam karty.

– Może coś doradzić? Państwo są chyba u nas pierwszy raz…

– Ja chcę zupę pomidorową! – pisnęła dziewczynka, szarpiąc tatę za rękaw.

– To wspaniale się składa, bo widziałam, jak rano kucharz gotował pomidorówkę! – uśmiechnęłam się do małej. – A teraz już nie ciągnij taty za rękaw, bo nie może przeczytać, co jeszcze zamówić…

– To nie jest mój tata! – zaprotestowała dziewczynka.

Przy sąsiednich stolikach zrobiło się ciszej i goście zaczęli popatrywać w naszą stronę. 

– To mój wujek! – ludzie wrócili wzrokiem do swoich talerzy.

– Jezu, Mela, zamknij buzię… – jęknęła nastolatka. – Ja poproszę burgera z frytkami. I colę.

– A dla nas zupa pomidorowa, spaghetti dla dzieci, a dla mnie…  Sam nie wiem – mężczyzna zawahał się przy swoim wyborze.

– A ja już wiem. Być w górach i nie spróbować baraniny, to podobno grzech – podpowiedziałam.

– W takim razie… – spojrzał na mnie i zaniemówił.

Powiem szczerze, że mnie też na chwilę odebrało pewność siebie. Facet miał najpiękniejsze oczy, jakie w życiu widziałam. Błękitne jak niebo nad szczytami albo morze w słońcu.

– W takim razie zdam się na panią.

Zaprosił mnie na kawę

Kiedy cała trójka zjadła, zapłaciła i zaczęła zbierać się do wyjścia, mężczyzna przystanął, jakby chciał mnie jeszcze o coś zapytać, ale ostatecznie zrezygnował. Za to przyszli kolejnego dnia i następnego, a mnie coraz lepiej rozmawiało się z pięcioletnią Amelką, która zdradziłaby każdemu największe sekrety, byle tylko ów ktoś chciał jej słuchać. Starsza siostra Amelki zazwyczaj patrzyła w telefon. Ich wujek wodził za mną oczami, a ja udawałam, że tego nie widzę. Trzeciego dnia zdobył się na odwagę i zaprosił mnie na kawę.

– Uwielbiam swoje siostrzenice, ale chętnie spędziłbym chwilę w towarzystwie kogoś dorosłego.

– A dziewczynki w tym czasie…

– Bez obaw, nie zamknę ich w szafie. Mela pobawi się w hotelowym basenie z kulkami, rzecz jasna pod opieką animatora, a Zoja nie zauważyłaby trzęsienia ziemi. No, chyba że pozbawiłoby ją telefonu. Zatem…?

Był miły, miał piękne oczy i patrzył nimi z nadzieją, ale musiałam odmówić. Nawet chętnie wyszłabym na randkę z mężczyzną, który miał poczucie humoru i potrafił samodzielnie zająć się dziećmi. Tyle że pracowałam w restauracji codziennie, a kiedy kończyłam zmianę o dwudziestej drugiej, miałam siłę tylko na to, by dowlec się do łóżka i na nie paść. Poza tym nie uśmiechał mi się przelotny romans i seks, a na co więcej mogłam liczyć? Za kilka dni wrócą do siebie, nigdy więcej się nie zobaczymy… Po co mi takie komplikacje, zamieszanie w uczuciach.

Mimo wszystko nadal przychodził z dziewczynkami na obiady i… gapił się na mnie. Zakochał się? Gdy łapałam jego spojrzenie, aż robiło mi się gorąco. To nie ma sensu – przypominałam sobie. Żadnego. Ale gorąco robiło mi się niezależnie od tego, czy to miało sens i przyszłość, czy nie. Zawsze zamienialiśmy kilka słów, a on uśmiechał się do mnie tak, jakbym była jedyną kobietą na świecie.

Umówiłam się z nim

– Jesteśmy dziś ostatni raz. Jutro rano wracamy do domu – powiedział. – Pójdzie pani ze mną na ten jeden spacer? Po pracy? Proszę.

To była kompletna głupota, ale się zgodziłam. Dziewczynki już spały, a my spacerowaliśmy po pustoszejących uliczkach… Oszalałam. Odbiło mi. Po co ja się zgodziłam? Nawet nie wiedziałam, skąd przyjechali. A może miał żonę albo narzeczoną? On też nie miał pewności, czy ktoś na mnie nie czeka w domu. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale o niczym konkretnym. Oboje nie zdradzaliśmy szczegółów ze swojego życia. Jakbyśmy podświadomie stosowali się do niepisanych zasad tyczących przelotnych znajomości. Żadnych wyznań. Żadnych informacji mogących nas zidentyfikować, namierzyć. Może wcale nie miał na imię Adrian?

Ale gdy wziął mnie za rękę, a potem zatrzymał się i powoli do siebie przyciągnął, nie protestowałam, choć doskonale wiedziałam, co zamierza zrobić. Ależ on całował… Biłabym brawo i wydawała okrzyki podziwu, gdybym nie miała ust zajętych całowaniem, a rąk obejmowaniem go z całych sił. Odleciałam i ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Jednak wieczór dobiegł końca i mój znajomy-nieznajomy odprowadził mnie pod drzwi pokoiku. Tu się pożegnaliśmy. Wrócił mi rozsądek. Choć niewiele brakowało, by zniknął, gdy pocałował mnie na dobranoc.

Nazajutrz wstał nowy dzień, oni wyjechali, wracając do swojego świata, a ja zaczęłam kolejną zmianę w restauracji. I powinnam uznać wczorajszą sytuację za incydent. Za jednorazowy napad szaleństwa. Bo to było zupełnie do mnie niepodobne. Piękna chwila, ekscytująca, ale nie ma szans na kontynuację. Tu nie było mowy o happy endzie, bo ten wymaga jakiegoś ciągu dalszego. A ja miałam pełną świadomość, że już nigdy w życiu nie zobaczę Adriana. Nie znaliśmy swoich nazwisk, nie wymieniliśmy się numerami telefonów.

Nasze ponowne spotkanie nie tyle byłoby niesamowitym zbiegiem okoliczności, co zdarzeniem z kategorii cudów. Dlatego powinnam przestać o nim myśleć i snuć jakieś romantyczne mrzonki pod tytułem „co by było, gdyby”. Potraktuj to, dziewczyno, jak przyjemny i zwariowany przerywnik w twoich pracowitych wakacjach – mówiłam sobie. Za dziesięć dni wracasz do domu, do swojego życia, do pracy, którą kochasz, choć pensja czyni z niej niemal hobby, do rodziców, przyjaciół i twoich dzieciaków w przedszkolu. Tak, łatwo powiedzieć. Niesforne myśli i marzenia kierowały się uparcie ku ponętnym ustom Adriana.

Wróciłam do rzeczywistości

Cieszyłam się, gdy przekroczyłam próg przedszkola. Miałam nadzieję, że powrót do codzienności naprostuje mnie i pozwoli wrócić na właściwe tory.

– Pani Agato, zmiana planów! – dyrektorka przedszkola dopadła mnie tuż przy drzwiach, jakby od świtu czatowała na mój powrót. – Musi mnie pani uratować i to natychmiast!

– Nerkę trzeba oddać? – uśmiechnęłam się. – Niech mi któraś z dziewczyn z kuchni da nóż. Już wycinam.

– Pani Agatko, bez żartów – pokręciła głową. – Tereska w ciążę zaszła!

– No to wspaniała wiadomość. Od kilku lat starają się o dziecko.

– Oczywiście, że wspaniała, ale od wczoraj Terenia leży w szpitalu, bo ma jakieś poważne problemy ze zdrowiem – dyrektorka westchnęła.

– Mam nadzieję, że szybko miną.

– Lekarz prognozuje, że pozostałe sześć miesięcy musi leżeć. Nawet jak ją wypuszczą do domu, to nie będzie mogła wstawać. A już na pewno pracować. Trzymamy kciuki, by z nią i dzidziusiem wszystko było w porządku, ale mamy w związku z tym kłopot. Przejmie pani zerówkę? 

Rozumiałam jej desperację. Nazajutrz zaczynał się nowy rok szkolno-przedszkolny. Brak nauczycielki dla sześciolatków stanowił problem.

– Oczywiście, jestem do dyspozycji. Pani Tereska tak czekała na to dziecko… Pytanie, kto przejmie moją grupę czterolatków? No bo jedna grupa, tak czy tak, zostanie bez nauczyciela.

– Już zatrudniłam nową kadrę – pochwaliła się dyrektorka. – Przeniosą ją z innego przedszkola, gdzie jest mniej maluchów w tym roku, ale wolałabym, żeby to pani zajęła się przygotowaniem dzieci do pierwszej klasy, pani mogę zaufać.

A jednak się spotkaliśmy

I tak przejęłam sześciolatki. Uwielbiałam pracować ze starszymi dziećmi, uczyć je pisania, czytania i liczenia. Czuły się takie przejęte nową rolą, pierwszym stopniem na drodze do edukacji i dorosłości. Zerówkowicze to już nie maluchy, to uczniowie!

Nazajutrz zjawiłam się wcześniej, żeby jako pierwsza witać naszych podopiecznych. I omal nie zemdlałam z wrażenia, gdy wśród dorosłych towarzyszącym dzieciom dostrzegłam Adriana. Od tych zakazanych myśli i rojeń omamów dostałam? Nie, to niemożliwe, to ktoś bardzo do niego podobny! Słyszałam, że każdy ponoć ma swojego sobowtóra…

Tyle że obok niego stała Mela. Dwójka klonów? Wykluczone. Mela trzymała za rękę szczupłą blondynkę. Z kolei w jej rysach twarzy dopatrzyłam się mocnego podobieństwa do Zoi, starszej siostry Meli. To pewnie ich mama, siostra Adriana. Chciałam się wycofać. Nie wiem, skąd ta panika, przecież nic złego nie zrobiłam, ale Mela nie pozwoliła mi na rejteradę.

– To pani Agata! Pani Agata! Co pani tu robi? – podbiegła do mnie, złapała za rękę i huśtała nią, jak zwykła to robić z ręką swojego wujka.

– Pracuję tu. A ty?

– Ja tu będę chodzić do zerówki! – uśmiechnęła się.

Boże. Będę wychowawczynią Meli! Tej samej Meli, z której wujkiem całowałam się tak, że za zamkniętymi powiekami rozpaliło mi się całe niebo. To przecież jakieś… niewłaściwe?

– A więc tu jesteś – Adrian podszedł bliżej i spojrzał tymi niesamowitymi oczami. – Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. To musi być…

– Powinnam zabrać dzieci do sali – rzuciłam szybko i odwróciłam się.

Uciekłam. Zwyczajnie zwiałam. Sytuacja, której absolutnie nie zakładałam, nie spodziewałam się w najśmielszych snach, zdarzyła się i mnie przerosła. Liczyłam, że kiedy zabiorę grupę na śniadanie, jego już nie będzie. Faktycznie, poszedł sobie. Sama już nie wiedziałam, czy poczułam ulgę… czy rozczarowanie.

Czekał na mnie pod przedszkolem

– Nie wierzę w takie przypadki – powiedział. – Po prostu to niemożliwe. To musi…

– A jednak – przerwałam mu, zanim użył wielkich słów typu „przeznaczenie” i zaczął bredzić o dwóch połówkach tego samego jabłka i byciu sobie pisanym. – Posłuchaj, to nic nie znaczy, nie rób z tego wielkiego halo, niech ci się nie wydaje, że…

Złapał mnie za rękę, tak samo jak tamtej nocy, a mnie przeszedł dreszcz. Oczywiście to zauważył.

– Widzisz? Ty działasz na mnie dokładnie tak samo. To nie może być przypadek, że przeprowadziłem się bliżej siostry, by pomóc jej z dziewczynkami po tym, jak mój szwagier, idiota, postanowił odkrywać siebie, w czym rodzina ponoć mu przeszkadza. Stało się to tuż po naszym poznaniu.

– Chyba nie chcesz powiedzieć, że rodzinny dramat twojej siostry i siostrzenic to powód do świętowania? – nie podobała mi się myśl, że okazja do naszego ponownego spotkania wiązała się z czyimś nieszczęściem.

– I tak by odszedł! Bo jest draniem, czego Renata nie chciała przyjąć do wiadomości. Wciąż dawała mu kolejne szanse, ratowała małżeństwo na siłę, no i ma dzięki temu Melę, więc nie będzie żałować, ale… To, że tu jestem, że zdecydowałem się zmienić moje życie dla bliskich, którzy mnie potrzebują, było w pełni świadomą i dobrowolną decyzją. A ty jesteś moją nagrodą.

Byłam coraz bardziej zauroczona

– Nie przesadzaj. 

– Ani trochę. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Śnisz mi się. Próbowałem sobie przetłumaczyć, że to tylko takie wakacyjne zauroczenie, ale to jest za silne, pragnę cię całej, pragnę twojej teraźniejszości i przyszłości… i oto jesteś, gdy byłem bliski wynajęcia detektywa, by cię znalazł.

Jaka kobieta nie chciałaby usłyszeć takich wyznań? I to od mężczyzny, który jej się podoba, o którym śniła?

– To nierealne… bez sensu – kręciłam głową, bojąc się uwierzyć, zaufać. – Nie szukałam… – rozłożyłam bezradnie ręce. – To była eskapada, by dorobić do pensji, a przy okazji popatrzeć na góry. Posłuchaj, nie mogę…

– Jeśli powiesz, patrząc mi w oczy, że nie poczułaś tego samego co ja, dam ci spokój. Będę dla ciebie tylko wujkiem Meli, nikim więcej.

Czekał na moją odpowiedź, a ja tonęłam – tak, tonęłam! – w błękicie jego oczu i nie potrafiłam zaprzeczyć ani skłamać. Więc milczałam.

– Daj mi szansę. Co ci szkodzi? Po prostu spróbujmy.

Co mi szkodzi? Czym ryzykuję? Utratą samej siebie, złamanym sercem, tym większym rozczarowaniem, im bardziej się zaangażuję. I zmarnowaniem życiowej okazji, przepuszczeniem szansy na miłość, że wreszcie użyję tego wielkiego słowa. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało i mocniej uścisnęłam jego dłoń. Nagrodził mnie za odwagę najpiękniejszym uśmiechem na świecie. A potem pocałował mnie dokładnie tak samo jak w górach. Możliwe, że na oczach dyrektorki znów czatującej przy oknie. Niech sobie patrzy. Dorosła jestem, wolna i… zakochana!

Tak musiało być

W tym roku nie wyjeżdżałam na wakacyjne „saksy”. Byłoby to dziwne w trakcie miesiąca miodowego. Siostra Adriana wręcz nas wyganiała, dowodząc, że to ona jest matką i chyba umie się zająć własnymi dziećmi. Spędziliśmy więc fantastyczne trzy tygodnie w górach, w miejscu, w którym się poznaliśmy.

– Chcesz mnie zabić – Adrian sapał jak lokomotywa, gdy zmuszałam go do wspinaczki pod tytułem „jeszcze tylko kawałeczek”.

– Nie marudź.

– Który raz dzisiaj to słyszę? Powinnaś to sobie wyryć na obrączce.

– Ale widok – westchnęłam, wychodząc z lasu wprost na niesamowitą panoramę okolicy.

– Ja mam lepszy – odparł Adrian, gapiąc się na mnie. – Nigdy się nim nie znudzę. Nawet po śmierci.

Ach, ta jego cudowna skłonność do przesady, gdy w grę wchodziły komplementy pod moim adresem. Uwielbiałam to, nigdy nie miałam ich dość. Adrian to mój najwspanialszy podarunek od losu, niespodzianka w życiu. Może mój mąż ma rację, nazywając to przeznaczeniem. Potrzebowaliśmy dwóch przypadkowych spotkań, by nastąpił ciąg dalszy. Potrzebowaliśmy tego pocałunku. Potrzebowaliśmy siebie.