Julkę poznałam ją na kursie języka angielskiego. Często dzieliłyśmy się swoimi notatkami, a nawet wspólnie napisałyśmy pracę zaliczeniową. Po skończeniu zajęć spotkałyśmy się może ze dwa razy, jednak szybko skończyły nam się tematy do dyskusji. Pomimo to nie usunęłam jej z listy moich znajomych. Wydawała mi się taka melancholijna, skłonna do samokrytyki. Nie chciałam jej urazić.

Tryskała optymizmem

Julka zawsze była na czele, jeżeli chodzi o publikowanie mądrych myśli. Regularnie zamieszczała na swoim profilu teksty pełne inspiracji. Utrzymywała, że są one jej drogowskazami w życiu i zalecała innym, aby kierowali się nimi. A te jej zdjęcia! Inspirujące cytaty umieszczała na tle wschodzącego słońca (w deszczowy dzień), górskiego pastwiska (mimo, że mieszkała w Łodzi) czy odkrytych nóg na plaży (w lutym). Było to wręcz niewiary godne. Co prawda, wszystko wyglądało pięknie, ale gdzie w tym raju był prawdziwy człowiek?

Pewnego dnia nie mogłam się powstrzymać i napisałam pod zdaniem: "To, co nas nie zabije, nas wzmocni": "A jak wygląda twój zwyczajny dzień?". Zanim zdążyłam się zastanowić, wcisnęłam enter. Pod jej zdjęciem pojawił się jedyny komentarz. Ach! Natychmiast poczułam się fatalnie. "Co ja zrobiłam? Co mi odbiło? Jaka jestem, żeby naśmiewać się z niej?". Byłam już o krok od skasowania go, kiedy nagle w rogu ekranu pojawiło się okienko czatu. Zatkało mnie. To Julka. No to narobiłam sobie kłopotów.

Drżącymi dłońmi otworzyłam czat. "Dzięki za komentarz", napisała. "Połapałam się, o co chodzi, ale fajnie, że ktoś w ogóle do mnie napisał. Właśnie piję kawę. A u ciebie jak?". Całkowicie mnie zmyliła. "Co ona ma na myśli?" – zastanawiałam się gorączkowo.

Starałam się odkryć ukryte znaczenia jej wypowiedzi. W końcu zrozumiałam: z jednej strony wymyślone monologi, z drugiej – natychmiastowe reakcje. Działania Julki na Facebooku wydawały się być próbą przyciągnięcia uwagi. A może to było coś więcej?

To było dziwne

Bez zastanowienia zamknęłam okienko konwersacji i wylogowałam się. "Nie powinnam tego robić. A co jeśli Julka ma jakieś problemy? Ależ wpakowałam się w tarapaty! W takiej sytuacji moje milczenie tylko pogłębi jej kłopoty. Ale co mogę jej powiedzieć? Nie jestem psychologiem, nie dam rady tego udźwignąć" – mówiłam do siebie, próbując usprawiedliwić swoją tchórzliwość.

Próbowałam wypchnąć Julkę z moich myśli i nie zastanawiać się nad tym, czego mogła ode mnie chcieć, ale nie mogłam się jej po prostu pozbyć. Kiedy późno wieczorem znowu się zalogowałam na Facebooku, czekała tam na mnie nowa wiadomość:

„?”. Tylko to. Prosty znak zapytania. Tym razem nie mogłam zignorować. Zacząłem od zwykłego: „Wszystko u mnie w porządku. Co u Ciebie słychać?”. Spodziewałam się lawiny goryczy, ale ona, przeciwnie do moich oczekiwań, odpowiedziała coś mało konkretnego. Więc kontynuowałam tą naszą dziwną rozmowę, a ona odpowiadała wymijająco lub omijała temat. Musiałam praktycznie na siłę wydobywać od niej każdą informację. Wyraźnie nie miała ochoty dzielić się ze mną swoimi tajemnicami.

Czemu w ogóle się do mnie odezwała? Poczułam się jak prokurator podczas przesłuchania. Po trzydziestu minutach rozmowy byłam jak wydmuszka. „Już jest późno”, napisałam. „Muszę iść”. Julka nawet nie próbowała mnie zatrzymać. Poprosiła o mój adres e-mail, aby przesłać mi zdjęcia z pewnej dawnej wycieczki poza miasto. Zupełnie o niej zapomniałam. Byłam zdumiona, gdy następnego dnia w mojej skrzynce zamiast zdjęć znalazłam bardzo długi e-mail.

Zwierzyła mi się

Julka pisała o trudnych sprawach. O tym, co miało miejsce w jej życiu przez ostatnie dwa lata. Nieszczęście za nieszczęściem. Choroba i zgon matki, zdrada i odejście partnera. Wspominała o terapii, która nie przyniosła rezultatów. Nie narzekała, czasem nawet robiła żarty. Myślę, że chciała ukryć swoje prawdziwe emocje przede mną. Ale ja dostrzegałam jej smutek i rezygnację. W e-mailu nie pojawiła się ani jedno zdanie o tym, jakie ma plany na przyszłość, czego oczekuje od życia. W pierwszej chwili zaskoczyła mnie jej otwartość, nawet trochę zażenowała, szczególnie biorąc pod uwagę jej wcześniejsze uniki. Ale zdałam sobie sprawę, że Julka po prostu musiała wszystko sobie przemyśleć.

Zastanawiała się, czy mogę być dla niej osobą godną zaufania. Może po prostu nie miała ochoty na bezpośrednią rozmowę. W końcu jednak otworzyła się przede mną i musiałam podjąć jakieś kroki. Zasugerowałam spotkanie.

Napisałam na czacie „Przyjdź do mnie. Przygotuję obiad, napijemy się wina. Mam dostępny kąt do spania, możesz przenocować”. Byłam przygotowana, że szybko odrzuci moją propozycję i rzeczywiście Julka odmówiła, tłumacząc się ogromem pracy. Pracowała jako tłumaczka angielskiego i wszystko wskazywało na to, że jej klienci nagle potrzebowali pilnych realizacji.

Nie dałam się zwieść 

Nadal jednak na nią naciskałam, starając się przekonać Julkę do spotkania. Bez skutku. Nie zamierzałam się jednak poddać i pewnego wieczoru w piątek po prostu pojawiłam się u niej z butelką wina i sałatką. Nie miała w drzwiach wizjera, dlatego nie mogła mnie zobaczyć. Słuchała głośno muzyki, więc nie mogła udawać, że jej nie ma w domu. Julka, która mi otworzyła, wyglądała inaczej niż ta, którą pamiętałam z kursu.

Szara skóra, brudne włosy, stare dresy rozciągnięte na kolanach. Ale to, co najbardziej zwróciło moją uwagę, to jej wklęsłe policzki. Wychudzone oblicze z opuchniętymi, podkrążonymi oczami. Odłożyłam torbę na ziemię i bez większego zastanowienia, mocno ją objęłam. Przytuliłam ją mocno, aby nie mogła się wydostać z mojego uścisku.

Nie odepchnęła mnie. Najpierw usłyszałam ledwie słyszalne wciągnięcie powietrza nosem, następnie jej ciało zaczęło drżeć, aż w końcu poczułam na swojej szyi gorące łzy. Zamknęłam drzwi nogą. Julka płakała, a ja głaskałam ją po plecach jak małą dziewczynkę. Po około kwadransie się uspokoiła.

– Wszystko w porządku? – zapytałam z najbardziej uroczym uśmiechem, na jaki było mnie stać w tej dziwnej sytuacji.

Przytaknęła.

– W takim razie chyba mogę otworzyć już to wino.

Wyciągnęłam ją z kryzysu

Zaczęła się śmiać. Wypiłyśmy całą butelkę, dlatego zostałam u niej na noc. Poruszałyśmy tematy ważne i nieistotne, przyjemne i smutne. Śmiałyśmy się i płakałyśmy na przemian. Nasze relacje nabrały innego charakteru, jednak prawda jest taka, że właściwie to dopiero wtedy się zaczęły na dobre.

Spotykamy się i rozmawiamy nadal. U mnie albo u niej. Zaczęłyśmy razem wychodzić na miasto. Nie jestem pewna, czy to dzięki mnie Julka zdołała podnieść się z kryzysu. Nie jest to takie proste, jak mogłoby się niektórym wydawać.

W mojej ocenie, powinna poszukać wsparcia u fachowca. Być może kiedyś uda mi się przekonać ją do tego kroku. Na razie cieszę się, że moje wysiłki mają charakter kropli, które nieustannie drąży przysłowiową skałę. Julka zaczęła wychodzić z domu, dba o swój wygląd, zapisała się nawet na siłownię. Opowiada mi o swoim dniu, planach na następny.

A co z Facebookiem? Już nie udaje na nim kogoś, kim nie jest, nie kryje się za fałszywymi obrazkami. Gdy umieszcza jakieś zdjęcia, są to na przykład kadry z naszych wspólnych wypraw. Zapisy codziennych momentów. Autentycznych.