Ilekroć biegłam na spotkanie z Antkiem, miałam wrażenie, że w moim ciele buzują bąbelki od szampana. To była jedna z tych miłości, dzięki którym ludzie mają siłę przenosić góry. Ja także musiałam stawić czoła przeciwnościom. Moi rodzice nie byli bowiem zachwyceni, że wiążę się z chłopakiem, który nigdy nie ukrywał, że pochodzi z patologicznej rodziny.

– Tu nie chodzi o to, że ja go nie lubię. Boję się tylko, z czym przyjdzie ci się zmierzyć, jeśli chodzi o tamtych ludzi – tłumaczyła mi mama.

Miała na myśli rodziców Antka. 

Ale mnie oni nic nie obchodzili – nawet jeśli stary był pijakiem i nierobem, to mój ukochany stanowił jego przeciwieństwo. Widziałam świadectwa Antka ze szkoły – same czerwone paski! Uczył się i jednocześnie pracował, żeby zarobić na książki i zeszyty. Sam mi zresztą opowiadał, jak potem wszystko chował w stodole, w sianie, żeby ojciec ich nie znalazł i nie sprzedał na wódkę. Musiał się także kryć z tym, że się uczy, bo zdaniem starego ślęczenie nad zadaniami było zwyczajną stratą czasu, który Antek powinien wykorzystać na pracę w gospodarstwie…

Podziwiałam mojego chłopaka za determinację, bo sama dawno bym się poddała! W porównaniu z nim jestem słabeuszem.

To dlatego, że zawsze byłaś chowana pod kloszem, ale kto wie, jaka w tobie drzemie siła. Gdybyś musiała, na pewno byś dała z siebie wszystko – zawsze powtarzał mi Antek.

Podobało mi się to, że we mnie wierzy. I to, że nigdy nie wyrzekł się swojego pochodzenia. Nie rozpowiadał o swojej rodzinie na prawo i lewo, lecz nie dorabiał też sobie przeszłości. Szczerze mówił, że w jego domu zawsze był problem alkoholowy i bieda. Kiedy tylko mógł, pomagał finansowo mamie, bo miał dwójkę młodszego rodzeństwa.

Zobacz także:

Kochanie, tacy ludzie to jest brzemię na całe życie – powtarzała mi jednak mama swoją śpiewkę o moich przyszłych teściach.

Ale ja przecież za nich wszystkich za mąż nie wychodzę, tylko za Antka! – upierałam się. – A jak trzeba będzie pomóc, to pomogę. Czy nie ty z tatą uczyłaś mnie, że biedniejszym trzeba pomagać?

U mnie w domu nigdy nie wyrzucało się rzeczy, tylko robiło z nich paczki dla PCK. Rodzice nie wybierali mi koleżanek. Były więc wśród nich dziewczynki, których rodzice pracowali jako dyrektorzy i lekarze, ale też takie z ubogich domów. W ich domach stały stare, skromne meble, dzieci nie miały zabawek, a słodycze były rarytasem.

W dwóch małych izbach gnieździło się pięć osób

Ale czym jest prawdziwa bieda, nie wiedziałam aż do momentu, w którym poznałam rodzinę Antka. Nie broniłam się przed tym, że ma mnie przedstawić rodzicom i rodzeństwu. Wręcz przeciwnie, uważałam to nawet za konieczne. Kiedy próbował mnie przygotować na to, co tam zobaczę, sądziłam że koloryzuje. Okazało się, że nie.

Mała chałupka wyglądała tak, jakby jakiś olbrzym zrzucił ją z nieba i dlatego siłą rozpędu wbiła się w ziemię. Z jednej strony zapadnięta, z drugiej stercząca, z popękaną ścianą. Nadgryziona zębem czasu żywa cegła nigdy nie widziała tynku, a wielokrotnie sztukowana papa na dachu była jak paletko nędzarza.

Przestałam się dziwić, że Antek z takim spokojem mówił o nauce w stodole, bo przestronna szopa musiała być dla niego rajem po dusznych dwóch izbach, w których toczyło się życie pięcioosobowej rodziny. Aż mi się serce ścisnęło, kiedy zobaczyłam, jak najmłodszej siostrze mojego ukochanego, dziesięcioletniej Oli, ręce rwą się do słodyczy, które przywieźliśmy. 

Starsza, szesnastoletnia Ania dostała ode mnie modną bransoletkę, co szybko przełamało między nami lody. Głupio mi było patrzeć, jak mama Antka stara mi się nadskakiwać niczym królewnie. Nie pozwoliłam na to i chociaż wydawała się spłoszona moją bezpośredniością, to starałam się na to nie zwracać uwagi i robić swoje.

Chciałam dać im od razu do zrozumienia, że skoro będziemy rodziną, to nie ma między nami żadnych różnic.

Spotkania z ojcem trochę się bałam, najwyraźniej jednak i on nie czuł się komfortowo, widząc w swojej chacie panienkę z miasta. Wymamrotał jakieś słowa powitania i potem szybko się ulotnił. 

Wyjeżdżając ze wsi, widzieliśmy go pod sklepem, gdzie, oparty o zużyty rower, raczył się z kumplami winem. 

Nie zatrzymaliśmy się, aby się z nim pożegnać – był już w takim stanie, że na pewno by mnie nie rozpoznał.

– Tak tutaj wygląda codzienność. Już wiesz, na co się decydujesz, wychodząc za mnie – powiedział mi potem Antek.

– Oj, przestań, gadasz jak moja mama! – uśmiechnęłam się.

– Bo może ona ma rację i powinnaś jej posłuchać? – niby się droczył, ale widziałam dobrze, ile go to kosztuje. 

Podejrzewałam zresztą, że zawiózł mnie do swoich rodziców w akcie desperacji, żeby sprawdzić, czy to wytrzymam, czy go nie odrzucę

„Głuptas – pomyślałam wtedy o nim czule. – Nawet nie wie, jak bardzo go kocham. Mimo wszystko”.

– Ale tutaj twoja miłość może nie wystarczyć – przekonywała mnie mama. – Ja nie nalegam, ja tylko chciałabym cię prosić, abyś się dobrze zastanowiła nad ślubem. Przecież, jak się już zwiążesz z Antkiem, to będziesz miała stale do czynienia z jego rodziną. Kto wie, co się może zdarzyć.

Ja… mam jakieś złe przeczucia.

Pamiętam, że wtedy bardzo rozczuliły mnie jej słowa, i ani trochę nie przejęłam się tymi czarnymi wizjami.

Ja i Antek pojechaliśmy do teściów wcześniej

– Ależ, mamo! – objęłam ją czule. – Histeryzujesz. Nie tylko jeden jego ojciec jest pijakiem, myślisz że wśród tak zwanej inteligencji nie ma takich, co tankują do nieprzytomności? A mama Antka to naprawdę przyzwoita osoba, spodoba ci się.

Słysząc to, moja mama spojrzała na mnie z lękiem. Chyba do tej pory jakoś nie przyjmowała do świadomości tego, że ona także będzie musiała ich poznać. Nie wyobrażałam sobie jednak, że mogłoby być inaczej; żeby moi rodzice i teściowie zobaczyli się pierwszy raz dopiero na moim i Antka ślubie.

– Ale to nawet nie wypada, aby rodzice narzeczonej pierwsi jechali do rodziców narzeczonego. Powinno być odwrotnie, a potem rewizyta – broniła się.

– Daj spokój z konwenansami, mamo. Dobrze wiesz, że żadne z nich do miasta nie przyjedzie. Nawet nie będą mieli za co! – tłumaczyłam. – A wy macie z tatą samochód, co to dla was te dwieście kilometrów. Przejedziecie się na taką małą wycieczkę.

I w końcu, oczywiście, postawiłam na swoim! Nasi rodzice zostali umówieni.

Oboje z Antkiem strasznie się denerwowaliśmy tą zaplanowaną wizytą, nawet nie wiem, które z nas bardziej…

– Pojedziemy wcześniej i pomożemy twojej mamie w przygotowaniach – zarządziłam, wiedząc, że tak naprawdę ugotowanie obiadu i tak spocznie na mnie.

Nie mogłam przecież żądać od tej biednej kobiety, aby wydawała przyjęcie za pieniądze, których nie ma. Wszystko przywieźliśmy więc ze sobą i zabraliśmy się z narzeczonym do roboty.

– Gdzie ojciec? – zapytał Antek, na co mama posłała mu spojrzenie pełne lęku. 

I już wiedzieliśmy, że poszedł w tango

Poczułam jakiś ucisk w gardle – po raz pierwszy dotarło do mnie, że pijaństwo starego może być problemem.

Właściwie czego ja się spodziewałam? – wyrzucałam sobie. – Przecież trudno od alkoholika, który ma wszystko w nosie, wymagać, aby chociaż na jeden dzień przestał pić, bo przyjeżdżają przyszli teściowie jego syna. Na naszym ślubie pewnie będzie to samo – stary albo się upije do nieprzytomności, albo w ogóle się nie pojawi. Albo, co gorsza, jakąś burdę urządzi…”.

Od tego momentu zaczął mnie nurtować głównie ten problem – żeby ojciec Antka nie przyszedł i nie zaczął się awanturować. W końcu nasłuchałam się od narzeczonego sporo na ten temat, co jego tatuś potrafi. Ganianie sąsiada z siekierą też było grane, jak to na wsi. A żonę i dzieci bił regularnie.
„Jakoś to będzie, damy radę” – pocieszałam się, patrząc na Antka, który jednak tym razem wcale nie był taki wyluzowany. 

Zderzenie dwóch światów, w jakich żyli nasi rodzice, jego też kosztowało sporo nerwów.

Tamtego dnia mój niepokój stale wzrastał, lecz nawet nie z powodu przyszłego teścia. Rodzice się spóźniali…

„Coś się im musiało stać – kiełkowała w mojej głowie złowieszcza myśl. – Przecież oni są zawsze tacy punktualni. Zresztą oboje mają komórki, dlaczego nie dzwonią?”.

Byłam pewna, że nie zrezygnowali z wizyty, nie zrejterowali. Kochali mnie i nigdy by mnie nie postawili w takiej sytuacji. Skoro już raz zdecydowali się tutaj przyjechać, to zrobiliby to bez względu na wszystko. Coś ich więc musiało zatrzymać…

Na dworze szaruga przeszła w ciemność. 

Zadzwoniłam kolejny raz najpierw do mamy, potem do taty, jednak żadne z nich nie odebrało telefonu.

– Nie martw się, kochanie, na pewno za chwilę się pojawią i wszystko się wyjaśni – pocieszał mnie Antek, widząc moją ściągniętą z niepokoju twarz.

Zamiast moich rodziców pojawił się jednak teść. Widziałam go przez okno, jak kompletnie zalany, opierając się na rowerze, idzie wężykiem przez podwórko.

Ledwo wszedł do domu, nie zważając ani na zastawiony elegancko stół, ani na odświętnie ubraną rodzinę – tak jak stał, w butach i kapeluszu, walnął się na podsuniętą pod ścianę wersalkę, i zachrapał.

Na ten widok zachciało mi się wyć!

Ten drań wciąż może cieszyć się życiem!

W pokoju rozeszła się obrzydliwa woń przetrawionego alkoholu i niemytego ciała. 

Starałam się nie obgryzać paznokci, jak to mam w zwyczaju, kiedy się denerwuję, ale teraz dłonie same wędrowały mi do ust. Antek nawet nie protestował. Sam ciągle coś poprawiał na stole, jakby chciał zabić czas. Jego mama siadła przy stole i schowała twarz w dłoniach, dziewczynki schowały się w drugiej izbie.

– Ja… nie wiem już, co robić – szepnęłam w końcu, kiedy to czekanie stało się wprost nieznośne, i rozpłakałam się. 

Antek zaczął mnie pocieszać, tuląc mnie i poklepując po plecach, ale i tak wprost zanosiłam się od płaczu. 

I na tę scenkę wszedł do domku policjant. Zobaczywszy nas, zapytał zdumiony:

– To już wiecie?!

– O czym? – natychmiast przestałam płakać, tknięta złym przeczuciem.

O tym, że pani rodzice rozbili się przed wsią – powiedział.

Świat usunął mi się spod stóp. 

Zemdlałam.

Gdy mnie ocucono, na wszelki wypadek dostałam zastrzyk uspokajający. Dał mi go lekarz z karetki, która przyjechała ratować moich rodziców. Niestety, im nie można już było pomóc. Zginęli na miejscu.

– Ich samochód dosłownie owinął się wokół drzewa. Świadkowie twierdzą, że wpadli w poślizg, bo pani ojciec chciał ominąć pijaka, który środkiem szosy prowadził rower – dowiedzieliśmy się.

Po raz drugi tego dnia zrobiło mi się słabo. Czułam, kim był ten pijak…

Miałam rację. Po przesłuchaniu świadków wypadku policja przyjechała po Winnickiego. Wytargali go, wciąż nieprzytomnego, z domu i zabrali do aresztu.

Kiedy oprzytomniał, stwierdził, że kompletnie nic nie pamięta z wydarzeń poprzedniego wieczoru. Ale było wiele osób, które widziały, co zrobił. Kiedy samochód moich rodziców zbliżał się do niego, zatoczył się tacie wprost pod koła. Gwałtowny skręt kierownicą sprawił, że Winnicki został uratowany, ale mój tata i mama nie mieli szans. Pobocze po obu stronach drogi porastają bowiem stare, wielkie drzewa…

Ojciec Antka podobno nawet nie spojrzał w kierunku, z którego dobiegł huk, a cóż dopiero mówić o ratowaniu ofiar. Poszedł przez siebie zygzakiem, a po kilku minutach walnął się w domu na kanapę. W tym samym czasie obcy ludzie próbowali pomóc moim rodzicom i wezwali pogotowie.

Ich koszmarna i bezsensowna śmierć na zawsze zmieniła moje życie. I nie chodzi tylko o to, że tak gwałtownie przestałam być dzieckiem. Moja przyszłość z Antkiem stoi pod znakiem zapytania.

Kocham go i nienawidzę jednocześnie samą siebie – za to, że ani nie potrafię od niego odejść, ani mu wybaczyć. 

Gdzieś w głębi serca bowiem mam pretensje – do Antka, do siebie i do całego świata o to, że wszystko tak właśnie się potoczyło. Że los postanowił udowodnić mi, iż jednak ma znaczenie, z kim człowiek się wiąże, za kogo ma zamiar wyjść za mąż.

Przecież zginęli przez ojca Antka, przez tego bezmyślnego alkoholika! Oni już są na zawsze pod ziemią, podczas gdy ten drań wyjdzie po kilkunastu, a może nawet kilku latach z więzienia. Nie obchodzi mnie, czy nadal będzie pił, czy stanie się porządnym obywatelem. Dla mnie ważne jest, że on będzie mógł cieszyć się światem, a najbliżsi mi ludzie, tacy dobrzy i kochani… Ech! 

Kiedy o tym myślę, nie potrafię tego znieść. I pewnie dlatego z mojego związku z Antkiem nic, niestety, nie będzie. Już na zawsze zawisło nad nami widmo śmierci, którą przeczuła moja kochana mama…