Nie chcieliśmy już z nim być

Mgła pojawiła się na drodze zupełnie niespodziewanie. Jechaliśmy samochodem w moje rodzinne strony. Mama miała urodziny, a przy okazji chcieliśmy odwiedzić grób dziadków, bo na Wszystkich Świętych nie będziemy mogli przyjechać. Podróżowaliśmy w milczeniu, bo tak naprawdę to był nasz ostatni wspólny wyjazd. Piotr obiecał, że mama nie zorientuje się, że między nami wszystko skończone.

– W końcu i tak się dowie – powiedział dwa dni wcześniej, gdy poprosiłam go o tę przysługę.

– Wiem – odparłam. – Ale teraz, po śmierci jej siostry, nie chcę jej dokładać nieszczęść. Bardzo cię lubi. Rozczarowanie zbytnio ją zaboli.

– Ja nie chcę się rozstawać – powiedział cicho.

To nie była wypowiedź godna komentarza, więc tylko wyszłam z pokoju do kuchni. Musiałam się czymś zająć, może czyszczeniem piekarnika, żeby się nie rozpłakać. „Nie chce się rozstawać, dobre sobie. To mógł nie sypiać na prawo i lewo. Mądrala”. 

Mgła była gęsta jak śmietana. Przeciwmgielne światła nie radziły sobie, nie widzieliśmy dalej niż na dwa–trzy metry. Piotr jechał powoli, może dwadzieścia kilometrów na godzinę. Wtem przed nami z mgły wyłonił się człowiek! Krzyknęłam, a mąż nacisnął hamulce. Stanęliśmy tuż przed mężczyzną.

– Jezu, czy on oszalał? – głos męża drżał.

Nieznajomy dał nam schronienie

Nagle mężczyzna ukazał się w bocznym oknie, przy Piotrze. Oboje krzyknęliśmy z zaskoczenia. Kiedy on zdążył przejść te kilka metrów? Twarz nieznajomego rozpromieniła się w uśmiechu. Wyglądał na czterdziestolatka, jak my, i sprawiał sympatyczne wrażenie. Dłonią dał znak, by Piotr opuścił szybę. 

– Mogłem pana przejechać – powiedział mąż.

– Na pewno nie – odparł z uśmiechem. – Ale w takim tempie nie dojedziecie do L. do rana, a mgły ciągną się w nieskończoność. I nie podniosą się do świtu. Mam niedaleko dom, możecie przenocować. Za darmo.

Było po dwudziestej drugiej, oboje byliśmy zmęczeni. Propozycja nieznajomego brzmiała kusząco. Nie chciał wsiąść do auta, szedł przed nami, prowadząc nas do celu. Skręt do jego domu był po paru metrach, potem jeszcze kilkadziesiąt i zatrzymaliśmy się na żwirowym podjeździe. Tu mgła była nieco mniej gęsta, ale nadal tłumiła wszelkie odgłosy. Świat w takiej mgle wygląda jak żywcem wyjęty z powieści grozy. Nawet warmińska piętrowa chata zdawała się nieco biedniejszą wersją angielskiego dworku, gdzie szalone stare babcie trują gości arszenikiem. 

Nasz gospodarz wprowadził nas do zimnego, ciemnego korytarza. 

– Mówcie do mnie Rajmund – przedstawił się w progu. 

Jak tylko zamknęły się za nami drzwi, rozbłysły lampy. Dom wyglądał przytulnie, czysto i przyjaźnie.

– Wybaczcie, że nie zaproponuję kolacji, ale żona wyjechała, a ja mam dwie lewe ręce. I chyba jest pusta lodówka. Rano przyjdzie gosposia, pani Helenka, to zrobi wam śniadanie. Zaprowadzę was do pokoju. Czujcie się jak u siebie.

Pokój był dość duży, ale i tak dominowało w nim wielkie małżeńskie łoże. Popatrzyłam na nie niepewnie. Od lat nie spałam z mężem w jednej sypialni i nie wyobrażałam sobie, że będę to robić teraz, gdy mamy się rozstać. Ale jak powiedzieć miłemu gospodarzowi, że wolałabym dwa pokoje? Spojrzałam na Rajmunda – akurat patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Jakby wiedział, co myślę… 

– Będzie wam wygodnie – powiedział. 

– Łazienka jest pod drugiej stronie korytarza. Dobranoc. 

Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Popatrzyłam na Piotra.

– Daj spokój, to łóżko ma dwa metry szerokości – powiedział. – Nawet się nie dotkniemy. Idę do łazienki.

Tymczasem ja zadzwoniłam do mamy, powiedzieć jej, że przyjedziemy rano. Potem wyciągnęłam ciastka i wodę, taka bida kolacja, byleby w żołądku nie burczało. Potem umyłam się, przebrałam w koszulę nocną i wsunęłam się pod kołdrę. Materac rzeczywiście był boski, czułam, jak niemal pieści moje kręgi.

– Gdzie on kupił taki materac? – powiedziałam cicho, ale w odpowiedzi usłyszałam ciche posapywanie męża. 

Sen był bardzo realny

Do mnie jednak sen nie chciał przyjść. Leżałam i patrzyłam za okno. Światło księżyca rozpraszało się w białym tumanie, zmieniając świat w krainę baśni. Wstałam i podeszłam do drzwi prowadzących na taras. Otworzyłam je i wyszłam. Podeszłam do balustrady i spojrzałam na jezioro, nad którym przepływały kłęby mgły, niczym tańczące łabędzie. Bajka!

Nagle otuliły mnie ciepłe męskie ramiona. Dreszcz przeniknął mnie do głębi, uderzył w miejsce, które wydawało się, że istnieje jedynie w głupich romansach, a jednak było we mnie, rozgrzało się, rozpaliło, zwilgotniało. Męskie, silne dłonie przesuwały się po moich biodrach, brzuchu, zamknęły się na piersiach. Ścisnęły, aż poszła iskra. Jęknęłam cicho.

– Poddaj się – wyszeptał właściciel rąk. – Otwórz się. 

I nagle stałam w ogrodzie za domem, przy niewielkiej studni, drżąc z zimna. Mokre jęzory mgły lizały mi stopy i gołe ramiona. Rozejrzałam się wokoło. Teraz już nie śniłam. To była rzeczywistość. Ale tamten sen był przecież tak realny. I skończył się za szybko.

Napłynęła znajoma fala wstydu i poczucia zbrukania. „Tak nie powinno być. Jestem porządną kobietą. Nie mam brudnych myśli. Brudnych uczuć. Brudnych pragnień. Jestem panią swojego umysłu i swojego ciała”. Stałam tak, powtarzając w myślach wyuczoną w dzieciństwie mantrę. 

– Kamila? – głos męża wyrwał mnie z transu. – Co tu robisz? Przeziębisz się, na litość boską!

– Nie wiem, chyba lunatykuję – odparłam, szczękając zębami. – Jest pełnia.

– Nigdy wcześniej nie lunatykowałaś… Chociaż, co ja tam wiem, przecież nie sypiamy razem – w jego głosie wyczułam znajomą pretensję. 

Podszedł i zarzucił ciepły koc na moje ramiona. Zawsze był opiekuńczy, zawsze patrzył najpierw na mnie, a dopiero potem na siebie. Kochałam go, od kiedy pierwszy raz uśmiechnął się do mnie. Kiedy to było? Wieki temu. Byliśmy małżeństwem od dwudziestu lat, mamy dwoje prawie dorosłych dzieci. Więcej Bóg nam nie dał, chociaż próbowaliśmy. Zawsze gdy miałam dni płodne otwierałam drzwi do mojej sypialni. Byłam dobrą żoną, ale Piotr chciał więcej. A ja nie mogłam mu dać więcej. Nie odczuwałam potrzeby. Nie byłam taką kobietą. Jestem porządna, powściągliwa i skromna. A seks dla przyjemności to grzech.

Wróciłam z mężem do pokoju. Położyłam się na swoim miejscu, blisko brzegu materaca. Piotr zgasił światło. Po chwili już spał. A ja znowu nie mogłam zasnąć. Im było mi cieplej pod miękką kołdrą, tym silniej wracało wspomnienie tamtych dotykających mnie rąk. Wtem poczułam ciepły ciężar męskiego ciała na moim. Srebrzyste smugi mgły rozmazywały rysy jego twarzy, ale nie twarz była ważna, tylko pulsujące ruchy jego bioder. Jęknęłam. Znajomy żar rozlewał się po moim ciele, pragnienie narastało.

– Dam ci wszystko, czego pragniesz, a o czym nie wiesz – szeptał mężczyzna. – Dam ci nowe życie.

Chciałam tego, chciałam się z nim połączyć, był mi tak znajomy, tak bliski, jego zapach… 

– Piotr – jęknęłam. 

Pragnął miłości - zwłaszcza fizycznej

„Piotr? Ten zdrajca się do mnie dobiera?” – przejście z marzeń sennych do jawy było ostre i bolesne. Leżałam na ziemi, znów w ogrodzie przy fontannie, sama. Byłam zmarznięta i przemoczona. „Co się dzieje? Co u diabła się dzieje?” – nie mogłam zrozumieć. Wstałam z ziemi i poszłam do domu. W łazience zdjęłam mokrą, brudną koszulę i nagle ujrzałam swoje odbicie w wysokim lustrze. Naga czterdziestoletnia kobieta. Jeszcze ładna, jeszcze jędrna. Ostatnie lata młodości. 

„Tyle dobra się marnuje” – uśmiechnęłam się. Tak mówił Piotr, dawno temu, kiedy miał jeszcze nadzieję, że mnie rozbudzi, że pokona wdrukowane w dzieciństwie zachowania. Nie wierzył, kiedy mu mówiłam, że ja po prostu nie jestem gorącą kobietą. Że nie potrzebuję seksu, tylko miłości. 

– Masz to w sobie – mówił. – Czuję to, pod tą lodową skorupą, w którą cię wtłoczyła cała rodzinka. Jest pod wieloma względami cudowna, ale za to jedno zamknąłbym ich w T. 

Kiedy przestał walczyć? Chyba z pięć, sześć lat temu. To wtedy pojawiły się te kobiety. Kiedy jego zdrady wyszły na jaw, powiedział, że ponieważ przestałam otwierać sypialnię (po co, skoro lekarze powiedzieli, że już nie mogę mieć dzieci), musiał jakoś sobie radzić. A bez kobiety mu nie wychodzi. Nie wiedziałam, o czym mówił, i nie chciałam wiedzieć. Nasze małżeństwo było skończone. 

Patrzyłam na swoje ciało w lustrze, po raz pierwszy w życiu nie odwracając oczu z zażenowania. Wciąż czułam ten żar. Ten głód, który obudził we mnie kochanek ze snu. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale chciałam to zakończyć. Na jawie. Wróciłam do sypialni, położyłam się do łóżka. To było niezwykłe zmysłowe wrażenie – nagie ciało na prześcieradle, pod kołdrą. Podobało mi się… 

– Wszystko w porządku? – spytał Piotr.

– Chyba tak – odparłam i przysunęłam się do niego. – Wiesz, miałam sen. Kochałeś się ze mną, a potem się obudziłam, zanim skończyłeś. Nie możesz mnie tak zostawić. 

– Kamila? To ty? – w jego głosie brzmiało tak wielkie zdumienie, a jednocześnie nadzieja, że aż się zaśmiałam. 

Byłam lekka i całkiem szalona – po raz pierwszy w życiu zamierzałam kochać się z mężem dla przyjemności. 

Kim on był?

Rano obudziłam się wtulona w Piotra. Przez chwilę szukałam w sobie znajomych odczuć – wstydu, chęci ucieczki. Nie znalazłam. To, że leżeliśmy razem w łóżku, nadzy, wydawało się normalne i właściwe. Nie wiem, jaka była tego przyczyna, ale ta zmiana bardzo mi się podobała. 

– Kama – powiedział niepewnie Piotr. – Możemy zacząć od początku? – spytałam. – Bez rozmów, roztrząsania przeszłości, wskazywania, kto jest winny.

– O niczym bardziej nie marzę. 

– Świetnie. Wstańmy, może ta gosposia już przyszła. Jestem głodna. 

Kiedy zeszliśmy na dół, już z walizkami, gosposia właśnie wchodziła do domu. Na nasz widok stanęła jak wryta. 

– Dzień dobry – powiedziałam i przedstawiłam siebie i męża. – Pan Rajmund był tak uprzejmy, że zaoferował nam nocleg. Była straszna mgła.

– Tak, mgła – kobieta pokiwała głową.  – No jasne. Pewnie mam zrobić wam śniadanie? 

– Możemy zapłacić – powiedział Piotr.

Machnęła ręką. Poszliśmy za nią do kuchni. Z koszyka, który przyniosła, wyjęła kawę i wiktuały. Po chwili siedzieliśmy przy śniadaniu.

– Jak wyglądał Rajmund? – spytała w pewnej chwili.

– Normalnie – odparł Piotr. – Zdrowo. Nie widziała go pani?

Przez chwilę milczała, patrząc na nas badawczo. 

– Nie, od kiedy umarł. 

Łyżka wypadła mi z ręki. 

– Słucham? – Piotr odłożył nóż. – To znaczy, że chce pani się dowiedzieć, jak wyglądał człowiek, który nas tu wpuścił i podawał się za tego Rajmunda?

„No przecież, to logiczne” – odetchnęłam z ulgą, „A ja od razu pomyślałam o duchach. Idiotka! No ale każdy, kto miałby takie sny i…”.

– Wiem, że to był Rajmund – powiedziała gosposia. – On tak zawsze. Już tłumaczę, bo państwo zaraz mi tu na zawał zejdą – roześmiała się. – Tu nigdy nie ma mgieł. W każdym razie, nie aż tak gęstych, żeby nie można było jechać drogą. Ale zdarzyło się kilka razy, że podróżni, zazwyczaj pary, twierdzili, że mgła była gęsta jak śmietana. I że Rajmund zatrzymał ich na drodze i zaprosił na nocleg. Rano odjeżdżali szczęśliwi.

Historia wydawała się nieprawdopodobna, łudząco podobna do naszej.

– Widzicie, on miał kiedyś żonę. Kochał ją ponad wszystko. Ale ona nie była warta tego uczucia, choć on nigdy by tego nie przyznał. Uciekła od niego z jakimś facetem. On wierzył, że zrozumie błąd i wróci. Czekał dwa lata, aż dowiedział się, że kochanek zabił ją w narkotykowym szale. Tego dnia usiadł przy studni, w jej ulubionym miejscu, i po prostu pękło mu serce. W testamencie napisał, że wszystkie pieniądze, a miał ich sporo, przeznacza na gosposię, która będzie codziennie tu przychodziła i utrzymywała dom w dobrym stanie. Ma rano przygotowywać śniadanie dla dwóch osób. Nie wiedziałam po co, aż parę miesięcy po jego śmierci zastałam rano małżeństwo… Resztę już znacie. On sprowadza tu pary będące na rozstaju, na granicy rozpadu i w jakiś sposób je naprawia. Mam rację? – popatrzyła na nas badawczo.

Spojrzałam na Piotra, on na mnie. Poczułam nie tylko ciepło wokół serca, ale i ten inny żar. Tak, miała rację. Zanim odjechaliśmy, zaszliśmy na mały cmentarz przy kościele i zapaliliśmy na grobie Rajmunda świeczkę. Chcieliśmy mu w ten sposób podziękować.