– Proszę teraz powtarzać za mną: ja, Anna... – ksiądz patrzył prosto na mnie, a w jego oczach zauważyłam jakby delikatne ponaglenie? Czekał. Chłopiec, który obsługiwał dzwonki, również czekał, patrząc na mnie z dziwną miną, z lekko otwartymi ustami.

Właściwie to wtedy każdy na mnie patrzył. Intensywnie. Cała zgromadzona rodzina, przyjaciele, sąsiadki, no i oczywiście ciocia Zuzanna z Ameryki, która zdecydowała się na starość wrócić do rodzinnego kraju. Doskonale czułam ich przeszywające spojrzenia na plecach. W ciszy kościoła wyraźnie słyszałam, jak rozlega się gwałtownie wdychane powietrze. Ktoś był w takim szoku, że aż z tego wszystkiego wstrzymał oddech. Może jedna z ciotek? Naprawdę nie chciałam, aby ktoś zasłabł z powodu niedoboru tlenu, więc posłusznie otworzyłam usta i... nic się z nich nie wydobyło. Nie udało mi się wydusić z siebie nawet cichego szeptu. Można wziąć ślub bez wypowiedzenia przysięgi?

Spojrzałam na Mirka. Uśmiechnął się do mnie, dodając otuchy. On już miał tę część za sobą, bez problemu powiedział wszystko to, co powinien powiedzieć. Teraz przyszedł mój czas. Przecież tego właśnie chciałam, prawda? Wspólnie ustaliliśmy, że to jest najbardziej sensowne rozwiązanie. Przecież przez ostatnie pięć lat byliśmy dobrze zgranym zespołem, zarówno w pracy, jak i poza nią.

Kierował nami rozsądek

Nie jest zaskoczeniem, że w końcu niektórzy zaczęli nas traktować jak małżeństwo. Inni z kolei uznawali nas za rodzeństwo, a to akurat przez nasze podobieństwo fizyczne... Oboje mieliśmy ciemne włosy, błękitne oczy, byliśmy raczej drobnej budowy, ale przy tym umięśnieni. Dodatkowo mieliśmy też podobne poczucie humoru oraz dzieliliśmy hobby, czyli brydż i kajakarstwo. Szczerze mówiąc, dobrze nam się układało, choć nasze życie intymne nie było spektakularne, no ale przecież nie można mieć wszystkiego! Sypialiśmy ze sobą, bo nie mieliśmy innych partnerów. Najważniejsze wtedy było to, że mieliśmy do siebie zaufanie, którego nigdy żadne z nas nie zawiodło.

Przyjaciele tak nie robią. W tym momencie też nie mogłam zawieść Maćka. Nie przed tą całą gromadą ludzi! A szczególnie przed absurdalnie bogatą ciocią z USA. Tą schorowaną, bezdzietną wdową, która chciała przekazać cały swój dorobek swojemu jedynemu bratankowi, na rozkręcenie jego biznesu i tak dalej. Warunkiem było jedynie to, że musiał się ożenić i doczekać dzieci.

Ciotka, aby nas zachęcić, obiecała dać nam dom za miastem, który kupiła kiedyś dla siebie, ale że była sama, okazał się dla niej za wielki. No cóż, to raczej proste porównanie – małe mieszkanie w bloku czy własny dom? To była kusząca propozycja. No i tu wchodziłam ja. Przecież z kim miał się związać mój najlepszy przyjaciel, jeżeli nie ze mną? "Dlaczego by nie..." – pomyślałam, kiedy Mirek wyjaśnił mi całą sytuację.

Co prawda, tego nie planowaliśmy, ale sama myśl o tym nie była dla nas jakaś nieprzyjemna. Kiedyś mieliśmy zamiar założyć własne rodziny. Dlaczego więc nie teraz i nie razem? Lata mijają, przekroczyłam już trzydziestkę, więc to chyba była odpowiednia pora na małżeństwo. Kolejna taka okazja może nie nadejść.

Coś mnie blokowało

Zerknęłam na ministranta. Czy to jest ta moja ostatnia szansa? Nawet moja mama o romantycznej duszy, która zawsze była sceptyczna wobec takich wymuszonych małżeństw z rozsądku, bardzo popierała pomysł tego ślubu. Co więcej, kochała Mirka na pewno nie mniej niż ja, a na dodatek nie mogła się doczekać wnuków. Skąd więc ta moja nagła utrata umiejętności mówienia? Czy to atak paniki, czy może coś innego...

Kapłan odchrząknął donośnie. Nie wiem, jak długo tak stałam, zamyślona. Zerknęłam ponownie na Mirka. Już się nie uśmiechał pokrzepiająco. Nie wiedział, co się dzieje. Westchnęłam cicho. Nawet, jeśli miałabym coś powiedzieć, nie miałabym pojęcia co. To jest straszne! Czułam łzy napływające do oczu. Tylko tego mi brakowało – do guli w gardle dołączy teraz jeszcze smutne szlochanie! Coraz bardziej spięta i przestraszona, patrzyłam na Mirka. "Pomóż mi!" – wysyłałam mu w myślach prośbę.

Zrozumiał i... zaczął robić zeza, jednocześnie próbując dotknąć językiem swojego nosa. Ta głupkowata mina, którą nazywaliśmy "gęba wiejskiego idioty", zawsze działała, gdy byłam zestresowana. Tym razem również mnie rozbawiła, mimo że ta reakcja zaskoczyła wszystkich. Zaczęłam się śmiać. Początkowo cicho, ale widok zdziwienia na twarzy księdza w kontrze do kompletnego znudzenia na twarzy ministranta spowodował, że mój śmiech stał się głośniejszy.

– Anka, albo nie mówisz nic, albo wybuchasz śmiechem – rzucił Mirek. – Uspokój się, zanim ten dzieciak połknie muchę.

–Nie... nie... – mówiłam, próbując powstrzymać się od śmiechu i odwrócić spojrzenie od pulchnego chłopca. – Nie pomagasz mi w ten sposób!

Mirek delikatnie mnie przytulił, uważając, żeby nie zniszczyć bukietu z białych róż, który trzymałam w rękach i szepnął mi na ucho:

– No dobrze, koniec z żartami. Ciotka czarownica obserwuje każdy nasz błąd, więc proszę cię, kochanie, postaraj się. Skończmy z tym teatrem i wynosimy się stąd. W zamian za to dostaniemy papiery i klucze do naszego domu za miastem. Zgoda?

– Z... zgoda – odpowiedziałam, w końcu opanowując swoje emocje.

Wszyscy myśleli, że to nerwy

Kilka razy wzięłam głęboki wdech, przełknęłam ślinę, wypuściłam powietrze z ust, aby rozluźnić mięśnie... ale znowu zaczęłam się śmiać, ponieważ ministrant, który nie zdawał sobie sprawy z napięcia lub po prostu je ignorował, ziewnął tak głośno, że mogłoby to przestraszyć nawet i całe stado much!

Mimo starań, cały czas nie mogłam się opanować... O nie! Każdy ma takie momenty. Gdy powinniśmy zachować poważną minę, a tu nagle dopada nas śmiech i – koniec, nie da się powstrzymać. Czułam się strasznie.

Kolejne fale histerii nadchodziły jedna za drugą. Gdy wydawało mi się, że już jest lepiej, nagle znów zaczynałam się śmiać jak szalona. Mój przyszły mąż stał obok, bezradny, czekając, aż mi przejdzie. Ale ksiądz postanowił zareagować. Przemówił:

– To tylko nerwowy śmiech, zdarza się. Zaraz minie – mówił do nas i do wszystkich zgromadzonych, starając się uspokoić sytuację. – Proszę o wyrozumiałość i cierpliwość. A was, moi kochani – podniósł rękę – zapraszam do zakrystii.

Bez wahania ruszyłam za nim. Czułam się jak największa idiotka pod słońcem. A do tego, obawiałam się, że znowu zaczęłabym histerycznie się śmiać. Kiedy dotarliśmy do pomieszczenia, ksiądz kontynuował miłą przemowę:

– Usiądź sobie, moja droga. Chciałabyś coś do picia? – zapytał, a ja nagle poczułam, że moje gardło stało się przeraźliwie suche.

Ksiądz próbował dodać mi otuchy

Przytaknęłam. Ksiądz nalał mi wody z dzbanka i podał szklankę. Wypiłam ją szybko i z zadowoleniem.

– Spokojnie, nie stało się nic strasznego. Mówię wam, moi drodzy. Nie martwcie się. Od prawie 20 lat prowadzę ceremonie ślubne i widziałem już różne rzeczy. Panny młode płaczą, śmieją się, dostają czkawki. Panowie zapominają swoje imię, albo, co jest jeszcze gorsze, imię swojej przyszłej żony, przychodzą z ogromnym kacem albo w ogóle się nie pojawiają. Zdarzają się i omdlenia, nawet dość regularnie, zwłaszcza u panien młodych, szczególnie latem, po długiej, mroźnej zimie, rozumiecie...

– Jasne. No ale nie spodziewamy się dziecka – rzucił Mirek, po czym spojrzał na mnie z niepokojem. – Czy może jest coś, o czym nie wiem, co? Stąd ten histeryczny wybuch. To pewnie przez hormony i takie tam. Pewnie ciotka byłaby w siódmym niebie, a do tego wszystkiego dodałaby jeszcze nianię – sarkastycznie zauważył.

– Nie jestem w ciąży! – warknęłam. – Nie jestem aż tak zdesperowana, by zdobyć kasę twojej ciotki. Skąd w ogóle te głupie sugestie?

– Już sam nie wiem – nerwowo przejechał dłonią przez włosy. – Po prostu, gdybyś była w ciąży, na pewno musielibyśmy wziąć ślub…

– Słuchaj, mądralo! To się teraz właśnie dzieje! – przypomniałam mu. – Siedzimy sobie tu, a tam czeka pełen kościół gości, którzy czekają, czy zdecydujemy się na ten przeklęty ślub czy nie! – wykrzyknęłam.

Nie dałam rady

Mój przyjaciel patrzył na mnie intensywnie, spojrzał na moje usta, na moje oczy.

– A... chcemy? – zapytał cicho.

– Nie – odpowiedziałam szeptem.

W końcu wypowiedziałam słowa, które nie chciały mi wyjść z ust tam, przed ołtarzem... Wybierając Mirka na męża, wydawało mi się, że przemyślałam wszystko. Potem, kiedy nie potrafiłam wypowiedzieć przysięgi, ponownie przeleciałam w głowie przez całą listę argumentów „za”, nie rozumiejąc, czego mi w niej brakuje. Ale zabrakło jednak czegoś naprawdę, naprawdę ważnego. Chwyciłam go  za rękę.

– Słuchaj, jesteś dla mnie najlepszym przyjacielem, idealnym partnerem, ale...

– Ale nie jesteś we mnie zakochana – zgadł, kiwając głową.

– Tak, to prawda. Czyli wiesz, kocham cię, ale nie w ten sposób, w jaki powinnam. Rozumiesz? Więc...

– Więc... to jest ostatnia szansa, żeby się wycofać. W najgorszym przypadku moja ciocia mnie pozbawi domu i całego spadku po jej śmierci – uśmiechnął się z przekąsem. – A co mi tam, niech idzie w cholerę! Wiesz, że chciała z nami zamieszkać? To jest taki mały dodatek do umowy, napisany bardzo drobnym pismem.

Zdecydowaliśmy wspólnie: nie będzie żadnego ślubu! Przyjaźń i interesy to zdecydowanie za mało, aby związać się na zawsze.