Czułem to w powietrzu

Za oknem śpiewał jakiś ptak. Nie znam się na ornitologii i każde pierzaste stworzenie wygląda dla mnie tak samo. Po odgłosach również ich nie rozpoznaję. Jednak ta melodia, niezależnie od mojej ignorancji, niosła jedno przesłanie, które rozumiałem bez trudu – idzie wiosna. Odwilż, od kilku dni nieśmiało i po kawałeczku zjadająca zwały śniegu, dziś zapanowała niepodzielnie. Wszystko, co białe i puszyste miękło, płynęło, kapało i znikało.

Na podwórzu w kilka godzin zrobiło się brunatnoszaro, ludzie omijali wielkie kałuże i przeskakiwali błotne rozłogi. Niektórzy nie trafiali w suche miejsca i wpadali w wilgotną maź z plaskiem oraz złym słowem na ustach. Jednak nikt nie narzekał na pogodę, wręcz przeciwnie, twarze były uśmiechnięte, czapki zsunięte na tył głowy lub nawet ściągnięte, a kurtki rozpięte. Wszystko po to, aby złapać jak najwięcej pierwszych wiosennych promieni, które nie każą jeszcze szukać cienia i chłodnych napojów, a już opalają i dają energię. Nie wszystkim. Ulepiony miesiąc temu bałwan wyglądał coraz marniej. Chudł i czerniał z godziny na godzinę. Dumnie sterczący dotychczas nos opadł na kwintę, a stary kapelusz na głowie przechylił się smętnie. Trudno, stary! Topi się ktoś, by cieszyć się mógł ktoś.

Otworzyłem okno na oścież i wdychałem wilgotne powietrze. Wykonałem kilka skłonów i przysiadów. Zastałeś się, kolego, zesztywniałeś na tych mrozach. Nadchodziła kolejna pora roku, a z nią ruch i zmiany. Trele tego ptaka to nic innego, jak zapowiedź nowego życia. Pisklaków wyskakujących z jajek, zielonych gałęzi, zabaw i psot na trawiasto-kwietnym kobiercu. Budzi się nowe życie i trzeba dorównać mu kroku.

Kasia miała już plan

Rozległ się dzwonek do drzwi. Podbiegłem cały w skowronkach. To na pewno Kasia. Miała dziś przyjść. Istotnie, stała za progiem i z kwaśną miną wycierała buty chusteczką higieniczną.

– Paskudne błocko – burknęła.

– Wiosna, skarbie. Nic nie poradzisz – skomentowałem żartobliwie jej troski.

Jej mina mówiła, że nie podzielała entuzjazmu dla zmiany pory roku.

– Ano wiosna – potwierdziła z westchnieniem. – Od czego zaczynamy?

– „Niech nas porwie swym rytmem na dwa pas, niech szaleństwo zaigra wraz z nami. Niech rozdzwonią się szczęścia złote dzwoneczki dwa i zostańmy ze szczęściem my sami…” – zaintonowałem piosenkę w rytmie walczyka i porwałem ją w objęcia. Okręciliśmy się kilka razy w wąskim przedpokoju. Kasia po chwili zaskoczenia zdołała mnie odepchnąć.

– Co ty? Zwariowałeś? – najwyraźniej nie dała się porwać walczykowi i wizji złotych dzwoneczków szczęścia. Rozejrzała się krytycznie po korytarzu. – Przynajmniej wiadomo, od czego zaczniemy. Trzeba umyć podłogę. Cała zabłocona przez te tańce.

Po chwili podłoga lśniła, a my czekaliśmy na jej wyschnięcie w jedynym suchym miejscu przy stole.

– I co dziś robimy w tak pięknych okolicznościach przyrody? – zapytałem, zerkając niepewnie na Kaśkę. Te kilka minut od jej przyjścia wyraźnie utemperowało mój optymizm. – Jak uczcimy początek ciepłej pory roku?

– Kolejność obojętna. Generalnie trzeba umyć okna, drzwi, schody, wytrzepać dywany, pochować ciepłe kurtki do pokrowców i porządnie wszystko wywietrzyć – Kasia program obchodów wiosennego dnia miała w małym paluszku.

– Ależ Kaśka! – krzyknąłem, przerażony jej wizją. – Przecież ja się nie pytam, jak stracić ten dzień, tylko jak go uczcić. Na sprzątanie zawsze jest czas. Wszystko się budzi, cieszy życiem, tryska energią… O, na przykład ten ptak. Słyszałaś, jakie wesołe trele z siebie wydaje?

– Chodzi ci o jemiołuszkę, Bombycilla garrulus? Wkurza się, bo jest już za ciepło i wie, że nadchodzi czas, aby odlecieć na północ – Kaśka była dobra z przyrody.

– To on tak nie z radości, tylko z gorąca? – gdyby zmierzyć mój zawód w tej chwili, to utrata przez dziecko wiary w Świętego Mikołaja byłaby niczym w porównaniu z moim stanem.

Zagoniła mnie do roboty

Zerknąłem na otwarte okno. Ptak znowu się odezwał. Rzeczywiście, chyba dość smutno i nerwowo.

– To w ostateczności też oznaka wiosny. Zimolubki piszczą i uciekają, a ludzie…

– A ludzie sprzątają – dokończyła sentencję Kaśka. Następnie się roześmiała. – Spokojnie, w czystym mieszkaniu będzie nam dużo przyjemniej cieszyć się wiosną.

– Ja już się cieszę – ponowiłem nieśmiało próby protestu. Na darmo.

Dostałem okna do umycia. Kaśka uzasadniła to dwojako. Raz, że będę miał dostęp do świeżego i ciepłego powietrza, które mnie dobrze nastraja. Dwa, mycie okien przypomina trochę taniec, który tak lubię. Słuchałem jej wyjaśnień z ponurą miną, ale nie miałem już ochoty tłumaczyć, że wszystko marnieje w obliczu tych przyziemnych obowiązków. Okna rzeczywiście były brudne i aż się prosiły o szmatki i myjki. Topniejący bałwan z podwórka obserwował mnie z dziwnym uśmieszkiem. Cieszył się, że nie tylko on miał dziś przechlapane?

Jemiołuszka gdzieś poleciała. Może już na Syberię, gdzie się nie będzie pocić? Ja pucowałem szyby z zaciętą miną. Katarzyna sprzątała jak natchniona, nie ustając przy tym w propagandowej podbudowie swojego wiosennego programu atrakcji.

– Miejsce zamieszkania wpływa na człowieka, jego poglądy na świat oraz sposób myślenia. Kurz, szarość i nieład pozostawiają w twojej głowie nieodwracalne szkody. Nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim mentalne. Kształtują filozofię życia w dobrą lub złą stronę. Należy wykorzystywać wszelkie okazje, żeby nastrajać się pozytywnie, a szczególnie te naturalne, wynikające ze zmian pory roku i cykli Słońca oraz Księżyca. Nastrajać pozytywnie znaczy w sposób uporządkowany. To samo dotyczy wyglądu. Podarte gacie i niedogolona gęba to zbrodnia na samym sobie. Powolne staczanie się po równi pochyłej…

Potarłem z przerażeniem dłonią po mojej wiosennej, niegolonej od przedwczoraj szczęce i od razu poczułem się nieco niżej na równi pochyłej mojego życia. Rany Julek! Nie wiedziałem, że sam siebie niszczę. Głos czystościowego mentora w tle nie ustawał.

– Nowe życie, zmiany temperatury i pór roku to jednocześnie przyrost entropii otoczenia, chaosu, który należy ujarzmić dostępnymi środkami, a przede wszystkim siłą woli. Wprowadzanie porządku jest po prostu miarą człowieczeństwa.

Ciekawą miała filozofię

Nie planowałem sam z siebie ograniczania przyrostu entropii ani dobrowolnej walki z chaosem. Czyżbym nie był w pełni człowiekiem? A może jedynie jakimś pół-człowiekiem, niższą formą, lubiącą nieład i brud? Prawie roztopiony bałwan za oknem nabijał się już ze mnie na całego. Jak stary, wychudzony staruszek nikł w promieniach słońca i śmiał się z frajerów, którzy muszą zostać na tym łez padole ze szczotką i szmatą za pan brat.

Skończyłem z oknami. Uff, jeszcze chodniczek do wytrzepania. Wyszedłem na podwórko, zawiesiłem go na trzepaku. Jednak zanim wziąłem się za grzmocenie dywanika, rozejrzałam się, a potem podbiegłem do złośliwego bałwana i przewróciłem go na ziemię. Tak kończą szydercy.

Po powrocie do domu Kaśka wyznaczyła miejsce ułożenia dywanu. Od rogu szafy do łączenia paneli pod oknem. Wiosenna walka z chaosem zakończyła się pełnym sukcesem. Wszystko było czyste i na swoim miejscu. Za wypucowanym oknem lśniły już wiosenne gwiazdy i księżyc. A my siedliśmy przy stole z parującymi kubkami herbaty.

– Dziękuję ci – odezwała się Kasia.

– Za co? – wymamrotałem, czując zmęczenie w każdej części ciała. Powoli ogarniała mnie senność.

– Za dzisiejszy, cudowny, wiosenny dzień. Było wspaniale.

– Nie ma za co – usta mówiły, ale oczy już były zamknięte. Odpływałem ze zmęczenia. Chyba trzeba będzie popracować nad kondycją. Zasnąłem.

Nazajutrz zerwałem się o poranku; Kasia uczynnie wcisnęła mi poduszkę pod głowę i przykryła kocem. Sama zniknęła, pewnie poszła już do pracy. Świat przez umyte okna był dużo wyraźniejszy niż wczoraj, wiosna sygnalizowała słonecznie, że nie zamierza już odpuszczać. Rozglądałem się nieco oszołomiony – wysprzątane mieszkanie rzeczywiście nastrajało mnie bardzo pozytywnie. Pogwizdując, poszedłem nawet do łazienki w poszukiwaniu maszynki do golenia i pianki. Postanowiłem wspiąć się wyglądem na wyższy szczebel człowieczeństwa. Włączyłem radio, rozległ się głos spikera.

– Dziś imieniny obchodzą Katarzyny. Imię to pochodzi od greckiego „katharos”, co oznacza „czysta”, „bez skazy”…

Zamarłem. Czysta i bez skazy? No jasne. To wiele tłumaczy. Warto się pouczyć greki, zanim się człowiek z kimś zwiąże. Trudno, teraz już za późno, już przepadłem w miłości. Więc lecę po kwiaty i czekoladki.