Kiedy zostałam matką chrzestną dla dziecka mojej najlepszej koleżanki, nie przypuszczałam, że nasze ścieżki życiowe potoczą się w ten sposób. Wiedziałam, że Bartek będzie moim synem, ale jedynie chrzestnym. Marzyłam o posiadaniu własnych dzieci...

Żadne z moich marzeń się nie spełniło, bo okazało się, że nie mogę mieć dzieci. Myślałam o adopcji. Jeżeli tylko udałoby się znaleźć malucha z uregulowaną sytuacją prawną, którego zgodziliby się powierzyć w opiekę samotnej kobiecie, na pewno bym się na to zdecydowała. Oczywiście bez zastanowienia wyszłabym za mąż, gdyby to miało mi w czymś pomóc i gdyby jakiś mężczyzna mnie pokochał.

Zosia natomiast musiała się rozwieść. Tata Bartka nie chciał być ani ojcem, ani mężem i zniknął z życia swojej dawnej rodziny. Obydwie mocno poturbowane przez los, ale mające siebie, jakoś dawałyśmy sobie radę. Mieszkając blisko siebie, regularnie spotykałyśmy się przy filiżance kawy lub aby po prostu wypłakać się na ramieniu drugiej. Bartek zawsze zwracał się do mnie per „ciociu”, a ja darzyłam go uczuciem, jakby był moim synem, którego nigdy nie miałam szansy urodzić. Dlaczego to proste, skromne szczęście nie mogło trwać? Nie potrafię pojąć, co Bóg miał na myśli, odbierając mi Zośkę.

Zginęła na przejściu dla pieszych

Przechodziła przez pasy prawidłowo na zielonym świetle, ale ktoś to zlekceważył i stał się mordercą. Pędził za szybko, być może myślał, że ją ominie. Zośka mogła być zamyślona i nie zdążyła przejść przez pasy szybciej... Jakby na to nie patrzeć, spotkali się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie, co zniszczyło życie obojgu. Ale Zośki przede wszystkim.

Bartek wtedy miał siedem lat i czekał na swoją matkę u mnie. Gdy Zosia musiała zostać w pracy dłużej, to ja odbierałam go ze szkoły. Kiedy zadzwonili do mnie, nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Z przerażeniem, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, zastanawiałam się, jak przekazać małemu chłopcu, że jego mamy już nie ma. W jaki sposób mam powiedzieć temu dziecku, że jego matka odeszła na zawsze? Że nie zobaczy jej więcej? Że nie będzie mógł wręczyć jej rysunku, nad którym tak starannie dzisiaj pracował?

Dodatkowo zdawałam sobie sprawę, że będę musiała zająć się organizacją pogrzebu. Zośka nie miała bliskich krewnych, jej rodzice, tak jak moi, już nie żyją, został jedynie Bartek... Mój Boże, Bartek! Co z nim zrobić? Czy powinnam odnaleźć jego ojca, który zrezygnował z praw i obowiązków i przez trzy lata nie myślał o swoim synu? Czy oddać go do domu dziecka? Mam mieć nadzieję, że tam odszukają dla niego kochającą rodzinę?

Byłam zrozpaczona

Po ceremonii pogrzebowej dowiedziałam się, co chciała dla mnie zrobić moja przyjaciółka. Gdy jej rozwód stał się prawomocny, sporządziła testament, w którym zostawiła mi wszystko, co posiadała, pod warunkiem, że zaopiekuję się Bartkiem i nie pozwolę, aby spotkało go jakiekolwiek nieszczęście.

 – Pani R. była właścicielką mieszkania, jednakże obciążonego hipoteką, a dodatkowo miała na koncie kilka tysięcy złotych. Czy chce pani przyjąć ten spadek? – zapytał prawnik, używając tonu, jakby zastanawiał się, czy chcę dobrać do obiadu wodę mineralną. Przecież to dotyczyło czyjegoś życia! Życia Bartka, mojego, naszej przyszłości, a także tego mieszkania...

– Czy mogłabym to przemyśleć? – zapytałam.

Zastanawiałam się. Obecnie nie byłam w związku, nie miałam swoich dzieci, ale czy mogłabym stać się dla Bartka kimś więcej niż tylko ciocią? Czy byłabym w stanie pełnić rolę matki chrzestnej na pełny etat? Na całe życie? A co z moim domem? Czy dam radę spłacić hipotekę, skoro przecież nie zrezygnuję z miejsca, które od urodzenia było dla Bartka schronieniem? I co, przeniosę się tam z nim? A co się stanie z moim obecnym mieszkaniem? Z pewnością pytania się mnożyły i każda chwila przynosiła nowe. A potem był Bartek. Po prostu Bartek. Chłopiec, który potrzebuje troski, ochrony, uczucia. To Zośka wyznaczyła mnie na jego zastępczą matkę już siedem lat temu, kiedy poprosiła mnie o bycie jego chrzestną. Wszystko to jednak... Nie jest tak proste. Zośka, co ty najlepszego zrobiłaś? Mogłaś przekazać mi wszystkie książki Norwida, ale... dzieciaka?!

– Bartuś, twoja mama chciała, abym się tobą opiekowała, jeżeli jej coś się przytrafi. Co o tym myślisz?

Wielkimi, mądrymi oczyma spojrzał na mnie Bartek. Były one zbyt mądre jak na tak małego chłopca.

– Czy to oznacza, że teraz ty, ciociu, będziesz moją mamą?

– Słuchaj… Nigdy nie zdołam zastąpić twojej mamy, bo to ona dała ci życie i była niezastąpiona, najlepsza na całym świecie. Ale mogłabym się tobą opiekować i robić wszystko to, co robią matki – wyjaśniałam zarówno jemu, jak i sobie.

– Dobrze, zgadzam się – odpowiedział.

Zgoda, którą osiągnęliśmy ja i on, była jedynie początkiem. Musiałam oficjalnie stać się rodziną zastępczą dla Bartka, co wymagało zgody sądu rodzinny. W tym czasie załatwiałam wiele innych zawiłości administracyjnych. Bartek stanowczo nie chciał się przeprowadzić, więc zdecydowałam się wynająć swoje mieszkanie, żeby uniknąć płacenia za dwa kredyty, na które nie było mnie stać.

Znalazłam się w sytuacji, w której musiałam się zaadaptować do mieszkania mojej koleżanki, miejsca, gdzie zawsze czułam się na luzie, a teraz nagle stało się dla mnie zupełnie obce. Miałam poczucie, że za każdym razem, gdy wprowadzam jakąś zmianę, choćby taką drobną jak przesunięcie ramki ze zdjęciem, zmiana obrusu czy ustawienie nowych roślin na parapecie, zakłócam obowiązujący porządek. Zbyt mocno ingeruję, zbyt mocno się wtrącam...

Bartek też zaczął się wobec mnie inaczej zachowywać i nie ma co się temu dziwić. Najpierw z jego życia zniknął tata, a potem mama niespodziewanie umarła, tak po prostu, bez żadnego sensu. Maluch musiał sobie poradzić z większym ciężarem niż wielu dorosłych. Robiłam, co mogłam, żeby mu pomóc, ale on mnie odpychał. Nie chciał już, abym go obejmowała, nie chciał ze mną rozmawiać, coraz bardziej zamykał się w sobie. Zdarzało mu się krzyczeć, że mnie nie znosi, że nie jestem jego matką, więc powinnam go zostawić w spokoju. Skąd taki język u ośmioletniego dziecka?

Zaakceptowałam to, że czuję się obco w ich domu, jednak nie mogłam znieść tego, że nie potrafię wesprzeć mojego chrześniaka. W końcu musiałam stawić się w szkole. Nauczycielka poinformowała mnie, że Bartek zaczyna bójki.

– Wydaje mi się, że poprzez wyrażanie agresji stara się radzić sobie z utratą mamy.

I co ja miałam z tym zrobić?

Znaleźliśmy się pod opieką psychologa szkolnego. Droga do oswojenia się z nową rzeczywistością nie była ani prosta, ani krótka. Bartek czuł się wykończony ciągłymi rozmowami, był negatywnie nastawiony do zmian. Ja natomiast doświadczałam frustracji i traciłam wiarę w siebie. Czy ty to widzisz, Zosia? Niesłusznie pokładałaś we mnie tyle zaufania. Czyżby natura była mądrzejsza, nie pozwalając mi zostać matką? Czy może Bartek powinien znaleźć się w bardziej doświadczonej rodzinie zastępczej, zaczęłam się zastanawiać, kiedy mój chrześniak znów trafił do gabinetu dyrektorki, a rodzice jego kolegów znowu zażądali przeniesienia go do innej klasy, a nawet do innej szkoły. Serce mi pękało, a ręce opadały mi z bezsilności.

– Wybacz, zwyczajnie nie potrafię być matką – szeptałam do fotografii Zosi, która stała na nocnej szafce. – Mimo wszelkich starań przez wiele lat, nigdy nie będę tak dobra jak ty. Ciągle zawodzę. Tobie wszystko to przychodziło naturalnie, nie musiałaś o tym nawet myśleć. A ja? Po prostu zepsuję dobrego chłopca. Bartek zasługuje na kogoś znacznie lepszego, a nie na tak nieudolną podróbę matki jak ja.

Spędziłam pół nocy na płaczu z powodu smutku, braku kompetencji i przede wszystkim tęsknoty za Zośką. Kiedy nadszedł kolejny dzień, obudził mnie aromat kawy. Pomaszerowałam do kuchni, gdzie Bartek przygotowywał śniadanie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że potrafi obsługiwać ekspres do kawy. I robić kanapki, krzywe, ale jednak. Nalałam sobie do filiżanki kawy, silnej, ciemnej i goryczkowej jak diabeł, usiadłam przy stole i wzięłam do ręki kanapkę z serem, szynką i pomidorem.

– Czy to nadal jest mój sen? – zapytałam z nieufnością.

– Nie, ciociu. Od teraz będę grzeczny, obiecuję. Będę się starał jeszcze bardziej, przecież rozumiesz, że ja nie jestem zły na ciebie, tylko tak po prostu. Nasza psycholog powiedziała, że jesteś najbliżej, dlatego odczuwasz to najbardziej, wiesz o tym, prawda? – Bartek przyspieszał swoją wypowiedź, aż ledwo wymawiał kolejne słowa, a w jego oczach pojawiły się łzy. – Mam tylko ciebie, nie oddawaj mnie, dobrze? Przepraszam bardzo, obiecuję, że już nie będę, tylko... tylko mnie nie oddawaj...

Oczy mi się zamknęły, poczułam zawstydzenie. Mój Boże, na pewno coś słyszał tej nocy, kiedy płakałam i żałowałam siebie.

Rzeczywiście jestem fatalną mamą!

– Bartek... skarbie, ja po prostu pragnę dla ciebie wszystkiego, co najlepsze.

Stanął z opuszczonym wzrokiem, wydawał się zagubiony, wystraszony niczym mały piesek przemoczony deszczem. Wystawiłam w jego kierunku dłonie, a kiedy wpadł w moje ramiona, silnie go przytuliłam. Zdecydowaliśmy dać naszej rodzinie jeszcze jedną szansę. Powoli, krok po kroku, zaczęliśmy wracać na właściwą drogę i tworzyć więź. Nie obyło się bez trudności, ale nareszcie przestaliśmy się kręcić wokół siebie jak pies wokół własnego ogona. Rozmawialiśmy, wyrażaliśmy swoje uczucia. Czasami płakaliśmy, przeżywaliśmy trudne chwile, smutek i cierpienie, ale już wiedzieliśmy, że nie chcemy się poddać, że mamy siebie nawzajem i to jest najistotniejsze. A potem…

– Czy mogę cię nazywać mamą, ciociu? Wszyscy w szkole mają mamy…

Jedynie skinęłam głową, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa. W tym momencie zrozumiałam, jak bardzo mi zależy na Bartku, na moim synu. Kocham go, tak jak potrafię kochać. Bo jest moim synem, moim jedynym dzieckiem, mimo że nie planowałam mieć dzieci. Dziś Bartek jest już nastolatkiem. Nadal wspólnie odwiedzamy cmentarz, żeby na grobie Zosi zostawić znicze i porozmawiać z nią. Kiedy się z nią żegnamy, Bartek często mówi:

– I dzięki za mamę, mamo.