Cieszyłam się jak dziecko

– Mówię ci, mieszkanie jest po prostu idealne! – przekonywała Pola, moja koleżanka z nowej pracy. – Dwa pokoje, ładna łazienka, duży pokój z oryginalnymi meblami, a czynsz śmieszny!

– Czyli co? – dociekałam. – Dwie sypialnie są umeblowane częściowo, ale w salonie mamy kredens, pianino i dębowy stół, zgadza się?

– No! Klimat super, prawda? Normalnie jakbyśmy mieszkały u jakiejś ciotki staruszki!

Akurat kredens i kanapa w wytłaczane różyczki nie były moim warunkiem wynajęcia mieszkania, ale przekonała mnie bardzo niska cena, za jaką właścicielka zgodziła się je nam udostępnić. Za cenę pokoiku w najgorszej dzielnicy mogłyśmy mieć ładne, widne mieszkanie zlokalizowane niedaleko centrum. A z niego kwadrans piechotą do pracy.

– Bierzemy – zdecydowałam, kiedy wraz z Polą opuściłyśmy zabytkową kamienicę tonącą wśród wysokich drzew. – Nie rozumiem tylko jednego, dlaczego ta pani tak tanio je puszcza. Przecież za takie mieszkanie mogłaby spokojnie zażądać trzy razy tyle…

Chwilę o tym dyskutowałyśmy, ale w końcu uznałyśmy, że starszej pani po prostu zależy na tym, żeby wynająć lokal przyzwoicie wyglądającym, mającym pracę kobietom, a nie na przykład hordzie studentów.

Wprowadziłyśmy się w dniu podpisania umowy, nie było z czym zwlekać. Ja zajęłam pokój bliżej kuchni, Pola bliżej drzwi wejściowych – do obu wchodziło się z wąskiego korytarzyka. Po drugiej stronie była kuchnia, łazienka oraz duży pokój z antycznymi meblami i arrasem na ścianie.

– Nie mam gdzie ich zabrać, a sprzedawać szkoda…– napomknęła właścicielka. – Mam nadzieję, że będą panie dbały o to wszystko.

Za cenę czynszu zgodziłybyśmy się nawet na codziennie polerowanie nóg stołu i czytanie Szekspira kredensowi, więc nie było problemu. Zaciekawiłyśmy się jednak, czy mieszkanie było już wcześniej wynajmowane.

– Nooo, tak – starsza dama skubnęła niespokojnie szydełkową serwetę na stole. – Ale jakoś nie miałam szczęścia do wynajmujących… Jedna para mi się wyprowadziła po miesiącu, samotna pani prawnik po sześciu tygodniach, nawet kaucji nie odebrała. Pytałam, co jest nie tak, ale nic konkretnego nie powiedzieli…

My jednak zamierzałyśmy mieszkać tu, ile się da. Jak długo dach nie zacznie przeciekać i spłuczka będzie działać, nie zamierzałyśmy szukać niczego innego.

Od początku słyszałyśmy dźwięki

Moja sypialnia była wyposażona w tapczan, stolik i małą szafę. Nie było natomiast krzesła, by choćby położyć ubrania. Postanowiłam więc przynieść sobie coś z dużego pokoju. Kiedy tam weszłam, wpadłam na Polę mocującą się z wielkim pufem. Najwyraźniej i ona cierpiała na deficyt umeblowania.

– Zamawiam! Mój! – zasłoniła puf swoim ciałem. – Krzeseł nie ma, przy stole jest tylko ława. Ale możesz sobie wziąć taboret od pianina.

Zerknęłam w stronę czarnego instrumentu. Faktycznie, stał przy nim taboret na wygiętych nóżkach. Przysiadłam na nim i odruchowo otworzyłam klapę pianina.

– Ce Ce, De, Gis, Ef, Ce, Ha – zanuciłam, wystukując na klawiszach dziecięcą melodyjkę. – Chyba jest rozstrojone – mruknęłam zniechęcona. – O kurczę, coś się zacięło w zawiasie, chodź mi pomóż…

Niestety Pola nie potrafiła mi pomóc. Pianino musiało być od bardzo dawna nie otwierane, bo kiedy odchyliłam klapę, ta zablokowała się w tej pozycji i żadną siłą nie dało się jej opuścić z powrotem.

– Może po prostu zostawmy je otwarte – zasugerowała Pola. – A jak właścicielka przyjdzie po czynsz, zapytamy, jak to zamknąć.

Wzruszyłam ramionami. W sumie instrument i tak był rozstrojony, niewiele by mu to zaszkodziło. Wieczorem, w dużym pokoju oglądałyśmy razem film na komputerze, gdy nagle... wydało nam się, że ktoś chodzi po przedpokoju.

– Słyszałaś? – Pola spojrzała przestraszona na drzwi. – Co to za szelesty?

– Pewnie coś spadło – bardzo chciałam sama w to wierzyć.

– Ale cztery razy? Słuchaj, przecież nawet nie wiemy, kto ma klucze do tego mieszkania. Może ta właścicielka nawet nie zmieniła zamków po poprzednich lokatorach?

Teoria, że jakiś szalony były lokator łazi nam właśnie po przedpokoju i zagląda do naszych sypialni była dość fantastyczna, ale z drugiej strony, z korytarzyka naprawdę dobiegały dziwne szelesty i coś jakby…

– Kroki! Słyszałam szuranie! – Pola ścisnęła mnie mocno za ramię i szeptała w panice.

Odruchowo spojrzałam w okno. Byłyśmy uwięzione na trzecim piętrze, jeśli więc ten ktoś, kto wkradł się do mieszkania, miał złe zamiary, nawet nie miałyśmy jak uciec…

– Zróbmy tak – też szeptałam. – Ja powiem głośno, że ktoś tu chyba jest i żebyś dzwoniła na policję, a ty zaczniesz udawać, że dzwonisz. No wiesz, na cały głos. Może się wystraszy i wyjdzie.

Dokładnie tak zrobiłyśmy, starając się wypaść wiarygodnie. Potem ja huknęłam gromko, że biorę paralizator (którego w życiu nawet nie widziałam z bliska) i idę sprawdzić przedpokój. Następnie zadudniłam podeszwami w podłogę i otworzyłam drzwi, czując się jak bohaterka.

– Nikogo nie ma! – zawołałam, stając na środku ciasnego przedpokoju. – Ale na ziemi leży twoja kurtka, musiała spaść, i stąd ten szmer…

– Sama?! – Pola wciąż była roztrzęsiona. – Co? Czołgała się po podłodze w poszukiwaniu szalika? No i jakim cudem w ogóle spadła z wieszaka? 

Odpowiedziałam coś, że rzeczom czasem zdarza się samoczynnie spaść, ale ja również nie czułam się pewnie. Wyraźnie słyszałam, jak ktoś leciutko przemykał po drewnianej, starej podłodze…

Przedmioty zmieniały swoje miejsce

Przez kolejny wieczór nic się nie działo, choć miałam wrażenie, że kątem oka widzę jakiś ruch w korytarzyku, gdy siedziałam w dużym pokoju. Nic konkretnego, po prostu wrażenie, że nie jestem sama… A Pola była u lekarza. Kilka dni później, gdy to ja wróciłam późno do domu, koleżanka otworzyła mi drzwi roztrzęsiona.

– Znowu coś się działo! – wciągnęła mnie do środka, rozejrzawszy się uprzednio po klatce. – Jestem pewna, że rano przed wyjściem ułożyłam buty równo przy szafce, a kiedy przyszłam, były porozwalane po całym przedpokoju… Ktoś tu był i się o nie potknął!

No to było naprawdę niepokojące. Kurtki mogą same spadać, ale czy buty potrafią same chodzić po mieszkaniu? I wtedy przyszło mi do głowy, że to wcale nie musi być intruz z krwi i kości.

– Myślisz, że to… duch? – Pola wytrzeszczyła oczy. – Rany, to pewnie dlatego poprzedni lokatorzy stąd uciekali. Mieszkanie jest nawiedzone, więc babka wynajmuje je za bezcen… I nie chciała powiedzieć, o co chodzi.

Teoria z duchem była dość łatwa do sprawdzenia. Otóż na noc stawiałyśmy pod drzwiami ciężką szafkę na buty. Intruz nie miał szans wkraść się cichcem przez drzwi. Przez kilka nocy nic się nie działo, aż do momentu kiedy…

– Anita, śpisz? – w środku nocy Pola wpakowała się obok mnie do łóżka. – Słyszałaś to?

– Co…? – spytałam sennie.

– Dźwięk pianina! – wydyszała mi w ucho. – On tam jest, ten duch!

Usiadłam na łóżku i wsłuchałam się w ciszę panującą w prawie stuletniej kamienicy. Poza buczeniem lodówki nic jednak nie usłyszałam.

– Śniło ci się – spróbowałam zepchnąć ją z mojego i tak wąskiego tapczanu. – Wracaj do siebie i spróbuj…

W tym momencie i ja to usłyszałam. Ce, De, E, F, G… Ktoś uderzał bardzo delikatnie w kolejne klawisze na pianinie, w dodatku w najwyższej tonacji, czyli te najbliżej prawego końca klawiatury. Potem nastąpiła pauza, jakby tajemniczy muzyk zastanawiał się, co zrobić dalej i po chwili dźwięki zaczęły opadać.

– Chryste! – przełknęłam ślinę. – To się dzieje naprawdę! Ktoś tam jest i gra na pianinie!

– A szafka stoi, jak stała, widziałam, jak biegłam do ciebie – Pola szczękała zębami ze zgrozy.

– Ktokolwiek to jest, nie wszedł drzwiami…

Musiałyśmy coś z tym zrobić

Ściskając się za ręce, gorączkowo zastanawiałyśmy się, co robić. Dzwonić na policję? I co? Powiedzieć, że boimy się upiora grającego na pianinie? Pomyślą, że to żart! Dzwonić do właścicielki?

– Bez sensu – pokręciłam głową. 

– Pewnie poprzedni lokatorzy też do niej dzwonili, a jakoś ducha nie egzorcyzmowała…

– Egzorcyzmy! To jest to! – Pola podchwyciła temat. – Musimy powiedzieć głośno: wyrzucamy cię, duchu, idź w stronę światła! Tak się robi.

Ais, Gis, Fis – zabrzmiało nagle pianino. – E, Dis, Cis…

Duch właśnie odkrył czarne klawisze, co sprawiło, że melodyjka miała smutną, molową tonację. Zadygotałyśmy gwałtownie.

– Dobra – zebrałam się w sobie. – „Idź w stronę światła”, tak? Mam nadzieję, że to wystarczy przynajmniej do rana. Bo potem się stąd wyprowadzamy!

Pola energicznie pokiwała głową na znak poparcia mojego zamiaru. Nagle śmiesznie niski czynsz przestał mieć dla nas znaczenie. W końcu płaciłyśmy za mieszkanie dla dwóch, a nie trzech osób! I życzyłyśmy sobie, żeby wszyscy lokatorzy byli materialni. Wstałyśmy i po cichutku przekradłyśmy się przez przedpokój.

Wcześniej ustaliłyśmy, że najpierw jedna z nas dostanie się do kontaktu i zapali światło, bo żadna nie wytrzyma konfrontacji z samoczynnie grającym pianinem w półmroku. Wypadło na mnie, więc bez zaglądania do środka, ostrożnie, wsunęłam dłoń przez futrynę drzwi do pokoju i namacałam kontakt. Gdy tylko go nacisnęłam, popchnęłam drzwi, by szeroko je otworzyć. W tej samej chwili stanęłyśmy w progu gotowe do recytacji egzorcyzmu i... Zamarłyśmy ze zdumienia.

Przy pianinie bowiem nie kiwał się duch ani zjawa. Za to na otwartej klawiaturze siedziała mysz! Szara, spasiona tak, że bardziej przypominała chomika, ale niewątpliwie jednak mysz! Nasze nagłe wtargnięcie i oślepienie czterema żarówkami z żyrandola musiało ją kompletnie oszołomić, bo zamarła w połowie spaceru po klawiszach. Czarne, paciorkowate oczka patrzyły na nas z ogłupieniem, a cienkie wąsiki poruszały się nerwowo. W końcu mysz oprzytomniała i skoczyła o cztery klawisze do przodu, trafiając w niskie De. Potem zahaczyła jeszcze łapą o Ce i zeskoczyła na podłogę.

– Myszy??! – pierwsza z szoku ocknęła się Pola. – Mamy w domu myszy?

– Najwyraźniej – poczułam, że w moim brzuchu rodzi się szalony chichot. – To one straszyły poprzednich lokatorów, i pewnie nie chcieli nic powiedzieć właścicielce, żeby nie popukała się w czoło. Ale musiały im też robić bałagan w butach czy szeleścić po nocach. Chociaż sądzę, że mysz grająca na pianinie trafiła się nam jako pierwszym!

Po chwili nie mogłam już mówić, tak strasznie owładnął mną chichot, który w końcu przeszedł w gromki śmiech. Nagle całe napięcie uszło ze mnie w spazmach niepohamowanej radości i ulgi. Po chwili dołączyła do mnie Pola.

– Ale wiesz co? – na moment przestała się śmiać i otarła łzy z policzków. – Ona była straszliwie wypasiona, ta mysz. Myślisz, że wyżera nasze zapasy?

– Myślę, że jest dużo gorzej – mnie wciąż jeszcze było do śmiechu. – Myślę, że nie tylko ona się nimi żywi. Musimy znaleźć całą jej rodzinę i znajomych i grzecznie ich stąd eksmitować. Chociaż podobno myszy w domu przynoszą szczęście!