Leżę zupełnie bezwładny, nie potrafię poruszyć ręką ani nogą. Może jedynie palce zegnę z wielkim wysiłkiem, ale nawet tego nie jestem pewien. Chcę zapytać żonę, czy się poruszyły, ale nie ma jej w pobliżu. Nikogo nie ma… Agata pewnie poszła do sklepu, a Szymon jest u kolegi. Nigdy nie przypuszczałem, że będę odchodził w zupełnej samotności. Czuję okropny strach i wielki żal. Gdybym mógł, tobym się modlił, ale właśnie w tej chwili wyleciały z głowy wszystkie tak dobrze znane słowa. Nic mnie nie boli, jestem tylko zupełnie odrętwiały, jednak wolałbym już jakiś straszny ból. Gdyby tak zerwać się i rozbić o ścianę.

Co rano budzę się w koszmarze

Już wiem, co jest najgorsze ze wszystkiego. Ta przeklęta samotność. Nic tak nie boli jak powolne umieranie. Wiem, że się duszę, a jednocześnie nie bardzo to czuję. Tylko dlaczego tak szybko?! To powinno jeszcze trwać… A może już minął ten czas? Dlaczego mi się zdawało, że to jeszcze trochę, że jeszcze do końca nawet tak naprawdę nie wiadomo, czy na pewno jestem chory na straszną przypadłość? Tymczasem zbudziłem się w koszmarnej rzeczywistości, kiedy wszystko musi się już skończyć.

Otwieram usta, ale nie słyszę własnego krzyku. Bo jak mam krzyczeć, jeśli nie mogę oddychać?

 – Nie! Nie!! Nie!!! – rozlega się nagle mój głos. Zapadam się w nieświadomość i nagle czuję szarpnięcie.

Otworzyłem oczy. Bury blask ulicznych lamp sączył się przez odsłonięte okno.

– Michał, obudź się! – Agata szarpnęła jeszcze raz moje ramię.

– Nie śpię już – wymamrotałem.

– Znów ten sam sen? – zapytała z troską.

– Tak… – przełknąłem ślinę. – Umierałem… Zupełnie sam. Nie było ciebie, nikogo nie było

– Strasznie krzyczałeś – powiedziała. – Chyba gorzej niż zwykle.

Drzwi sypialni się uchyliły, Szymon wsadził głowę do środka.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak, synu – odpowiedziałem ochrypłym głosem. – Miałem koszmar.

– To dzisiaj, tato?

– Dzisiaj – potwierdziłem. – Będzie wreszcie ostatecznie wiadomo.

Nie dodałem „jeśli wszystko dobrze pójdzie”. Bo przecież mogło się okazać, że nic się do końca nie wyjaśni.

– Idź spać, Szymek – poprosiłem. – Bardzo cię przepraszam.

– Nie wygłupiaj się, ojciec! – odparł z oburzeniem. – Ja też się martwię.

Nie odpowiedziałem. Bałem się, że nie zapanuję nad głosem. Pomachałem tylko dłonią, syn uśmiechnął się z przymusem i jego głowa znikła.

– Tak – mruknąłem. – Dzisiaj powinienem usłyszeć wyrok.

– Musimy być dobrej myśli – powiedziała Agata.

Od miesiąca budziłem się z krzykiem

Skinąłem głową, chociaż miałem ochotę rzucić „dobrze ci mówić, bo to nie ciebie dotyczy”. No przecież jej dotyczyło! Tak samo jak i mnie. Ciężka choroba jednego z członków rodziny dotyka wszystkich. Tak było z moją mamą, kiedy umierała na raka. Byłem wtedy w ogólniaku, tak samo jak teraz Szymon. Potem obawiałem się, że mnie również może dopaść nowotwór, bo jeśli pojawił się w bliskiej rodzinie, jestem w grupie ryzyka. Dlatego też miałem zwyczaj obserwować swój organizm i zwracałem uwagę na różne symptomy. Może gdyby mama wyszła z choroby, nie byłbym taki czujny.

– Postaraj się jeszcze zasnąć – poprosiła Agata. – Dopiero wpół do czwartej.

– Dobrze, kochanie, przepraszam.

– Nie wygłupiaj się, ojciec – powiedziała, naśladując głos Szymona. – Ja też się martwię – zgasiła światło, przytuliła się do mnie. – Będzie dobrze, zobaczysz.

– Mam nadzieję – odparłem.

Ale tak naprawdę nie miałem wielkiej nadziei. Wszystko zgadzało się z moimi obawami i wstępną diagnozą lekarską. Nie chciałem jednak dodatkowo martwić żony, bo i bez tego miała ze mną ciężkie życie. Przez ostatni miesiąc co najmniej dziesięć razy budziłem ją krzykiem. Za każdym razem prześladował mnie ten sam sen. 

Leżałem na boku, bez ruchu, żeby nie przeszkadzać Agacie, choć wszystko mnie świerzbiło, żeby zmieniać co chwila boki. Póki jeszcze swobodnie mogę… Bo za jakiś czas moje ciało opanuje bezwład. 

Mówi się, że północ to godzina duchów. Być może. Kiedyś jednak usłyszałem, że czasem prawdziwych demonów jest trzecia nad ranem i trwa do piątej, a nawet dłużej. Przez te bezsenne końcówki nocy zrozumiałem, że to może być prawda. Nie chodzi wcale o jakieś demony z horroru, ale o ludzkie lęki. To, co w dzień wydaje się rzeczą całkiem łatwą do załatwienia i spokojnego przeżycia, o takiej porze urasta do rangi niesamowitego problemu. Inna rzecz, że dla mnie po wschodzie słońca nic się nie miało zmienić.

Już niedługo będę od niej zależny…

Odczekałem do czasu, aż zegar na ratuszu wybił szóstą. Teraz mogłem spokojnie wstać i udawać, że trochę pospałem. Czy Agata uwierzy? Zapewne nie, ale takie udawanie przynosiło ulgę nam obojgu.

– Robię kawę – powiedziałem z uśmiechem, kiedy chwilę po mnie weszła do kuchni. – Tobie też zaparzyć?

– Oczywiście – odrzekła. – Nie musisz pytać. Dzień bez kawy jest jak…

– …łąka bez kwiatów – dokończyłem nasze ulubione powiedzenie.

Patrzyła na mnie z uśmiechem, ale kiedy odwróciłem się w stronę ekspresu, zobaczyłem w lustrze na drzwiczkach szafki, jak ten uśmiech spełzła jej z ust. W oczach pewnie pojawiła się troska, jaką ostatnio niejednokrotnie dostrzegałem. Nie zamierzałem tego komentować. Byłem, wdzięczny, że się stara. Za jakiś czas w ogóle stanę się zupełnie zależny od niej, jeśli moje obawy się potwierdzą. A dlaczego miałyby się nie potwierdzić? W końcu rozpoznałem wszystkie objawy. Uspokajające słowa lekarza nie bardzo na mnie działały. Zresztą, miałem wrażenie, że pociesza mnie bez przekonania.

Ekspres mruczał monotonnie, a mnie przypomniał się pomruk innej maszyny, w której znalazłem się kilka dni wcześniej.

Radiolog uprzedzał, że mogę poczuć się niepewnie, wręcz zagubiony, kiedy będzie odbywało się badanie. I tak się właśnie czułem. Położono mnie na czymś, co kojarzyło się z wąskim katafalkiem, a potem wjechałem w jasny tunel.

– Proszę się nie ruszać – usłyszałem głos technika, który obsługiwał maszynę. – Należy spokojnie oddychać i nie przejmować się hałasami.

Do tej pory rezonans magnetyczny widziałem tylko na filmach. Wydawało mi się, że spokojnie dam radę. Co to za wyczyn leżeć bez ruchu? A jednak kiedy znalazłem się w środku, usłyszałem szum i postukiwania, miałem ochotę uciec. Być może to był też wpływ oddziaływania pola elektromagnetycznego i świadomość, że moje ciało przenikają niewidzialne promienie.

– Puls panu przyśpiesza – powiedział technik. – Proszę spokojnie oddychać. Nic się nie dzieje.

Wziąłem trzy głębokie oddechy, potem trzy krótsze i powtórzyłem sekwencję. Nie wolno się poddawać panice. Ale co czułem podczas badania, może wiedzieć tylko ktoś, kto znalazł się w maszynie do rezonansu magnetycznego.

Postarałem skupić się na czymś innym. Ale jedyne, co mi przychodziło na myśl, to rozmowa z lekarzem.

– Proszę pana – mówił – objawy ma pan rzeczywiście specyficzne, ale to nie znaczy od razu, że jest pan chory.

– Co pan też powie – prychnąłem. Nie mogłem się powstrzymać. On serio chciał mi wmówić, że prawda wygląda inaczej?  – Jeśli widzi pan na łące zwierzę, które wygląda jak zając i porusza się jak zając, to co pan sobie pomyśli? Że to zebra?

– Nie – odparł spokojnie lekarz. – To musi być zając.

– Właśnie! 

– Tylko że medycyna to nie jest zwierzyna łowna na łące – powiedział po chwili. – Rzeczywiście, przyznaję, że wykazuje pan objawy choroby. Nie zamierzam się spierać z faktami. Jednak…

– Wystarczy, panie doktorze – przerwałem mu. – Pan ma obowiązek mnie uspokoić, ale ja nie muszę tego słuchać.

Patrzył na mnie przez długą chwilę, zanim się odezwał.

– Pan już założył, że jest chory. Ale trzeba jeszcze to potwierdzić.

Pokiwałem głową. To przecież oczywiste.

– Zbadał mnie pan dokładnie. Wysłuchał pan, co mam do powiedzenia. Naprawdę pan sądzi, że diagnoza może być inna?

Westchnął, otworzył usta, ale uniosłem ręce w geście protestu. O dziwo, podporządkował się mojemu życzeniu.

– Proszę mi powiedzieć uczciwie i bez ogródek. Czy naprawdę pan sądzi, że to nie to, co myślę? Na podstawie moich objawów i pańskich ustaleń?

– To są dopiero wstępne badania – zastrzegł się.

– Oczywiście. Ale jest mi pan w stanie zagwarantować cokolwiek?

Milczał dość długo, zbierając myśli. Chyba okazałem się trudnym pacjentem.

– Nie, panie Michale – powiedział wreszcie. – Nie jestem w stanie niczego zagwarantować. Może pan być chory.

– To mi wystarczy – przerwałem mu. – Nie potrzebuję pocieszania, zapewniania, że wszystko będzie dobrze. Wiem, że nie będzie. Widział pan film „Duet na jeden instrument”? O skrzypaczce, która zapadła na tę chorobę?

Pokiwał twierdząco głową.

– Znakomity obraz – stwierdził. – Prawie studium przypadku.

– Mojego przypadku – burknąłem.

Nie zaprotestował. Uznał najwyraźniej, że nie ma sensu się ze mną spierać.

Od razu poznała, że coś mi jest

Wspomnienie rozmowy przeleciało mi przez głowę, ale nie bardzo pomogło na stres związany z badaniem rezonansem, pomruk maszyny i co chwila hałas, jakby ktoś strzelał mi nad głową. Kiedy to się wreszcie skończyło, poczułem wielką ulgę. Zaraz jednak nadleciał niepokój. Teraz musiałem czekać pięć dni na opis. Szybciej się nie dało.

– Gdyby to było coś nagłego, można by przyśpieszyć procedurę – powiadomił mnie radiolog. – Ale tutaj czas aż tak nie nagli. Sporo życia przed panem.

Sporo życia, mądrala… Tylko jakiego? Pierwsze objawy zauważyłem dwa miesiące przed wizytą u lekarza. Zanim poszedłem do lekarza, postanowiłem sprawdzić te objawy sam. Zacząłem grzebać w internecie. I wtedy strach zamienił się w przerażenie. Agata wróciła tamtego dnia późno, ale od razu się połapała, że coś ze mną jest nie tak. W końcu znała mnie jak zły szeląg.

– Co się dzieje, Miśku? – zapytała. – Jakieś kłopoty w pracy?

Pokręciłem głową i postarałem się uśmiechnąć. Słabo to wyszło. Żona patrzyła na mnie uważnie jak oficer śledczy. Miałem świadomość, że nic się przed nią nie ukryje, ale nie byłem gotów na rozmowę.

– Mam nadzieję, że mnie nie zdradziłeś, kiedy byłam na zebraniu – powiedziała, mrużąc oko.

– To by było łatwiej wyznać – wypaliłem.

Widziałem, że moje słowa zrobiły na niej wrażenie. 

– Mów! – zażądała stanowczo.

– Nie teraz – odparłem.

Wstałem z fotela, w którym mnie zastała, i zachwiałem się. To był mocny zawrót głowy. Od razu uświadomiłem sobie, że to kolejny objaw choroby! Czytałem o tym…

– Rany boskie, co ci jest?! – zawołała Agata. – Chyba nie jesteś pijany?

Spojrzałem na nią z urazą. Przecież widziała, że alkohol biorę do ust tylko w swoje i jej imieniny, czasem w święta.

– Mów, do cholery ciężkiej!

Wyciągnęła najgrubszy kaliber. „Jasna cholera” powiedziała do mnie może dwa albo trzy razy w życiu.

– Zdaje się, że jestem chory – wyznałem.

Zamurowało ją, a potem zaczęła mówić, że pewnie mi się zdaje, nie jestem lekarzem i takie tam. Ale ja wiedziałem swoje.

– Posłuchaj – przerwałem jej. – Bez najmniejszych wątpliwości coś mi jest, a objawy wskazują właśnie na to!

– W takim razie musisz iść do lekarza jak najszybciej!

– Muszę – zgodziłem się. – Ale się boję…

Nie mówiła już nic, tylko przytuliła się do mnie. Wiedziała, że nigdy nie panikuję zupełnie bez sensu. Piłem kawę, nie bardzo czując smak. Dręczyło mnie zarówno wspomnienie koszmaru, jak i perspektywa dzisiejszej wizyty u doktora. Wybadał mnie na wszystkie strony, ale najważniejszy miał być wynik rezonansu. A opis powinien dotrzeć do lekarza właśnie dzisiaj.

– Nie idę do pracy – powiedziałem. – Wziąłem wolne.

– Ja też. Nie mogłabym się skupić, a mam dzisiaj same laboratoria, jeszcze bym coś zmalowała. Kaśka mnie zastąpi, a studenci odetchną od nielubianej piły.

Miał dwie wiadomości: dobrą i złą

Chyba dopiero teraz w pełni zdałem sobie sprawę, jak bardzo Agata to przeżywa.

Szymon wszedł do kuchni.

– Też nie pójdę do szkoły. Złapałbym jakąś lufę. Dzisiaj mam dwie fizy i chemię.

Już go miałem ofuknąć, że nauka jest najważniejsza, ale słowa uwięzły mi w gardle. Przecież on też się denerwował. Zapominałem chwilami, że świat nie kręci się tylko wokół mnie.

– Jasne, młody – mruknąłem. – Ale spokojnie, wizytę mam dopiero o trzynastej.

– To posiedzimy razem – powiedziała Agata. – Poczekamy, zrobię coś dobrego na śniadanie.

– Nie wiem, czy coś przełknę – westchnąłem. – Nie będę was czarować. Bardzo się obawiam tej wizyty.

Szymon podszedł, położył mi rękę na ramieniu, a mnie ścisnęło w gardle. Trzynasta to był termin orientacyjny. Doktor oczywiście miał też innych pacjentów, więc do gabinetu wszedłem prawie pół godziny później. To było chyba najdłuższe pół godziny w moim życiu.

Bez słowa wskazał mi miejsce, a sam zasiadł po drugiej stronie biurka.

– Przepraszam, że musiał pan czekać, ale wyskoczyła mi pilna sprawa.

– Nie trzeba przepraszać – odpowiedziałem. – Nie jestem jedynym chorym na świecie.

Uśmiechnął się lekko, wziął moją dokumentację medyczną, a mnie mocniej zabiło serce. Co tam zabiło – załomotało! Zacząłem rozumieć, jak czuli się kiedyś skazańcy na szafocie. Brakowało tylko tłumu żądnego krwi złoczyńcy.

Mam dla pana dwie wiadomości – oznajmił doktor.

– Złą i fatalną? – zapytałem z wisielczym humorem, do którego tak naprawdę było mi daleko.

– Muszę pana rozczarować. Klasycznie dobrą i złą.

– A która jest gorsza? – starałem się nie wypaść z roli. Bałem się jak jasna cholera, a to błaznowanie jednak nieco pomagało.

Lekarz rzucił na blat jakiś papier.

– To jest opis rezonansu. Konsultowałem się z radiologiem i paroma kolegami.

Zrobiło mi się zimno, bo to brzmiało groźnie. 

– Dobra wiadomość jest taka – ciągnął doktor – że nie ma pan nowotwory.

Przez chwilę docierała do mnie ta informacja. Nie mam? Mimo wszelkich objawów? Mimo dwuznacznych wyników innych badań?

– Na pewno? – zapytałem.

– Na pewno – zapewnił.

Milczeliśmy przez kilkanaście sekund.

– Ale przecież coś mi jest, prawda?

– Tak, panie Michale. To jest ta gorsza wiadomość. Rezonans ujawnił pewne zmiany naczyniowe w pańskim mózgu.

– Rak?! – przeraziłem się.

Zamachał rękami, żeby mnie uspokoić.

– Nie, żadne nowotwory! Powiedziałem przecież, że zmiany naczyniowe. Powinniśmy sobie poradzić terapią farmakologiczną. 

– Zrobię wszystko, co trzeba! – zapewniłem gorąco.

Myślałem już tylko o tym, że zaniosę radosną wieść żonie i synowi.

Jak jednak punkt widzenia zależy od okoliczności…