Praca zdalna po pandemii zadomowiła się u nas w firmie na dobre. Szef stwierdził, że bardzo mu się podoba zmniejszenie kosztów pracy. Zlikwidował duże biuro, zamienił siedzibę na mniejszą, a i my byliśmy zadowoleni, bo te oszczędności przełożyły się na wyższe zarobki. W dodatku zyskiwaliśmy mnóstwo czasu na dojazdach i nie musieliśmy wydawać pieniędzy na paliwo.

Jadłam zdrowiej, bo przygotowane w domu posiłki, zamiast łykanych w biegu kalorycznych przegryzek czy „paszy” z plastikowych pojemników. A jeśli w międzyczasie rozwiesiłam sobie pranie albo je nastawiłam, cóż w tym złego? Grunt, że praca była wykonana. Projektowanie graficzne to zajęcie, które można wykonać gdziekolwiek, byle internet działał. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie mój sąsiad. Dokładniej, jego pies. 

Sąsiad mieszkał w tym bloku od lat, ja dopiero od pół roku, kiedy postanowiłam uszczęśliwić się kajdanami w postaci kredytu hipotecznego. Płaciłam niemałe raty po to, by za trzydzieści lat zyskać w pełni własne mieszkanie, a teraz w cenie wynajmu mieć jeden pokój więcej i akt własności od notariusza. Ten dodatkowy pokój – ponad salon i sypialnię – przeznaczyłam na moje biuro, w którym pracowałam i na etacie, i gdy łapałam jakieś dodatkowe zlecenia. Szafa grała, nie żałowałam swojej kredytowej decyzji, mimo cwałujących podwyżek, póki sąsiad nie kupił sobie psa. Małego malamuta.

Był słodki, ale głośny

Urocza bestia, puszysta kulka szczęścia. Słodziak, nic, tylko głaszcz mnie, przytulaj i… nie opuszczaj. Psiak wyglądał jak mały wilczek i wył niemiłosiernie całymi dniami, gdy tylko sąsiad wychodził z domu. Malamuty nie wyją jak wilki. One gadają w bardzo charakterystyczny sposób, jak już się wie, że te dziwaczne odgłosy to psie żale. Z początku nie miałam więc pojęcia, czy to dziecko, starzec, wieloryb, baran czy jakiś popsuty sprzęt. Oderwałam się od projektu i chodziłam po całym domu, szukając źródła tego dźwięku, ale to nie było nic, co znajdowało się w moim domu czy na balkonie. W końcu wyjrzałam na klatkę schodową. Bingo. Specyficzny koncert dobiegał z mieszkania sąsiada. 

Nie mogłam skupić się na pracy. Po prostu się nie dało. Pies zachowywał się jak niemowlak. Mój brat miał już trójkę dzieci, więc wiedziałam, co potrafią. Wył niezmordowanie cały dzień, niemal bez przerwy. Myślałam, że zwariuję. Włączyłam muzykę w słuchawkach, ale nadal miałam wrażenie, że słyszę to piekielne wycie. Albo to wcale nie było wrażenie. 

Dopiero po siedemnastej, kiedy sąsiad wrócił do domu, zapadła wspaniała, błoga cisza. Aż dzwoniła w uszach. Usiadłam do pracy i dokończyłam projekt, z nadzieją, że kolejnego dnia nie będzie już tak źle. Myliłam się. Pies zaczął wycie kilkanaście sekund po tym, jak u sąsiada trzasnęły drzwi wejściowe, a potem te od windy. Psiak prawdopodobnie domyślił się, że jego pan nie bawi się z nim w „a kuku!”, i znowu zaczął malamuckie gorzkie żale. Miałam ochotę walić głową w ścianę

– Wie pan, pański pies chyba bardzo tęskni. Cały dzień skomle… – zagaiłam. 

Wyszłam na klatkę, gdy sąsiad otwierał drzwi. Czatowałam na niego przy swoich, więc nie mógł mi umknąć. 

– Przywyknie – mruknął mężczyzna i zamknął się u siebie.

Czy to miało znaczyć, że ja też muszę przywyknąć?! No bez jaj! 

Nie mogłam wytrzymać

Kolejne dni nie przyniosły żadnej poprawy. Pies wył, jakby wzywał swojego pana na odległość, a ja byłam bliska wezwania policji. Na razie zadzwoniłam do szefa z pytaniem, czy mogę wrócić do biura. Nie krył zaskoczenia. 

– Kamila, gdzie ja cię tu wcisnę? Nie wyczaruję ci nagle miejsca. O co chodzi? Przecież byłaś zadowolona ze zdalnego trybu. 

– Byłam, zanim sąsiad kupił psa – jęknęłam. – Nie mogę zaczynać pracy po siedemnastej, gdy ten szczeniak z piekła rodem przestaje wyć! Przecież musiałabym siedzieć nocami! 

– To dzwoń do ligi ochrony zwierząt albo na policję – doradził szef. 

Nie chciałam zaczynać sąsiedzkiego życia od wojny, ale kilka razy zwróciłam facetowi uwagę. Delikatnie. Starałam się być taktowna i nie mówić wprost, że jego pies rujnuje moje nerwy i moją karierę, choć tak właśnie było, ale ten nieczuły typ – na moją i psią niedolę – tylko wzruszał ramionami.

Wrzuciłam więc do jego skrzynki kartkę z jasnym przekazem. Jego pies mi przeszkadza, nie pozwala pracować ani odpoczywać. W przypadku braku podjęcia kroków zaradczych, zawiadomię Towarzystwo Ochrony Zwierząt, policję i kogo się da. A na dowód okażę nagrania, ciągnące się godzinami. No i wreszcie doczekałam się odzewu. Tego samego dnia sąsiad zapukał do moich drzwi. 

– Jak się pani nie podoba, to niech się pani wyprowadzi! – poradził mi podenerwowany. 

– A pan będzie spłacał za mnie kredyt? – odparowałam. 

Nieco oklapł. 

Poznałam ich historię

– Nikomu innemu Maniek nie przeszkadza – zauważył obronnym tonem.

– Bo większości lokatorów nie ma w tym czasie w domu, tak jak pana. Ale niektórzy pracują zdalnie i muszą słuchać, jak przez dziesięć godzin Maniek rozpacza. Tego nie da się znieść. To nie jest kilka szczeknięć. On tam kona z tęsknoty!

– Raczej z nudów – burknął sąsiad. 

– Co? – zaskoczył mnie. 

Robi mi demolkę w mieszkaniu – wyznał.

Poczytałam trochę o malamutach. Te psy wymagają dużo ruchu, przestrzeni, wyzwań i towarzystwa. Nie kupuje się takiej rasy do mieszkania w bloku! Nie skazuje się żadnej istoty na wielogodzinną samotność i zamknięcie, a już zwłaszcza malamuta. 

– Po co pan kupował psa, skoro…

– Nie kupiłem go. Dostałem. 

Aż usta rozdziawiłam.

– Kto uraczył pana takim prezentem?

– Siostra i szwagier. Dali się namówić, bo taki śliczny, bo dzieci chciały, a dopiero potem sprawdzili, jakie wielkie bydlę z Mańka wyrośnie, przekonali się, ile trzeba się nachodzić i nabiegać, żeby go zmęczyć, no i odkryli, że takie pierwotne rasy ciężko się poddają tresurze i pozostają dość niezależne. Dzieci wpadły w histerię, gdy chcieli go oddać, więc… sprezentowali go mnie. Dzięki temu Maniek nadal należy do rodziny, a my mamy problem.

Miał dla mnie propozycję

Zamilkliśmy na dłuższą chwilę, dumając nad ciężkim losem wujów i ich sąsiadek, skazanych na nietypowe maniery malamutów. O, znów się zaczyna – pomyślałam, gdy Maniek wezwał swojego pana zza drzwi gardłowym bulgotem.

– A może pani by z nim posiedziała? – spytał ni z gruszki, ni z pietruszki. 

– Słucham?! 

Sąsiad znowu mnie zaskoczył. Takiego obrotu spraw to się nie spodziewałam… 

– No ale czemu nie? Skoro i tak siedzi pani cały dzień w domu, mogłaby go pani popilnować. Nie byłby sam.

– Oszalał pan? To nie paczka, tylko żywe zwierzę! – oburzyłam się. 

– No to jeszcze by pani wyszła z nim na spacer, niedaleko jest wybieg dla psów, a obok tor przeszkód, niech się wybiega, to potem będzie spał. Oczywiście zapłacę za taką usługę, nie mówię, że za darmo… 

– Pan chyba żartuje! Mam pracę, tyle że zdalną, nie siedzę w domu na bezrobociu. Poza tym nie znam się na psach, zwłaszcza młodych i prymitywnych! A sam pan mówił, że niełatwo go zmęczyć – to mówiąc, wycofałam się do domu i zamknęłam drzwi.

Biłam się z myślami

Szczerze, wystraszyłam się. Odpowiedzialności. Tego, że sobie nie poradzę, i mnie z kolei niesforny malamut zdemoluje chatę. Albo że mi się wyrwie na spacerze i ucieknie. Dwa dni później dobrnęłam do kresu sił psychicznych i postanowiłam spróbować. 
Gorzej nie będzie. Dogadałam się z sąsiadem i następnego dnia rano, tuż przed siódmą, Maniek trafił do mnie, do psiego przedszkola. Obiegł moje mieszkanie, obwąchał każdy kąt i nasikał do doniczki z palmą. Choć niby był na porannym spacerku.

– Super – mruknęłam. – Jak mi palma uschnie, to zrobię z ciebie dywanik pod biurko – pogroziłam mu palcem, a on wesoło pomerdał ogonem. 

Drań. Ale słodki i, co najważniejsze, cichy. Nie wył, choć jego pan zniknął mu z oczu. Położył się przy moich stopach, robiąc za żywy futrzak, i zasnął. Zrobiłam sobie dwie dłuższe przerwy w trakcie pracy i wyszłam z nim na dwa solidne spacery. By nie powtórzył się wypadek z palmą i by nie psocił z nudów. Dałam mu jedzenie, które przyniósł sąsiad, i musiałam przyznać, że nie było aż tak źle. Maniek, mimo swojej wielkości, to był jeszcze szczeniak, i nie był aż taki nie do zdarcia, gdy dostarczyłam mu rozrywek.

– No dobra, może go pan tymczasowo u mnie zostawiać, ale chyba trzeba z nim pójść do psiego behawiorysty. Ludzi lubi, nawet bardzo, gorzej z innymi psami. Tego brakuje, by się z jakimś pogryzł. Nie mogę wiecznie robić za psią opiekunkę. 

– Oczywiście! – zdeklarował się bardzo ogólnie sąsiad, nim zabrał Mańka. 

Nie miałam pojęcia, czy rzeczywiście go gdziekolwiek zaprowadził. Codziennie rano psiak lądował u mnie, a ja coraz słabiej protestowałam. Polubiłam Mańka i opiekę nad nim. Chwilę szalał, ucieszony, że mnie widzi, potem padał, zmęczony zabawą, i dawał mi pracować. Szliśmy na spacer, biegł na długiej lince, potem wracaliśmy do domu, gdzie zjadał posiłek i znowu spał, póki nie wyciągnęłam go na spacer albo nie wrócił pan Leszek. Przyzwyczajałam Mańka do zabiegów mycia zębów, szczotkowania futra, obcinana pazurów. Bo trzeba szczeniaka tego nauczyć, by nie było potem problemów.

Sąsiedzka wymiana

Dzięki Mańkowi mój plan dnia stał się jeszcze bardziej usystematyzowany. Ustawiałam sobie pracę w konkretnych godzinach i starałam się tego trzymać, nie tracąc czasu na różne rozpraszacze. Nagle mycie zyskało na jakości i kolorze. Wraz z Mańkiem na nowo odkrywałam świat, a on ekscytował się dosłownie wszystkim: kijkiem, śmieciem, muchą, świeżo spadłym śniegiem. Gdy utknęłam z robotą, brałam Mańka na spacer. On wietrzył futro, ja głowę, i pomysł sam do niej wpadał. Nieco się obawiałam, co będzie, jak szczeniak urośnie i będzie wymagał coraz intensywniejszych spacerów i ćwiczeń, czy dam radę. Niepotrzebnie. Moja kondycja niepostrzeżenie też rosła i zaczęłam się zastanawiać nad nowym hobby: biegi z malamutem albo jazda rowerem ciągniętym przez psa. 

Zyskały też nasze układy sąsiedzkie z panem Leszkiem. Uśmiecha się do mnie i wdaje w pogawędki, gdy odbiera ode mnie Mańka. Ponieważ uparcie odmawiałam przyjęcia zapłaty za to, że zajmuję się jego psem, znalazł inny sposób.

– Umówmy się, pani Kamilo, że gdyby potrzebowała pani męskiej pomocy w domu, to chętnie służę. Lubię majsterkowanie, a remonty to moja specjalność

– Okej – zgodziłam się.

Na taką wymianę przysług mogłam przystać. Akurat do majsterkowania to ja mam dwie lewe ręce.