Życie układało się po mojej myśli

Kiedy przed trzema miesiącami dostałem awans w pracy i przeniesiono mnie z Warszawy do mniejszego miasta, żebym przejął tamtejszy oddział firmy, wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, bo realizują się moje ambicje. Miałem pod sobą niemal trzydziestu ludzi, dostałem dwukrotną podwyżkę oraz służbowe mieszkanie w centrum. Od kiedy prezes przekazał mi tę wiadomość, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Marzyłem o tym od zawsze, poświęciłem dla tego marzenia rodzinę, związki i przyjaźnie. A teraz nareszcie się spełniło.

Jednak po przeprowadzce nie mogłem się pozbyć uczucia niepokoju. Po kilku latach spędzonych w gwarnej stolicy trudno mi było zadomowić się w cichym, choć niewątpliwie przemysłowo rozwiniętym mieście. A na dokładkę wpakowałem się jeszcze w biurowy romans.
Ida pracowała w księgowości i spodobała mi się już na imprezie powitalnej. Zachowywałem dystans wyłącznie ze względu na obrączkę na jej palcu.

Z czasem jednak rozmawialiśmy coraz dłużej i dłużej, przy okazji załatwiania spraw urzędowych i w końcu umówiliśmy się po pracy w zacisznym pubie. Myślałem, że wypijemy kilka piw i przyjemnie pogawędzimy, ale ona odważnie zainicjowała bliższą znajomość. Kiedy ściskała mi udo pod stolikiem, nie miałem wątpliwości, czego naprawdę chce. Spędziliśmy tę noc w moim wciąż jeszcze nieumeblowanym mieszkaniu, kochając się na rozłożonej wersalce.

– Nie żyjesz dobrze z mężem? – zapytałem, gdy leżeliśmy obok siebie, spoceni i zmęczeni. 

Do tej pory nie wspomniała o nim ani razu, więc ja również tego nie robiłem. Teraz jednak uznałem, że wypada zapytać.

– Dlaczego tak myślisz? – zdziwiła się. – Dobrze nam się układa. 

– Znalazł sobie kochankę i się mścisz?

– O ile wiem, nie. I zanim zapytasz: nie, nie bije mnie, nie jest oziębły i wyjeżdża w delegację tylko od czasu do czasu. Na przykład dzisiaj. Po prostu czułam, że muszę pójść z tobą do łóżka. To wszystko. Niektórych rzeczy nie da się uniknąć.

Pasował mi taki układ

Nie drążyłem tematu. Rozmowa i tak prowadziła donikąd. Skoro ona nie ma z tym problemu, przekonywałem sam siebie, to ja też nie będę się zamartwiał. Ostatecznie już dawno z nikim nie byłem. Ciężar jej nagiego ciała na moim ciele, pieszczoty, pocałunki – wszystko to stanowiło miłą odmianę od ciągłego gonienia za karierą i siedzenia do późna w pracy. Bliskość… Tak, brakowało mi bliskości drugiej osoby.

Zaczęliśmy się spotykać regularnie – za każdym razem, gdy mąż Idy wyjeżdżał w interesach. Nie czułem się szczególnie dumny. Wciąż miałem opory przed wiązaniem się z zamężną kobietą, lecz nasz romans, upajający i nieco niebezpieczny, zbyt kusił. Poza tym łączyła nas wyłącznie cielesna intymność; zero zobowiązań czy wyzwań normalnie stojących przed dwojgiem ludzi. Ida traktowała całą sprawę z taką lekkością, że wkrótce ja także zepchnąłem wszelkie wątpliwości w głąb umysłu i dałem się porwać namiętności. I przez jakiś czas było nam faktycznie bardzo przyjemnie.

Dziwne zjawiska w moim mieszkaniu zauważyłem po raz pierwszy jakiś miesiąc później, pod koniec marca. Wszedłem rano do kuchni, nastawiłem wodę na kawę i sięgnąłem po jedną z bułek, które kupiłem zaledwie poprzedniego wieczoru. Niestety, kiedy ją przekroiłem, okazała się kompletnie spleśniała. Nie stwardniała czy czerstwa, ale przeżarta szarością, która lepiła się do noża. Zdenerwowałem się i skląłem supermarket sprzedający taki szajs.

Postanowiłem, że kupię coś  w drodze do pracy. Jako dyrektor nie musiałem się spieszyć, żeby zdążyć na określoną godzinę. Równie dobrze mogłem przyjść po dwudaniowym obiedzie, późnym popołudniem, i nikt nie zwróciłby mi uwagi. Sytuacja powtórzyła się nazajutrz z jabłkami. Zostawiony na paterze kilogram moich ulubionych antonówek poczerniał i zalęgły się w nim robaki. Niemożliwe, żeby facet z rynku sprzedał mi coś tak zepsutego.

Zresztą w drodze powrotnej, jadąc autem, pochłonąłem ze dwa-trzy jabłka. Były wtedy świeże i soczyste. „Co tu się wyprawiało? Czyżby w kuchni panowała za duża wilgoć? A może zarodniki jakiegoś grzyba dostały się do jedzenia?”. Przetrząsnąłem służbowe mieszkanie, ale nie znalazłem niczego, co wyjaśniałoby psucie się żywności. Jaka więc była alternatywa?

Głodne duchy? Niby lepsze głodne mary, sprawiające, że psuły się owoce i pieczywo, niż krew cieknąca ze ścian, ale i tak mój niepokój pogłębił się wielokrotnie. Czemu łyżką dziegciu w beczce miodu, jaką stało się moje życie, nie mogło być coś normalnego? Zniósłbym drobną chorobę albo głośnych sąsiadów, ale zjawiska paranormalne były zwyczajnie nie do przyjęcia. Nie dla mnie.

Niepokoiły mnie te sytuacje

W ciągu następnych tygodni próbowałem funkcjonować tak naturalnie, jak to tylko możliwe. Zarządzałem oddziałem firmy, podpisywałem dokumenty, spotykałem się z Idą. Kilka razy próbowała mnie uwieść w gabinecie. Nie wiem dlaczego, ale z jej oczu wyzierał coraz większy głód. Czy na pewno bliskości? Powstrzymywałem ją, nim do czegoś doszło. Gdyby nas przyłapano, oboje znaleźlibyśmy się w nieciekawej sytuacji. Ona miała męża, a ja byłem jej przełożonym.

– Ale widujemy się coraz rzadziej – marudziła przy którejś z rzędu próbie sprowokowania mnie gabinecie. 

Odsunęła się już na bezpieczną odległość, ale wciąż bawiła się zalotnie moim krawatem, jakby miała nadzieję, że jednak ulegnę. Czułem się tak, jakby mnie molestowała. Ona mnie, mimo różnic w naszej zawodowej pozycji. 

– Chcę mi się ciebie. Tu i teraz.

– Później – uciąłem dyskusję. – Nie możemy…

– Ja chcę ci tylko pomóc. Widzę, jaki ostatnio jesteś spięty. Chodzisz sztywno jak automat – wydęła usteczka. – Stało się coś, o czym powinnam wiedzieć?

Przemilczałem pytanie. Nie chciałem jej mówić, że spędzałem wolne popołudnia na eksperymentach w mieszkaniu. Kupowałem różne produkty i sprawdzałem, jak zmienią się po przyniesieniu do kuchni. Rezultat był zawsze taki sam: jadalne zmieniało się w niejadalne, w rozmaity sposób. Masło jełczało, mleko tężało w obleśne białe kluchy, mięso zieleniało i rodziło robactwo, niewinne z wyglądu jajka ukazywały po rozbiciu sczerniałe żółtka i na wpół wykształcone dzióbki kurcząt. Ohyda.

Miałem dość patrzenia, jak wszystko wokół mnie niszczeje, gnije i pokrywa się pleśnią. Co takiego zrobiłem, by zasłużyć na taką klątwę? Miałem wrażenie, że duszący odór zepsucia podąża za mną wszędzie. Gdy jechałem sam w windzie, wypełniał szczelnie wnętrze metalowej puszki, tak jakbym to ja cuchnął, jakbym ciągnął za sobą tę paskudną woń, gdziekolwiek bym poszedł. Nie potrafię tego inaczej wyjaśnić. Dość, że wszystko, co osiągnąłem, w przeciągu zaledwie paru tygodni straciło dla mnie sens.

Nie mogłem się cieszyć władzą, pieniędzmi i piękną kobietą, która mnie pragnęła, jeśli w nozdrzach wciąż czułem ów obezwładniający fetor. Jeśli czułem, że coś we mnie butwieje, psuje się. W głębi duszy chyba już wiedziałem, co to jest. I wiedziałem też, że nie będę mógł dalej żyć, jeśli się tego nie pozbędę.

Nie mogłem dalej tego ciągnąć

W ostatnim tygodniu kwietnia, równie nagle jak zacząłem, zakończyłem znajomość z Idą. Nie wydawała się tym faktem szczególnie poruszona. Kiedy powiedziałem jej o tym – przypadkiem w tym samym pubie, do którego poszliśmy za pierwszym razem – nachyliła się tylko i pocałowała mnie w usta, jakby całus wystarczył za pożegnanie. A potem, gdy patrzyłem, jak znika za drzwiami, miałem wrażenie, że ogromny ciężar zsunął się z moich barków i zniknął w niebycie.

Czyżby zatem związanie się z zamężną kobietą było owym grzechem, który nie dawał mi spokoju? Wcześniej nigdy bym się nie posądzał o takie dylematy moralne. Tak czy siak, czułem, że zrobiłem ruch we właściwą stronę. Przedłużyłem sobie długi weekend majowy i cały krótki urlop spędziłem z rodziną. Dawno niewidziana siostra zdążyła się zaręczyć, co wcześniej jakoś mi umknęło.

Spotkałem się też z kilkoma starymi znajomymi i z ulgą odkryłem, że niewiele się zmienili. To ja się od nich oddaliłem, nie odwrotnie. Pomknąłem za karierą i odciąłem się od przeszłości. Teraz gdy już osiągnąłem, co chciałem, nie zamierzałem popełnić tego błędu po raz kolejny. Umówiłem się z rodziną i znajomymi, że przyjadą w czerwcu na mój firmowy piknik, a potem, lżejszy na duchu, wróciłem do służbowego mieszkania. Od tego czasu nie mam już żadnych problemów z psuciem się jedzenia w kuchni. Zapach zgnilizny zniknął, jakby nigdy go nie było. Być może wcale nie istniał, może był tylko wytworem mojej wyobraźni, spowodowanym wyrzutami sumienia.

Wiem tylko, że ludzie chodzą różnymi ścieżkami. Jedne są dla nich odpowiednie, inne nie. I jeśli w porę nie dostrzeże się ostrzegawczego znaku, że podąża się w złym kierunku, można całkiem zejść na manowce. Cieszę się, że tym razem udało mi się tego uniknąć.