Skaleczyłam się w palec. Nawet nie bolało, ale krew płynęła z ranki ciurkiem, błyskawicznie wsiąkając w biały dywanik. Patrzyłam jak zahipnotyzowana w ciemniejącą plamę o zmieniającym się kształcie. Nagle rozległo się pukanie.

Starsza pani przyszła punktualnie. Zaprowadziłam ją do salonu, a sama wróciłam do łazienki. Szybko opatrzyłam ranę, dywanik wrzuciłam do pralki. 
Poczułam lekki ból. Szok po urazie ustępował i komórki nerwowe wysyłały pierwsze sygnały do mózgu. Pojawiło się znajome mrowienie.

– Witam, najmocniej przepraszam, ale zacięłam się i… – w geście usprawiedliwienia pokazałam zabandażowany kciuk. – Na szczęście, sytuacja została opanowana. Proszę powiedzieć, co panią sprowadza – usiadłam naprzeciwko niej.

– Mam stygmaty – wypaliła jednym tchem, jakby bała się mojej reakcji. 

W ogóle wyglądała na zdenerwowaną

– Mogę zobaczyć? – poprosiłam.

Kobieta wstała i wolnym krokiem okrążyła stolik, który nas dzielił. Dopiero wtedy zauważyłam, że miała na sobie sweterek z wyraźnie przydługimi rękawami. Tak długimi, że skrywały całe dłonie.

Podeszła do mojego fotela i wyciągnęła ręce. Od nadgarstków po nasadę palców spowijały je bandaże.

Zobacz także:

– Mam odwinąć? – zapytała.

– Oczywiście jeśli to nie sprawi pani problemu… Chciałabym przyjrzeć się stygmatom z bliska.

Zsunęła kawałek bawełnianego materiału z lewej ręki. Odwróciła dłoń wewnętrzną stroną do góry i uchyliła gazik. Zanim zobaczyłam ranę, poczułam słodką woń. Nie przypominała jednak znajomego zapachu świeżej krwi. Bliższa była aromatowi frezji czy innych kwiatów. Przyjemna, intensywna, odurzająca. 

I zupełnie niezrozumiała.

Pochyliłam się. Z głębokiego otworu w środku dłoni delikatnie sączyła się krew. Po kolorze poznałam, że to krew tętnicza.

Czy rana w ogóle się nie zasklepia? Krew cały czas płynie, nie krzepnie?

– Tak, ale… Najdziwniejsze jest to, że bandaże nie przemakają. Zmieniam gaziki raz na jakiś czas, choć krew przez nie nie przesiąka. To dziwne, bo wygląda, jakby rana była świeża. Otwarta. Z drugą jest tak samo. Mam odwinąć?

– Nie, nie trzeba – powstrzymałam kobietę. – Kiedy to się zaczęło?

Dokładnie dwa tygodnie temu. Obudziłam się w nocy, bo poczułam wilgoć. Myślałam, że może kot wskoczył do łóżka i liże mnie po rękach, czasem tak robi. Ale kiedy zapaliłam światło, z przerażeniem stwierdziłam, że moje ręce wyglądają tak, jakby je ktoś przedziurawił.

– Albo przybił do krzyża. Jak Jezusa…

– Wiem, co chce pani powiedzieć – podniosła głos. – Dowiedziałam się sporo o stygmatach, ich pochodzeniu i specjalnym kontakcie z Bogiem, którzy mają wybrani. Ale ja nie jestem żadną mistyczką, nawiedzoną katoliczką. Nawet do kościoła już nie chodzę. W ogóle nie wierzę w Boga. To, co mi się stało, jest przerażające i niewytłumaczalne – jej strach ustępował miejsca irytacji. – W szpitalu wzięli mnie za wariatkę. Lekarz w izbie przyjęć poprosił o konsultację psychiatryczną! Wypytywali o wszystko.

– Nie ma pani pojęcia, skąd to się wzięło? Żadnego przypuszczenia?

– Nie. Dlatego tu przyszłam. I błagam o pomoc. Inaczej będę miała na głowie wycieczki spragnionych cudów wiernych z okolicy – uśmiechnęła się krzywo. – Takie wieści rozchodzą się błyskawicznie.

– Mogę usiąść obok i wziąć panią za ręce? – podeszłam do kanapy. – Wyczuwam wokół silne wibracje. Bezpośredni kontakt wzmocni moją zdolność współodczuwania – wyjaśniłam. 

Kobieta nieznacznie się przesunęła, robiąc mi miejsce. Wyglądała na zestresowaną i zawstydzoną. Uspokoiłam ją, tłumacząc, na czym polegają moje umiejętności. Na koniec wyciągnęłam dłonie i poczekałam, aż sama zbliży nadgarstki.

Miała przesuszoną i bardzo cienką skórę, pod którą tętniła wzburzona krew. Przyśpieszone skurcze serca tłoczyły ją zbyt gwałtownie. Bałam się, że starsza pani dostanie wylewu. Mój dotyk podziałał jednak kojąco. Serce zwolniło. Napięcie stopniowo ustępowało. Poczułam, jak nasze oddechy wyrównują się, a organizmy jednoczą w harmonijnym współistnieniu. Zaczęłam ją słyszeć. Widzieć myśli i obrazy, których ona sama do końca nie była świadoma. 

Zamknęłam oczy

Przed ołtarzem stał brodaty mężczyzna. Podniesione w górę ręce błogosławiły wiernych. Misternie utkana kompozycja z białych lilii i anturium kaskadą spływała po marmurowych schodach. Kwiaty były piękne. Kobieta nie mogła oderwać od nich wzroku. A może próbowała coś ukryć?
Dźwięk dzwonków wprawił w ruch duszne kościelne powietrze. Częściowo rozmodlony, w większości jednak znudzony tłum wypłynął z ławek, głównego przejścia i bocznych naw. Szurające po posadzce buty miały niemodne fasony.

Kobieta szła powoli

Pochylona nisko głowa i rozpuszczone włosy sprawiały, że jej twarz była niemal całkowicie zasłonięta. Z kształtu sylwetki, ruchów, splecionych na piersi dłoni można było wywnioskować, że nie jest najmłodsza… Czy była czyjąś żoną? Matką? Kochanką?

Tłum rozproszył się po kościelnym dziedzińcu. Niektórzy odjechali wysłużonymi polonezami i maluchami. Inni wracali do domu pieszo. Kobieta została. Skryła się w cieniu wielkiej tui. Silny ból oderwał moje myśli od tych niemal czarno-białych wizji. Musiałam nieznacznie podskoczyć, bo klientka spojrzała na mnie ze zdziwieniem i spytała:

– Coś się stało? Zobaczyła pani coś?

– Poczułam ból, ale… Nie w głowie. Tu! – podniosłam do góry zabandażowany palec; opatrunek był cały we krwi. – Musiałam zbyt mocno panią chwycić i zasklepiona ranka otworzyła się. Przykleję nowy plaster, proszę dać mi minutkę.

Gdy wróciłam, siedziała dokładnie w tej samej pozycji. Czekała. Złapałam ją najdelikatniej, jak potrafiłam.

Kciuk pulsował. Bolało

Dziedziniec opustoszał. Bocznymi drzwiami z kościoła wyszedł brodaty mężczyzna. Odnalazł wzrokiem skuloną pod drzewem postać. Ruszył wolnym krokiem w kierunku zabudowań plebanii, pozwalając jej podążyć za sobą. 

Nie rozmawiali. Patrzyli w różne strony. Widzieli tylko siebie.

– Wie pani, że stygmaty to nie tylko symbol ran Chrystusa? – odezwałam się.

– Co jeszcze mogą oznaczać? – na jej pooranej zmarszczkami twarzy malowały się zaciekawienie i strach.

– Piętno.

Po tych słowach kobieta uniosła dłonie i skierowała je w moją stronę. 

Ma pani na myśli hańbę? – spytała szybko. – Karę za grzech?

– Być może. Ale nie tylko. W każdym razie nie karę wymierzoną przez osoby trzecie. Raczej poczucie bólu, upokorzenie i wyrzuty sumienia. To czasem gorsze niż samookaleczenie.

Znowu sięgnęłam do jej rąk…

Noc. Oddechy śpiących osób krzyżują się i nawzajem sobie przeczą. Zaczyna się walka. Kwiecista sukienka atakuje wiszące na krześle pozory normalności. Ślad tej ostatniej jest ulotny niczym tania woda kolońska. Bawełniana koszula, czarne spodnie. Po drugiej stronie barykady jest uzbrojona w trzydzieści trzy guziki sutanna. Spleciona z jej bielizną. Okupowana przez tandetnie błyszczący szal.

Brudne zagrywki

Krzyk rozpaczy. W tej wojnie nie ma zwycięzców. Przegrywają wszyscy. Giną w kałuży świeżej, sączącej się niczym strumień świadomości krwi.
Puściłam nadgarstki kobiety i pozwoliłam jej odpocząć. Sama zresztą czułam się wyczerpana. Już dawno tak mocno nie związałam się fizycznie z osobą, której energię próbowałam przechwycić. Może traciłam moc? A może to ona tak silnie oddziaływała? Dawała więcej, niż mogłam przyjąć. Niż ktokolwiek mógł.

Po miłości nie było ani śladu. Jej resztki wymiotła z plebanii gospodyni nowego proboszcza. Z czasem wszystko się zresztą zmieniło. Z dziedzińca kościelnego zniknęła złamana letnią burzą tuja. 

Zamiast polonezów na parkingu pojawiły się fordy i podrasowane ople. Tylko kobieta wciąż chowała głowę za kotarą z siwiejących włosów. Ale nie przychodziła już do świątyni. Straciła wiarę. Brodaty mężczyzna długo jeszcze wieszał na krześle sutannę. Dzielnie czekał. Odszedł samotnie, z krwawiącym sercem.

Niech pani nie płacze. Inaczej on nigdy nie zazna spokoju – zabandażowanym kciukiem otarłam łzy z pergaminowej twarzy siedzącej obok kobiety.

– Myśli pani, że odszedł? – zapytała.

– Tak. Tym razem na zawsze. Dwa tygodnie temu. I teraz, gdy już pani wie, że kochał do końca, rany się zabliźnią.

Wyszła z podniesioną głową.