Muszę się pochwalić, że choć mamy z żoną w domu dwóch energicznych synów, to potrafimy poukładać codzienność tak, by znaleźć czas dla siebie nawzajem. Oboje uznaliśmy, że to bardzo ważne ze względu na szczęście całej rodziny. W końcu zgodne, kochające się małżeństwo to jej filar.

– Piątkowy wieczór, przyjemna knajpka i my we czwórkę. No, nie daj się prosić! – namawiałem któregoś razu kumpla na wyjście do miasta z żonami. Na tak zwaną podwójną randkę.

– Czy ja wiem… Nie za bardzo mogę.

– Ale o co chodzi?

– O Maję… – wykręcał się koniecznością opieki nad dwuletnim dzieckiem. – Nie wezmę jej przecież do baru.

– A nie możecie jej zostawić z jedną z babć? Przecież macie aż dwie! My tylko jedną, a raz w miesiącu zostaje z chłopakami, żebyśmy mogli sobie z Dorotą wyskoczyć.

– Poważnie?

Zobacz także:

– No tak.

– Ja bym tak chyba nie mógł. Nasza Maja zostaje z babcią tylko, gdy musi. Także przykro mi bardzo. Idźcie się wyszaleć sami.

– Ja nie naciskam, ale z mojego doświadczenia wynika, że o małżeństwo trzeba dbać. Dlatego proponuję ci podwójną randkę z żonami. Dobrze by wam to zrobiło.

– Nie, dzięki. Źle bym się z tym czuł – kręcił głową. – Martwiłbym się o Maję. Dla mnie ojcostwo to poważne zobowiązanie. Nie potrzebuję od niego odpoczywać – uderzył w wysokie tony, jakbym namawiał go na coś naprawdę zdrożnego.

Po tej rozmowie przestałem go już zapraszać. Uznałem, że dalsza dyskusja na ten temat może nas tylko poróżnić. Temat wypłynął, dopiero gdy w nieco większym gronie kolegów zgadaliśmy się co do tego, czy pozwalać dzieciom spać z rodzicami. Czy zapraszać do siebie, czy raczej od najmniejszych lat uczyć, że mama i tata śpią osobno.

Matko boska, oni ciągle śpią z dzieckiem?

– Ja tam wpuszczam do nas syna tylko wtedy, gdy ma koszmary. Zasypia przytulony do mnie albo do mamy, a potem wynoszę go do małego pokoju – zadeklarował kolega. – Żeby się nie przyzwyczaił.

– U nas to samo – dołączyłem do głosu rozsądku. – Chłopaki od początku wiedzieli, że śpi się we własnym łóżeczku. No, chyba że coś złego im się przyśni albo coś im dolega. To są wyjątki.

– A nie wydaje się wam, że jeśli dziecko potrzebuje bliskości, to dobrze mu ją dać? – zapytał Marek prowokacyjnym tonem.

– Oczywiście, że tak – odparłem niezrażony. – Dlatego przytulamy naszych chłopaków, mówimy im, jacy są dla nas ważni i wspieramy we wszystkim. Ale to nie oznacza, że mamy z nimi codziennie spać.

– A co to za problem, według ciebie?

– No jak? – zdziwiłem się. – Przecież w małżeńskim łożu nie tylko się śpi. Z tego co wiem, to… uprawia się tam też seks – palnąłem, a chłopaki słusznie zarechotały.

– Właśnie! – dołączył kolega, który dyskusje zaczął. – Jeszcze za młodu można było powariować w dzień. Na pralce, na podłodze w salonie… Ale teraz, z dzieciakami, trzeba czekać, aż wszystko pośnie i dopiero wtedy powygłupiać się przy zamkniętej sypialni.

– Z wami tak zawsze! – irytował się Marek. – Ja poważnie chcę pogadać, a wam tylko durne żarty w głowie.

– To nie są żadne durne gadki, a poważne sprawy – próbowałem załagodzić atmosferę. – Nie chcę tu za bardzo filozofować, ale seks w małżeństwie to poważna sprawa.

– Wychowywanie dzieci też! – zezłościł się i wyszedł z pokoju, a my dość dokładnie omówiliśmy jego przypadek.

Trzeba zostawić sobie trochę swobody

Doszliśmy do zgodnego wniosku, że chłop wyraźnie przesadza. Że próbuje przekonać nas wszystkich do modelu rodziny, w którym to dorośli nie mają żadnych praw, bo zobowiązuje ich opieka nad dzieckiem. W którym matka i ojciec wychodzą z założenia, że są winni potomstwu pełną koncentrację, bo tylko dzieci wychowane w ten sposób osiągną psychiczną równowagę. Każdy z kolegów miał już okazję z Markiem tę sprawę przegadać i każdy z nas czuł, że to wcale nie tak. Że trzeba zostawić sobie trochę swobody. Trzeba mieć czas na złapanie oddechu, naładowanie baterii i pielęgnowanie małżeństwa. Czy przez wspólne wyjście do kina, czy wycieczkę za miasto, czy przez przywołany w rozmowie seks. Marek nie dał się jednak przekonać.

Jeszcze kilka podobnych dyskusji zakłóciło spokojnie biurowe życie, zanim wszyscy uznaliśmy, że trzeba omijać ten temat szerokim łukiem. Tak też robiliśmy do dnia, gdy Marek się zwolnił. Znalazł sobie pracę za lepsze pieniądze, a my pożegnaliśmy go najserdeczniej, jak potrafiliśmy. W ten sposób chłopak zniknął z naszego radaru na najbliższe pięć lat.

Po takim właśnie czasie spotkałem go na targach elektroniki, gdzie nasi pracodawcy wykupili sąsiadujące stoiska. Przywitałem się przyjaźnie i dla zwykłego podtrzymania rozmowy zapytałem go o rodzinę.

– A jak twoja Maja? Przypomnij, ile ona ma teraz lat?

– Siedem – odpowiedział. – Miło, że pamiętałeś. A jak twoje chłopaki?

– Jak to chłopaki! Raz się kochają, a raz chwytają za łby.

– Domyślam się. To już przecież nastolatki, prawda?

– No tak. A co u żony? Co u Ani?

– A w porządku. Tak mi się przynajmniej wydaje… – uśmiechnął się gorzko. – Pracuje, poukładała sobie życie… – dodał.

Na chwilę straciłem rezon.

– Jak to poukładała? Nie rozumiem.

– To ty nie wiesz? – westchnął, jakby miał nadzieję, że nie będzie musiał kolejny już pewnie raz wyjaśniać swojej sytuacji. – Rozwiedliśmy się dwa lata temu.

– Poważnie?! Ale dlaczego? Taką byliście dobraną parą.

– Wyszło na to, że wcale nie. Któregoś razu okazało się, że wszystko wygasło. Ot, tak… – wzruszył ramionami. – Wiesz, jak jest. Czasem coś się zwyczajnie kończy… Życie człowieka dopadnie i finał. Tak się chyba stało z nami… – dorzucił i spojrzał na mnie porozumiewawczo.

No i tyle udało nam się pogadać, bo zaraz otoczyli nas klienci i już do końca dnia nie było czasu na prywatę. Nie mam więc pewności, że związek Marka rozpadł się, bo oboje przestali o niego dbać, ale spojrzenie, którym obdarzył mnie na koniec rozmowy, mogłoby potwierdzać moją teorię. Może zwyczajnie pozwolili uczuciom wygasnąć, bo odpowiednio ich nie podgrzewali. W każdym razie wydaje mi się, że wszyscy rodzice powinni walczyć o choć odrobinę czasu spędzonego we dwoje.