Z Klaudią przyjaźniłam się przez całą podstawówkę, gimnazjum, a potem także liceum. Byłyśmy kompletnie różne. Ja zawsze stałam z boku, cicha, nieśmiała. Klaudia błyszczała, lubiła się wyróżniać. Była atrakcyjną dziewczyną, świadomą swoich walorów, trochę zakochaną w sobie egoistką. 

Mimo to lubiłam ją. Imponowało mi, że taka dziewczyna jak ona chce się ze mną, szarą myszką, przyjaźnić. Miałam wprawdzie czasem wrażenie, że to toksyczna znajomość, że jestem wykorzystywana w mniej lub bardziej bezpośredni sposób. Ale godziłam się na to. Klaudia była dla mnie idolką, guru, autorytetem. Po liceum wiele się zmieniło. Wybrałyśmy dwa różne kierunki studiów w dwóch różnych miastach. Bardzo to przeżywałam, Klaudii natomiast zbytnio to nie obeszło.

– Przecież jest XXI wiek, kobieto! Mamy telefony, internet. Poza tym te 150 km to też nie jest jakaś zabójcza odległość – machnęła ręką.

Bałam się, że to będzie koniec naszej przyjaźni i nie myliłam się. Jeszcze przez pierwszych kilka tygodni dzwoniłam do niej i pisałam. Niby znajdowała czas, by mi odpowiedzieć, ale rozmawiała ze mną coraz rzadziej, coraz bardziej lakonicznie i na odczepnego. W zasadzie po pół roku przestałyśmy się w ogóle ze sobą kontaktować.

Było mi przykro, brakowało mi jej, ale postanowiłam nie poniżać się i odpuścić. Miałam nowych znajomych, zaczęłam spotykać się z Łukaszem i powoli zapychałam pustkę po Klaudii. Nadal jednak była dla mnie ważna, zależało mi na niej, dopytywałam wspólnych znajomych, co u niej słychać. Wystarczyłoby jedno jej słowo i znów poszłabym za nią w ogień. Jednak ona najwidoczniej mnie nie potrzebowała.

Bardzo przejęłam się tą informacją

Minęło kilka lat. Po skończonych studiach wzięłam z Łukaszem ślub i zamieszkaliśmy w domu jego babci. Mieliśmy córkę, planowaliśmy wkrótce zacząć starania o kolejne dziecko. Układało mi się. Wiedziałam, że Klaudii wręcz przeciwnie. Nie skończyła studiów, na trzecim roku urodziła córkę i przerwała naukę. Szybko rozstała się z ojcem małej i wróciła do rodziców. Pracowała w firmie swojego taty, z nikim się nie spotykała. Było mi jej naprawdę żal. Zaproponowałam jej spotkanie, rozmowę. Wcześniej też robiłam to kilka razy, ale zawsze albo nie reagował w ogóle, albo odmawiała. Tym razem też spławiła mnie jakąś głupią wymówką. Zrobiło mi się trochę przykro, ale cóż – nic na siłę.

Jakiś czas później dowiedziałam się, że na Klaudię spadł kolejny cios – u jej córki wykryto guza. Od mamy wiedziałam, że Klaudia wraz z rodziną rozpoczęła rozpaczliwą walkę o zdrowie swojego dziecka. Jedynym ratunkiem mogła być operacja, której wykonania podjął się pewien profesor ze Stanów Zjednoczonych. Barierę stanowiły oczywiście pieniądze – moja dawna przyjaciółka potrzebowała prawie pół miliona złotych!

Zobacz także:

– Była zbiórka po sąsiadach, w kościele, ale to wszystko to tylko kropla w morzu potrzeb. A podobno nie mogą długo czekać – mówiła mama. – Ale dobrze jej tak. Pan Bóg wreszcie ją pokarał za to, jak przez całe życie traktowała innych ludzi. Nigdy nie lubiłam tej dziewuchy.

– Nie mów tak, mamo! – protestowałam. – Dziecko nie jest niczemu winne, a to ono cierpi najbardziej.

Bardzo mnie ta wiadomość dotknęła i zdenerwowała, zupełnie jakby chodziło o moją córkę. A przecież nigdy nawet nie widziałam tamtej dziewczynki na oczy! Znów poczułam tęsknotę za Klaudią. Chciałam się z nią spotkać, porozmawiać, wesprzeć ją… Wiedziałam, że ja w jej sytuacji potrzebowałabym przyjaciela, chciałam to samo ofiarować jej. Nie spałam całą noc, a nad ranem miałam już gotowy plan działania. Wiedziałam, że nie zdziałam cudu, ale każda kwota była ważna, od tego zależało życie tego dziecka!

Pojawiła się jakaś nadzieja dla córki Klaudii

Odnalazłam profil Klaudii na portalu społecznościowym. W sumie nie musiałam go nawet za bardzo szukać, bo co jakiś czas przeglądałam jej wpisy i zdjęcia, chociaż nie miałam jej „w znajomych”. Tym razem postanowiłam do niej napisać:

„Cześć, Klaudia, nie pytam, co u Ciebie, bo co to za pytanie w Twojej sytuacji… Bardzo wstrząsnęła mną wiadomość o chorobie Twojej Córki. Naprawdę mi przykro, ale wierzę, że uda się ją uratować. Mam nawet pewien pomysł, ale nie wiem, czy Ci się spodoba. Odezwij się, to opowiem Ci, o co chodzi. Podaję Ci mój numer telefonu. Pozdrawiam!”.

Zastanawiałam się, czy w ogóle zareaguje, ale w końcu chodziło o jej dziecko. 

Odezwała się wieczorem. Nie siliła się nawet na powitania, wstępy, czy grzecznościowe pytania, co u mnie. Ale w sumie chodziło przecież o pomoc dziecku, a nie o koleżeńskie pogaduszki. Od razu przedstawiłam więc Klaudii swój pomysł.

– Pracuję z dziećmi i młodzieżą z rodzin dysfunkcyjnych, niepełnych, dotkniętych problemem alkoholowym i przemocą. Nasze miasto zorganizowało specjalne miejsce dla nich, coś w rodzaju całorocznych kolonii. Są tam prowadzone różne zajęcia: plastyczne, kulinarne, muzyczne, teatralne, sportowe. Dzieciaki mają też szanse skorzystać z pomocy psychologa. Pomyślałam, że wspólnie zorganizujemy charytatywny piknik dla twojej córki. Rozmawiałam już wstępnie z dyrektorem placówki i pomysł mu się spodobał. Dzieciaki będą miały szansę się wykazać. Zorganizują jakieś przedstawienie, pokaz tańca albo teatrzyk. Cały dochód ze wstępu przekażemy wam. Poza tym myślałam o kiermaszu rzeczy zrobionych przez naszych podopiecznych. Niektóre są naprawdę piękne! Własnoręcznie klejone kartki, biżuteria, obrazy. Możemy też sprzedawać kanapki i ciasto, które sami przygotujemy. Co ty na to? – opowiadałam podekscytowana. – Wiem, że pół miliona raczej nie zbierzemy, ale zawsze jakąś część…
Udało się zaprosić do współpracy media

Klaudia zapaliła się do mojego pomysłu. Nic dziwnego, wreszcie pojawiła się jakaś nadzieja dla jej córki… Umówiłyśmy się, że ustalę z dyrektorem dokładny termin, wszystkie szczegóły i się do niej odezwę.

Już po tygodniu siedziałyśmy razem w kawiarni i opowiadałam Klaudii o naszych pomysłach i propozycjach. Rozmawiało nam się swobodnie, żartowałyśmy, jakby kontakt nigdy nam się nie urwał. Byłam naprawdę szczęśliwa i miałam nadzieję, że może to nieszczęście, które ją spotkało, będzie miało chociaż jedną dobrą stronę – odnowienie naszej przyjaźni.

Bardzo zaangażowałam się w pomoc dla Nadii i organizację całego przedsięwzięcia. Sama przygotowałam plakaty i ulotki, a potem na własną rękę rozwieszałam je w mieście i rozdawałam ludziom. Tworzyłam strony i powiadomienia na portalach społecznościowych, wysyłałam zaproszenia do firm i przedsiębiorców. Ściśle współpracowałam z lokalnymi mediami – telewizją i prasą. Dzięki ich pomocy udało nam się nawet namówić znaną z telewizji prezenterkę do roli prowadzącej imprezę! I to całkowicie za darmo!

Kiedy się o tym dowiedziałam, do głowy wpadł mi kolejny pomysł. Poprzez portale społecznościowe, a częściowo również przy pomocy owej prezenterki, kontaktowałam się z aktorami, piosenkarzami, celebrytami i każdego z nich prosiłam o wsparcie – ofiarowanie czegokolwiek na licytację, z której dochód w całości miał być przeznaczony na leczenie Nadii. W ciągu niecałych trzech tygodni uzbieraliśmy całkiem sporo najróżniejszych rzeczy – od płyt, scenariuszy, książek, poprzez statuetki, aż po biżuterię i ubrania. Zaangażowałam siebie i dzieciaki na 200%. Byłam w pracy czasem po 12 godzin na dobę, a wieczorami w domu pisałam podziękowania dla wszystkich, którzy nam pomagali. Czułam się zobowiązana, żeby to zrobić, bo w końcu był to mój pomysł i ja prosiłam o wsparcie.

Byłam pewna, że wymieni moje imię

W dzień pikniku pogoda była wymarzona, wręcz cudna. Z minuty na minutę pojawiało się coraz więcej ludzi. Frekwencja przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Ludzie hojnie wrzucali datki do ustawionych przy wejściu puszek i chętnie kupowali zrobione przez dzieciaki rzeczy i przekąski. Nasza prowadząca nadawała się do swojej roli idealnie, zachęcała do wsparcia, podkreślając, że wszystko przekazane zostanie małej, niewinnej dziewczynce, której życie leży teraz w naszych rękach.

Podczas licytacji potrafiła tylko sobie znanymi sposobami tak zachęcić ludzi, że wpłacane kwoty przekraczały moje najśmielsze oczekiwania!
Około godziny dziewiętnastej, kiedy impreza zbliżała się ku końcowi, Klaudia przejęła mikrofon. Wzruszona opowiadała o Nadii, chorobie i leczeniu. Potem zaczęła dziękować wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób jej pomagają.

– Nie jestem w stanie wymienić was wszystkich, ale szczególnie chciałam podziękować osobie, bez której nie byłoby dzisiejszego wydarzenia – usłyszałam i poczułam, jak moja twarz pokrywa się rumieńcem.

Przez cały dzień pozostawałam gdzieś w cieniu, doglądałam wszystkiego, donosiłam kanapki i ciasta, parzyłam kawę. Odpowiadało mi to, nie zabiegałam o uwagę. Ale teraz zrobiło mi się naprawdę miło, że Klaudia mnie doceniła, że chce mnie wyróżnić, podziękować. Zaczęłam odruchowo poprawiać kołnierz bluzki, kiedy usłyszałam, jak kończy swoją wypowiedź:

– Pani Paulino, dziękuję! Wiem, że jest pani zapracowana, a mimo to znalazła pani czas i poświęciła nam całą niedzielę! Jestem pani naprawdę niezmiernie wdzięczna.

Poczułam napływające do oczu łzy. Dziękowała naszej prezenterce, która skromnie podziękowała, mówiąc, że przecież to przedsięwzięcie nie jest jej zasługą. Tak, szkoda tylko, że Klaudia tego nie zauważyła.

– Widzisz? – mruknęła mama, która nagle znalazła się tuż przy mnie. 

– Nawet ci nie podziękowała! Zawsze cię wykorzystywała. Celebrytkę sobie upatrzyła i się podlizuje.

– Mamo, przecież nie zrobiłam tego dla podziękowań. Poza tym Klaudia pewnie pamięta, że zawsze byłam nieśmiała i nie chciała mnie głośno wywoływać, żebym przemawiała publicznie. Podziękuje mi osobiście i to mi wystarczy… – zaczęłam jej bronić – jak zwykle. Nagle wydało mi się to oczywiste  – nie wspomniała o mnie, bo nie chciała mnie zawstydzać.

Piknik okazał się strzałem w dziesiątkę. Hojni darczyńcy, dochód ze wstępu, kiermaszu i licytacji dały w sumie zawrotną kwotę prawie osiemdziesięciu tysięcy złotych. Nie mogłam w to uwierzyć, miałam nadzieję, że uzbieramy choć dziesięć, a mieliśmy osiem razy więcej!
Tuż po rozliczeniu szukałam Klaudii, chciałam cieszyć się razem z nią cieszyć. Okazało się jednak, że już jej nie ma.

Niestety – ani tego, ani następnego dnia nie doczekałam się żadnych słów wdzięczności. Było mi zwyczajnie przykro. Wiedziałam, że to wszystko nie było moją zasługą. Ale jednak to ja wpadłam na pomysł, ja wszystko zorganizowałam, nagłośniłam, zaangażowałam w sprawę media, społeczność i pozostałych darczyńców. Wreszcie to ja przez cały dzień uwijałam się, latałam i wszystkiego doglądałam, by chodziło jak w szwajcarskim zegarku. I nie usłyszałam nawet głupiego „dziękuję”!

Cieszy mnie, że pomogłam

Przez kilkanaście kolejnych dni wszyscy żyli tym wydarzeniem. W lokalnej pasie i telewizji Klaudia udzielała wywiadów, dziękując wielu osobom, inne wychwalając, ale mnie nadal pomijała milczeniem. Wtedy zrozumiałam, że mama miała rację. Przestała mnie potrzebować, spełniłam swoją rolę, więc więcej się nie odezwała. Znów zapłaciłam za swoją naiwność kilkoma przepłakanymi wieczorami i kolejną zadrą w sercu. Ale wreszcie zrozumiałam, że tak naprawdę Klaudia nigdy nie była wobec mnie w porządku.

Najważniejsze, że mam czyste sumienie. Cieszy mnie, że w jakimś stopniu pomogłam tej niczemu niewinnej dziewczynce. Z tego, co wiem, udało się już uzbierać prawie całą kwotę. Mam nadzieję, że w Stanach wyleczą Nadię. To będzie dla mnie najlepszym podziękowaniem. Wiele razy chciałam się z nią spotkać, ale zazwyczaj nie miała dla mnie czasu.