Przed ukończeniem trzydziestki, nie zastanawiałam się nad swoimi finansami. Wszelkie zarobione w danym miesiącu pieniądze, wydawałam bez zastanowienia. Mimo, że gromadzone przez lata rzeczy ledwo mieściły się w moim pokoju, pragnęłam jeszcze więcej. Pierwszy moment refleksji przyszedł, gdy moja przyjaciółka kupiła swoje mieszkanie.   

– Wzięłaś kredyt? – zapytałam zdziwiona, kiedy zaprosiła mnie na herbatę.

– Nie, po prostu uzbierałam sporo pieniędzy, a rodzice dorzucili resztę. W końcu wiesz, że od osiemnastki brałam się za każdą dostępną pracę – odpowiedziała Kinga, będąc bardzo z siebie dumna. 

Wówczas poczułam się nieswojo. Była ode mnie starsza zaledwie o półtora roku i już zdołała sobie stworzyć własne gniazdko... Tymczasem ja nadal mieszkałam u rodziców i z radością wydawałam prawie całą moją miesięczną pensję na ubrania, buty i inne moje kaprysy! „Od dzisiaj zaczynam oszczędzać – postanowiłam tamtego dnia. – Przy okazji schudnę, bo tylko Bóg wie, ile pieniędzy marnuję co miesiąc na cukierki, czekolady i inne słodkości!".                                                          

Zaczęłam oszczędzać

Kupiłam zeszyt – gruby notatnik z zieloną okładką, w którym zaczęłam dokładnie notować każdy wydaną złotówkę. Na początku skupiałam się na oszczędzaniu na drobnych rzeczach. Zaprzestałam kupowania przedmiotów, które nie były absolutnie konieczne. Zrezygnowałam z porannych wizyt w kawiarni, do której zwykle zaglądałam przed rozpoczęciem pracy. Przestałam korzystać z karty na autobus – teraz do pracy chodziłam na piechotę. Rzadziej wybierałam się na wieczorne wyjścia.                      
Oczywiście, nie obyło się bez pokus. 

– Pójdziesz z nami pograć w kręgle? – spytała mnie pewnego dnia po pracy Marta, moja koleżanka z biura. – Będą tam chłopaki z działu obsługi klienta i ta nowa dziewczyna z  kadr. 

Już prawie się zgodziłam, ale przeliczyłam sobie w myślach wydatki. Kręgle nie należą do najtańszych rozrywek. Do tego na pewno zamówimy pizzę, kilka piw i będę musiała zapłacić za transport, bo jeśli zasiedzę się tam na długo, wrócę do domu taksówką. Zmyśliłam więc, że mam umówione spotkanie u dentysty i szybko opuściłam biuro.

Chociaż na dworze padał śnieg z deszczem, który uderzał mnie wprost w twarz, postanowiłam pójść pieszo. Nie chciałam wydawać tych kilku złotych na bilet. Niestety, ten spacer skończył się dla mnie anginą, a leki były oczywiście o wiele droższe, niż pojedynczy bilet na autobus czy tramwaj.    

Pożałowałam na prezent dla mamy 

Dwa tygodnie później uświadomiłam sobie, że mama ma imieniny. Postanowiłam kupić dla niej książkę, której autorką jest jej ulubiona pisarka z Wielkiej Brytanii. Byłam już w drodze do księgarni, kiedy przyszło mi na myśl, że powinnam poszukać czegoś mniej kosztownego. Tego samego wieczoru udało mi się znaleźć tę książkę na Allegro, co znacznie poprawiło moje samopoczucie. Nawet biorąc pod uwagę cenę dostawy, zaoszczędziłam siedem złotych. A to przecież zawsze siedem złotych więcej na moje przyszłe lokum.  

Niestety, stan książki nie był tak doskonały, jak zapewniał jej wcześniejszy właściciel – miała zgięty róg i była pokryta plamami, które wyglądały na kawę. Na pewno nie nadawała się na podarunek dla mamy. Wobec tego napisałam w internecie niepochlebną recenzję o sprzedawcy i ostatecznie musiałam znaleźć dla mamy inny prezent. Książkę, którą kupiłam, przeczytałam sama, a potem udało mi się ją odsprzedać.  

Nie dorzuciłam się do zbiórki w pracy

Po pewnym czasie, w biurze, Marta znowu się do mnie odezwała. Chciała gotówki.

– Hej, daj mi jakieś dwadzieścia złotych. Robimy zrzutkę na prezent dla Stasia, niedługo będą jego urodziny – oznajmiła.   

Przez moment zastanawiałam się – to przecież nie jest tak duża suma, ale nagle poczułam smutek na myśl o wydaniu tych dwudziestu złotych. "Wszędzie tylko wydatki, do diabła!" – skrzywiłam się i skłamałam, że muszę jeszcze wybrać pieniądze z bankomatu, więc niech ona założy pieniądze za mnie. W końcu kupili coś dla Stasia bez mojego udziału.  

Jutro ci oddam – zapewniłam przyjaciółkę z pracy, mając nadzieję, że o tym zapomni.

I rzeczywiście, zapomniała. Trochę gryzło mnie sumienie, ale szybko sobie to wyjaśniłam. Przecież nikt w biurze nie pamiętał o moich urodzinach, dlaczego więc ja miałabym obdarowywać jakiegoś Staśka, którego znamy zaledwie od pół roku?

Kiedy na koniec miesiąca zliczyłam swoje oszczędności, okazało się, że moje nowe, ostrożne podejście do zarządzania finansami pozwoliło mi uzbierać całkiem pokaźną sumę z ostatniej pensji.

Oszukałam przyjaciółkę

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Lidka, która jest jedną z moich najlepszych przyjaciółek. Znajomość z nią trwa już od wielu lat, a wspólne wieczorne rozmowy przez telefon to nasz konik, więc jej telefon nie był dla mnie niespodzianką.

– Zerwałam z Maćkiem – oznajmiła drżącym głosem, więc zaczęłam ją uspokajać, tak jak tylko mogłam.        

Jednak bardzo się rozpłakała i ostatecznie poprosiła, abym do niej oddzwoniła.  

– Zostało mi zaledwie kilka groszy na karcie, więc jeśli mogłabyś…                    

– Okej, zaraz do ciebie zadzwonię – zapewniłam, choć nie było mi to do końca na rękę.

"Dlaczego to ja mam pokrywać koszty jej smutków z mojego portfela? Nie miałam nielimitowanych rozmów" – pomyślałam i po krótkim zastanowieniu wysłałam jej tylko wiadomość SMS. "Przepraszam, ale za chwilę muszę wyjść. Bądź silna i nie płacz już, Maciek to kretyn! Spotkamy się na kawie i porozmawiamy!" – napisałam. Nie dostałam odpowiedzi. Czyżby się na mnie pogniewała? No cóż, szybko jej minie.  

Spędziłam sama święta

Na około dwa tygodnie przed świętami zastanawiałam się, co będzie tańsze – krótki wyjazd w góry, czy zakup prezentów dla całej mojej rodziny. Tego roku, podczas wigilii u moich rodziców, miało pojawić się dość dużo osób. Wujek Tadek i ciotka Teresa, brat mojego ojca z nową żoną, moje siostry z ich mężami oraz kuzynka mojej mamy, która od kilku lat regularnie z nami obchodziła święta. Oczywiście, do tego rodzice. Musiałam znaleźć prezenty do położenia pod choinką dla jedenastu osób.

„Kurcze. Ledwie zdołałam coś odłożyć, a już muszę wydać pieniądze na jakieś bzdury” – pomyślałam ze smutkiem.

Jednakże szczęście mi dopisało – kilka dni przed świętami dowiedziałam się, że mój stary kolega, Adrian, poszukuje właśnie kogoś, kto popilnowałby jego mieszkania.

– Wyjeżdżam na dwa miesiące i nie chcę tak zostawiać domu. Wiesz, jak to jest – rośliny i takie tam. No i jeszcze Kajtek, mój chomik. Jeżeli mogłabyś go zabrać do siebie i od czasu do czasu zajrzeć do mojego mieszkania, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku… – poprosił przez telefon.

– Może powinnam na ten czas się do ciebie wprowadzić – zaproponowałam. Wydawało mu się to dziwne, ale oczywiście był mi za to wdzięczny.

Całe święta spędziłam w mieszkaniu Adriana. W samotności. Skłamałam rodzicom, że wyjeżdżam z kolegami w góry, co pozwoliło mi ominąć obowiązek kupowania prezentów.

Na koniec roku udało mi się odłożyć kilka tysięcy, co bardzo mnie cieszyło. Postawiłam sobie wyzwanie, że przez miesiąc będę żyć za naprawdę małe pieniądze, i starałam się nie przekraczać założonego budżetu. Pod koniec lutego, gdy powróciłam do domu moich rodziców, zaczęłam zjadać ich zapasy. Zazwyczaj robiłam własne zakupy spożywcze. Moja mama zawsze mówiła, że mogę jeść cokolwiek chcę, ale wolałam swoje rzeczy. Teraz jednak zauważyłam, że rzadziej odwiedzam sklepy, a coraz częściej korzystam z jedzenia moich niezbyt bogatych rodziców.

Szkoda mi było kasy na imprezę

Kiedy nadszedł marzec, dostałam awans, a wraz z nim podwyżkę. Nie była to duża suma, ale zawsze coś.

– To jak? Koniecznie trzeba to uczcić – zasugerowała Marta, kiedy opuszczałyśmy salę zebraniową. – Co powiesz na drinka dzisiaj wieczorem? Ty, ja, Stasiek, Aśka i Tomek. No i Hanka, zaraz jej to przekażę – powiedziała z entuzjazmem, ciesząc się z mojego osiągnięcia. Ja natomiast szybko zaczęłam liczyć potencjalne wydatki i doszłam do wniosku, że to nie jest tak korzystne finansowo, jak mogłoby się wydawać.

Skoro awansowałam, to na mnie spada obowiązek postawienia pierwszej tury, a zważywszy, że razem ze mną w to zaangażowanych było sześć osób, wydam na to ponad sto złotych... 

– Co ty na to? Spotkajmy się o siedemnastej na dole. Moglibyśmy wybrać "Barocco" lub...

– Przykro mi, Marta, ale dzisiaj nie mogę. Umówiłam się na randkę – skłamałam bez mrugnięcia okiem, mimo że przez ostatnie pół roku nie wychodziłam z żadnym mężczyzną.

Dlaczego? Niestety, związki kosztują. Wydaje się, że dla kobiet jest to trochę tańsze niż dla mężczyzn, którzy zazwyczaj muszą coś dla nich kupić, ale mimo wszystko... W każdym razie, chciałam skoncentrować się na oszczędzaniu pieniędzy, a na jakiekolwiek głupie romanse nie miałam ani czasu, ani chęci.

– Może zrobimy to jutro? Dam znać innym i od razu ustalimy szczegóły – nie dawała za wygraną.

Dam ci jeszcze znać – odrzekłam z nadzieją, że moja kumpela z pracy w końcu zrezygnuje z pomysłu świętowania mojego awansu.

"Wypiję toast, jeśli będę tego chciała" – pomyślałam.

Kiedy wracałam do domu, wpadłam do sklepu z alkoholem. Ale nagle pomyślałam, że szkoda mi tych kilkunastu złotych, które bym wydała na wino, więc wróciłam do domu rodziców bez niczego. Zabrałam tacie z lodówki duży kawał pasztetu i schowałam się w swoim pokoju.

Mam gotówkę, ale straciłam przyjaciół

Rok zleciał, jak z bicza strzelił. Z zadowoleniem przeliczyłam zgromadzoną gotówkę. Jeżeli tak dalej pójdzie, za kilka lat moje marzenie o kupnie mieszkania bez konieczności zaciągania pożyczki może się spełnić. Ale nagle zauważyłam, że w moim otoczeniu zrobiło się cicho i jakoś pusto.

Lidka nadal się na mnie gniewa, Marta odzywa się do mnie krótkimi zdawkowymi zdaniami, a pozostałe koleżanki kompletnie przestały się do mnie odzywać. Głupio wyszło, ale szybko przestałam się tym martwić. W końcu nie można mieć wszystkiego na raz. Każdego wieczoru, gdy sumiennie zapisuję każdy, nawet najmniejszy wydatek, powtarzam sobie: "Albo oszczędzasz, albo szalejesz. Innej opcji nie ma".