Chciałem jak najszybciej o niej zapomnieć

Byliśmy małżeństwem przez osiem miesięcy. Wydawało mi się, że biorę ślub z miłą, łagodną i troskliwą kobietą. Okazało się jednak, że związałem się z niesympatyczną, marudną babą uwielbiającą codzienne awantury. Mimo tego, że jesteśmy już po rozwodzie, ciągle zastanawiam się, jak mogłem się tak bardzo pomylić. Być może to miłość przysłoniła mi oczy. Może Aneta tak świetnie umiała się maskować. Zastanawiam się nad tym do dzisiaj.

Spakowałem swoje rzeczy i zamieszkałem u kumpla pół roku po ślubie, a po kolejnych dwóch miesiącach już oficjalnie byłem rozwiedziony. Wychodząc z sądu, miałem nadzieję, że już nigdy jej nie spotkam. Jak się jednak szybko okazało, ona na to nie pozwoli. Szykowałem się do pracy, kiedy nagle zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pokazało się znajome mi imię. Odrzuciłem połączenie, ale ona nie dawała za wygraną. Dzwoniła raz za razem. W końcu więc odebrałem.

– Czego chcesz? – zapytałem z irytacją.

– Musimy się spotkać – odpowiedziała.

– Dlaczego?

– Podczas rozwodu nie uregulowaliśmy jednej istotnej kwestii.

– O co chodzi?

– To nie jest rozmowa na telefon.

Kiedy przyszedłem do kawiarni, ona już była. Piła kawę i jadła ciastko.

– Jestem już – usiadłem przy stole.

– Widzę. Chcesz coś zamówić? – uśmiechnęła się.

– Nie, nie chcę! Powiedz mi po prostu, o co ci chodzi i wychodzę. – odparłem.

– Ok. W takim razie chcę ci powiedzieć, że wisisz mi pięćdziesiąt tysięcy.

– Za co?! – otworzyłem szeroko oczy.

– To połowa kosztów naszego wesela. Nie myślisz chyba, że po naszym rozstaniu sama pokryję wszystkie wydatki – zrobiła niewinną minę.

Naprawdę mnie zaskoczyła

Byłem naprawdę zszokowany. Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem. Byliśmy już ponad pół roku po rozwodzie, a ona nagle oczekuje, że oddam jej kasę za przyjęcie, którego tak naprawdę nigdy nie powinno być?

– Nie dostaniesz ode mnie ani złotówki – powiedziałem, kiedy doszedłem do siebie. – To ty marzyłaś o hucznym weselu w najbardziej luksusowym miejscu w okolicy. Ja chciałem skromne, kameralne przyjęcie. Pamiętasz?

– Pamiętam.

– A więc dobrze. Wtedy wyraźnie zaznaczałem też, że nie będę popadał w długi, bo ty masz jakieś wydumane zachcianki. Bo sądziłem – i nadal tak uważam – że wydanie tak dużej kwoty na jedno przyjęcie jest pozbawione sensu. Tak?

– Tak.

– Pamiętasz, kiedy twoi rodzice uznali, że zapłacą za wesele? Po pierwsze, pragnęli, aby ich droga córeczka poczuła się jak prawdziwa księżniczka w tym wyjątkowym dniu. Po drugie, dla nich finanse to nie problem, bo mają sporo oszczędności. Na koniec, wasza rodzina mogłaby poczuć się urażona, jeśli przyjęcie byłoby zbyt skromne Tak było?

– Tak, dokładnie tak.

– I z tego co pamiętam, to ty zaprosiłaś prawie 200 osób. Na mojej liście gości było zaledwie około 30. Czy to prawda?

– Tak, to prawda.

– I to twoi goście zdecydowali się na nocleg w hotelach, co znacznie zwiększyło koszt całego przyjęcia?

– Tak, moi goście.

– Więc czego tak naprawdę ode mnie chcesz, do jasnej cholery? Wydaliście kasę na coś, na co ja nie miałem ochoty, wszystko jest jasne. Daj mi spokój i pozwól mi żyć – powiedziałem, wstając z krzesła.

– Wychodzisz? W takim razie złożę pozew sądowy.

– Serio? Ciekawe na jakiej podstawie. Bo ja tu żadnej nie widzę – odpowiedziałem zirytowany.

– Naprawdę? Chyba jesteś ślepy. Chyba zapomniałeś o jednej bardzo ważnej rzeczy.

– O jakiej niby?

– O prezentach weselnych.

– Co z nimi?

– W kopertach znaleźliśmy 62 tysiące. Wszystko policzyliśmy bardzo dokładnie, co do grosza. Zapomniałeś?

– No tak – odpowiedziałem, kiwając głową.

– A potem wydałeś połowę tej kwoty na zakup prawie nowego, pięknego samochodu. Po rozwodzie zabrałeś go ze sobą.

– Ponieważ jest mój. W dokumentach jest to wyraźnie zaznaczone. Spójrz, mogę ci to pokazać – sięgnąłem do kieszeni.

– Nie potrzebuję. Ten twój beznadziejny samochód kompletnie mnie nie interesuje. Tata kupił mi coś sto razy lepszego. Ale skoro zabrałeś połowę pieniędzy, które, jak sam podkreśliłeś, dostaliśmy od moich gości, powinieneś zwrócić mi połowę kosztów wesela. Gdybyśmy wciąż byli razem, nie mielibyśmy o czym rozmawiać. Ale teraz...

Nie sądziłem, że faktycznie pójdzie do sądu

Byłem pewny, że były to puste słowa, że chciała mnie po prostu zdenerwować. I kiedy prawie zapomniałem o tym spotkaniu, dostałem przesyłkę z sądu. W środku był pozew. Aneta żądała ode mnie 50 tysięcy złotych... Kiedy to zobaczyłem, byłem tak zły, że chciałem to natychmiast wyrzucić do kosza. Na szczęście ochłonąłem i nie zrobiłem tego. Zamiast tego pokazałem dokumenty koledze. Miałem nadzieję, że po ich przeczytaniu mnie uspokoi. Niestety, było zupełnie inaczej...

– To naprawdę problem – wymamrotał.

– Jaki problem? Aneta niczego nie osiągnie. Przecież sędzia ją wyśmieje. Ten pozew to kompletny nonsens – twierdziłem.

– A może jednak nie?

– Jak to nie?!

– Tak po prostu. Czy znasz się na prawie?

– Nie.

– Właśnie. To tak, jak ja. Kto wie, może jednak coś w tym jest.

– A dlaczego uważasz, że tak jest?

– Z jednego powodu: Aneta nie składała tego pozwu sama. Zauważ, że reprezentuje ją kancelaria adwokacka. Na dokumencie jest nawet pieczątka. Musi więc być jakieś uzasadnienie. A skoro tak, to istnieje też ryzyko, że wygra.

– Więc co powinienem zrobić? – zapytałem z niepokojem.

– Gdybym był na twoim miejscu, skonsultowałbym się z prawnikiem. A w razie potrzeby zatrudniłbym adwokata – zaproponował mój przyjaciel.

– Jurek, przecież prawnicy są strasznie drodzy. Będę bankrutem, do diabła.

– Rozumiem. Ale bez profesjonalnej pomocy nie dasz sobie rady w sądzie – spojrzał na mnie z troską.

Postanowiłem skorzystać z jego rady. Spotkałem się z prawnikiem już następnego dnia. Kancelarię opuściłem naprawdę zrozpaczony. Adwokat zażądał za prowadzenie mojej sprawy 3 tysiące złotych. A to tylko na start, bo jeśli odbędzie się więcej rozpraw, opłaty mogą skoczyć do góry. Na dodatek dowiedziałem się, że Aneta ma po swojej stronie jedną z najbardziej renomowanych i kosztownych kancelarii w naszym mieście. Dowiedziałem się, że pracujący tam prawnicy potrafią wygrać nawet najbardziej absurdalne sprawy. Już sama myśl o tym, że będę musiał jej coś oddać, przyprawia mnie o mdłości. Co za baba! Czy naprawdę nie wystarczy jej, że tak bardzo dała mi popalić podczas naszego małżeństwa? Naprawdę musi dalej niszczyć mi życie?