Nie tak miało być. W moich wyobrażeniach widziałem rodziców jako dwoje staruszków przesiadujących w swojej knajpce i cieszących się jesienią życia. Musiałem jednak zrewidować tę sielankową wizję, kiedy u mamy zdiagnozowano nowotwór. Chorowała zaledwie kilka miesięcy. Po jej śmierci ojciec kompletnie się załamał. Rzucił się w wir pracy, praktycznie nie wychodził z restauracji. Pół roku później zabił go rozległy zawał. 

– Nie mogę w to uwierzyć, no za cholerę, nie mogę, nie tak miało być… – mamrotałem na stypie, nalewając sobie wódki do kieliszka. 

– Wiem, że jest ci ciężko, ale to nie koniec świata – mówiła żona, zabierając mi alkohol sprzed nosa. 

Dla żony problem nie istniał

– Sprzedasz restaurację i tyle – powiedziała mi kilka dni po pogrzebie. 

Zagryzłem wargi, próbując opanować wzbierające emocje. Bo z jednej strony poczułem się urażony jej bezdusznością, a z drugiej sam o tym myślałem, choć wzdragałem się przed powiedzeniem tego na głos. Wydawało mi się to nielojalnością wobec rodziców, wręcz zdradą. Oni od małego przygotowywali mnie na to, że kiedyś ja będę przewodził rodzinnemu biznesowi. Dla mnie to była abstrakcja. Puszczałem mimo uszu ich rady i uwagi, dotyczące prowadzenia restauracji. Nie nadawałem się do tego. Dlatego poszedłem na politechnikę i zostałem inżynierem.

Musisz podjąć w końcu decyzję. Oboje mamy swoje życie i pracę. Nie damy rady zajmować się jeszcze knajpą – przekonywała mnie żona. 

Wzdychałem, pełen wątpliwości. Łatwo jej było mówić. Dla mojej żony to była tylko knajpa, a dla mnie rodzinna scheda, marzenie moich rodziców, ich krwawica i pasja. Restauracja prosperowała tak dobrze, bo dbali o nią jak o własne dziecko. Zatrudniali najlepszych kucharzy, mieli oddany personel, ten sam od lat, goście uwielbiali spędzać tam czas, zawsze miło witani przez właścicieli, którzy stałych klientów znali z imienia. 

Stąd moje wahanie, choć wiedziałem, że Asia ma rację. Nie dam rady zajmować się restauracją i jednocześnie pracować na etacie w firmie. Miałem stabilne zatrudnienie i byłem cenionym pracownikiem, a na restauratorstwie się nie znałem, bo nigdy nie chciałem się znać. Nie miałem odwagi ani umiejętności, by się za to brać teraz. Za duża odpowiedzialność. Co będzie, jak pod moją wodzą lokal splajtuje, a ja razem z nim? Trzeba będzie zwolnić pracowników. Tata do ostatniej chwili aktywnie uczestniczył w życiu restauracji. Po jego śmierci poprosiłem o pomoc jednego z zaufanych pracowników, i to on trzymał wszystko w ryzach, ale na dłuższą metę tak się nie da. Musiałem coś zdecydować. 

– Im dłużej nad tym rozmyślasz, tym gorzej – marudziła żona. 

To był impuls

Był wieczór, próbowałem zasnąć. Byłem zmęczony, ale Aśka już mnie wybiła ze snu. Przewracałem się z boku na bok, nie mogąc znaleźć dogodnej pozycji. Dochodziła północ, kiedy wstałem, by się napić. I nagle poczułem, że muszę iść do restauracji. Natychmiast. To było głupie, ale nie mogłem przestać o tym myśleć. Ubrałem się po cichu, wziąłem klucze i zszedłem do garażu. 

Ulice miasta były opustoszałe i zasnute mrokiem. Umieszczony na restauracji neon zdawał się płonąć. Dłonie mi drżały, gdy wsuwałem klucz do zamka w drzwiach od strony zaplecza. Popchnąłem je i wszedłem do środka. Oślepiło mnie ostre światło, więc odruchowo zasłoniłem twarz. Z głębi restauracji dobiegał brzęk garnków i harmider charakterystyczny dla pracującej pełną parą kuchni. 

– Przecież jest już nieczynne – wymamrotałem, idąc dalej. 

Otworzyłem kolejne drzwi i poczułem na twarzy podmuch gorącego powietrza. W środku kłębili się kucharze, a kelnerki lawirowały z tacami. Wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia.

– Co tu się dzieje?! – krzyknąłem, ale nikt nie zareagował. 

Podchodziłem do krzątających się ludzi, którzy zachowywali się tak, jakbym był przezroczysty.

– Nie widzą cię – odezwał się znajomy, niski głos za moimi plecami. 

Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Odwróciłem się powoli. Nie myliłem się. Tata. Opierał się o jeden z blatów, ręce splótł na piersi i uśmiechał się. Osunąłem się na szafkę, strącając stojące na niej naczynia. Wzdrygnąłem się od hałasu. Ale tylko ja.

– Jednak tu jesteś – zauważył ze spokojem tata.

Spuściłem głowę zawstydzony.

Żonę możesz oszukać, ale starego ojca nie. Wiem, że cię tu ciągnie. I wiem, czego się boisz.

– Tato, przepraszam, ale… 

– Posłuchaj – przerwał mi – dasz sobie radę. To też wiem – w oczach ojca dostrzegłem niezachwianą pewność. 

To było niewiarygodne

Zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałem się dookoła, instynktownie szukając źródła świeżego powietrza. Wtedy zorientowałem się, że wszyscy pracownicy zniknęli, jakby wyparowali. W restauracji byliśmy tylko my dwaj: ja i tata. Żarówka zaczęła mrugać, co kilka sekund zatapiając kuchnię w ciemnościach. 

– Obiecaj, że zrobisz to, co podpowiada ci serce. Tylko o to proszę. Żebyś potem nie żałował… – głos ojca cichł. 

Z każdym mrugnięciem lampy stawał się coraz cichszy. 

– Nic z tego nie rozumiem… 

Serce waliło mi jak oszalałe. Tak, byłem przerażony. To był mój ojciec, kochałem go, ale… na Boga, przecież umarł! A ja z nim rozmawiałem, widziałem go… Gadałem z duchem?!

Wypadłem na zewnątrz i wciągnąłem w płuca zimne powietrze. Wracając do domu, wciąż miałem przed oczami postać taty, a pod czaszką huczały mi jego słowa. Nie wiem, jakim cudem w ogóle dawałem radę prowadzić. Wszystko działo się jakby poza moją świadomością, a rano po prostu obudziłem się we własnym łóżku

– Odbierz w końcu ten cholerny telefon – wymruczała ze złością moja żona. 

To jednak nie był sen

Zorientowałem się, że leżąca na szafce nocnej komórka głośno wibruje. Przesunąłem palcem po ekranie. Dzwonił mój „zastępca” z restauracji.

– Szefie, musi pan tu przyjechać! 

Momentalnie się zdenerwowałem. Zerwałem się z łóżka i poszedłem do kuchni, by żona nie słyszała naszej rozmowy. Nagle coś mnie tknęło.

– Szefie…? 

Nigdy wcześniej mnie tak nie nazwał.

Chyba ktoś się włamał – ciągnął, ignorując moje zdumienie. – Drzwi na zapleczu były otwarte. Ktoś zrzucił naczynia na posadzkę.

– To chyba ja… 

– Pan, szefie? 

– Coś zginęło? Większe szkody?

– Raczej nie.

– Więc ja…

Wspomnienia minionej nocy wróciły do mnie jak bumerang. Ale czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Wolałbym wersję, że to był sen. Telefon z restauracji temu przeczył. Wyjaśniłem więc pracownikowi, że to ja nie zamknąłem drzwi zeszłego wieczoru i nabałaganiłem.

Zająłem się knajpą

Podjąłem też decyzję: nie sprzedaję. Stając się szefem, do którego pracownicy zwracają się w razie problemów, nagle zyskałem pewność. Nie sprzedam rodzinnego dziedzictwa. Nie zrobię tego ojcu. Ani mamie. Nieważne, że już odeszli. Nie zaprzepaszczę dzieła i marzenia ich życia. 

Niedługo potem zwolniłem się z pracy, by na dobre zająć się rodzinnym biznesem. Sam oczywiście nie dałbym rady, kompletnie się na tym nie znałem. Na szczęście, pomagała mi cała załoga restauracji. Menedżerem lokalu mianowałem pracownika, dzięki któremu restauracja nie podupadła po śmierci taty. Miejsce, które stworzyli moi rodzice, wciąż tętniło życiem. W każdym kącie restauracji czułem obecność taty, w każdym zapachu i dźwięku troskliwą opiekę mamy. Teraz moja kolej, by dołożyć tu trochę magii…