Gdy ja i mąż przeszliśmy na emeryturę, zamieszkaliśmy w B., dość sporej wsi w Lubuskiem, w domu, który kiedyś należał do dziadków Jerzego. Przez jakiś czas byliśmy tu pewnego rodzaju celebrytami. Ja może nieco większym niż mąż, bo on był „tylko” inżynierem, a ja lekarką. A wiadomo, co jest w życiu najważniejsze. Zdrowie. Cokolwiek by nie mówili ci, którzy gonią za innymi atrakcjami życia. 

Pewnego sobotniego wieczoru, gdy w saloniku czytałam książkę, ktoś zapukał gwałtownie do drzwi. Poszłam otworzyć. Za drzwiami stała dziewczynka, może ośmioletnia. Bardzo przestraszona. Powiedziała, że jej mama umiera. Chwyciłam torbę lekarską i poszłam za dzieckiem. Po chwili dołączył do mnie mąż.

Ruszyłam z pomocą

Mama dziewczynki na szczęście nie umierała. Ale leżała na podłodze w kuchni, trzymała się za brzuch i płakała. Poznałam ją, była sprzedawczynią w sklepie przemysłowym. Klękłam obok niej.

– Co się stało, pani Elu? – spytałam.

Młoda kobieta obrzuciła mnie spojrzeniem, a potem poszukała wzrokiem córki.

– Mówiłam ci, żebyś nie wzywała lekarki – jęknęła. – Nic mi nie będzie, a jak on się dowie… – popatrzyła na mnie. – Pani już pójdzie. Nic mi nie będzie – powtórzyła.

Do kuchni wsunęły się kolejne dwie dziewczynki, jedna na oko pięcioletnia, druga najwyżej trzyletnia. Elżbieta też je zauważyła.

– Agnieszka, wyprowadź siostry. Ale to już!

Ośmiolatka, połykając łzy i rzucając na mnie błagalne spojrzenia, wyprowadziła siostry z kuchni. A ja skinęłam na męża i pomogliśmy kobiecie podnieść się z podłogi i usiąść na krześle. Przyjrzałam się jej twarzy – nie było śladu uderzeń.

Uderzył panią w brzuch? – spytałam.

– To nieważne. Nic mi nie będzie.

– Dziecku też nie?

Odwróciła głowę.

Nic z tego nie rozumiałam

– Powinnam panią zbadać – powiedziałam spokojnie. – Który to miesiąc?

– Za późno. Żebym mogła sprawdzić wcześniej… – ciężarna pokręciła głową i otarła łzę spływającą z policzka.

– Co by pani chciała sprawdzić?

– Czy to znów dziewczynka – powiedziała z jakimś takim obrzydzeniem.

Popatrzyłam zszokowana na męża. Jurek stał z boku, wzburzony.

– To źle, że dziewczynka? – spytałam cicho.

Kobieta popatrzyła na mnie z rozpaczą.

– Już są trzy! A on tak strasznie chce syna. Jak wyszło, że to też dziewczynka, to puściły mu nerwy. On nie jest złym człowiekiem. To dobry mąż i ojciec, ale po prostu jest mną rozczarowany. A ja nie wiem, co mam robić.

Jurek nie wytrzymał:

– Przecież to nie pani wina.

– Jak to nie moja? Ja przecież rodzę.

– Ale to od pani męża zależy płeć dziecka.

– Chcesz mi pan powiedzieć, że jestem ciota, która nie potrafi spłodzić syna? – usłyszeliśmy zza drzwi.

Mąż Elżbiety był niewysokim facetem, chudym, ale żylastym. Widziałam, że pił. Podniosłam się z krzesła i podeszłam dwa kroki. Trzęsłam się cała.

– Jeśli jeszcze raz pan ją tknie, to obiecuję, że już żadnego dziecka pan nie spłodzi.

Dziewczynek było więcej

Wyszłam z domu, bo czułam, że zaraz rzucę się na tego drania z pazurami. Wracaliśmy do domu w milczeniu. Mąż trzymał mnie za rękę.

– Ale wiesz – odezwał się nagle. – Czasami widzę dzieciaki stojące na przystanku busa szkolnego. To są same dziewczynki.

– Niemożliwe – odparłam. – To wbrew statystyce.

– Wiem. Nawet chciałem ci o tym powiedzieć, ale zapomniałem.

Zastanowiłam się. W ciągu tych czterech miesięcy, jak się tu sprowadziliśmy, to rzeczywiście widziałam tylko dziewczynki. Najstarsza miała może piętnaście lat. 

Miałam dziwny sen

Tej nocy zasnęłam jak kamień, co ostatnio niezbyt często mi się zdarzało. Obudziłam się, gdy księżyc świecił na niebie. Spojrzałam w okno. Stała za nim młoda kobieta w długiej koszuli nocnej. Kiwnęła na mnie ręką. Więc poszłam za nią. Zaprowadziła mnie na cmentarz parafialny, pod sam mur na końcu. Znajdowała się tam zaniedbana mogiła– u szczytu kamiennej podmurówki stał krzyż. Przerdzewiała tabliczka nagrobna oznajmiała: „Barbara W. Lat 28. Pokój jej duszy”.

Kobieta w koszuli nocnej stanęła za krzyżem. Zobaczyłam, że trzyma w ramionach maleńkie dziecko. U jej nóg stały dwie małe dziewczynki, miały około dwóch i czterech lat. Naraz wszystkie dziewczynki oraz ich matka otworzyły usta i zaczęły krzyczeć. Ale z ich otwartych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Poczułam, jak spada na mnie fala emocji. Strach, rozpacz, gniew, tęsknota.

Obudziłam się. Spocona, z mocno bijącym sercem. Wciąż przepełniona tymi strasznymi uczuciami. Za oknem wstawał świt, mąż wciąż spał. Wstałam, ubrałam się i wyszłam z domu.

W głowie mi się to nie mieściło

Poszłam na cmentarz. Grób Barbary znalazłam w tym samym miejscu, co we śnie. Wyszeptałam:

– Co chcesz mi powiedzieć?

Ale nic nie przerwało ciszy. Kiedy wychodziłam z cmentarza, zobaczyłam na dziedzińcu kościoła postać gospodyni proboszcza. Postanowiłam ją podpytać. Była mniej więcej w moim wieku. Przywitałam się, zapytałam o zdrowie, wysłuchałam litanii dolegliwości i poradziłam, co ma zrobić z częścią z nich. I kiedy była już nastawiona do mnie przyjaźnie i czuła się zobowiązana, przeszłam do sedna.

– Byłam na cmentarzu. Wszystkie groby są zadbane, z nagrobkami. Z wyjątkiem jednego. Ta młoda kobieta zmarła wiele lat temu. Może pamięta pani, kim była?

Twarz kobiety spochmurniała, ale nie bardzo jak miała mi odburknąć, że nic nie wie. Przecież właśnie dostała lekarskie porady za darmo. Więc po krótkim wahaniu kiwnęła na mnie ręką. Przeszłyśmy do kuchni, gdzie zrobiła mi kawy. I opowiedziała historię.

– Barbara była córką sołtysa i żoną syna właściciela rzeźni. Pewnego dnia znaleziono ją w sypialni. Tuliła do siebie swoje trzy córeczki. Jedną z nich kilka dni wcześniej urodziła. Wszystkie dzieci były martwe, a ona na wpół oszalała z bólu. Zabrali ją do wariatkowa. Prokuratura po dość krótkim śledztwie uznała, że matka była w depresji poporodowej. Barbara wróciła do B. trzy miesiące później. Ale ludzie uznali, że depresja poporodowa to takie tłumaczenie miastowych. Bzdura. No i… – pani Stenia zamilkła, usiadła przy stole i głośno zamieszała łyżeczką w kubku.

Ludzie wierzyli w tę klątwę

– Co zrobili mieszkańcy? – spytałam cicho. Straciłam ochotę na kawę.

– Nikt nie wierzył, kiedy mówiła, że nic nie zrobiła dzieciom. A gdy zaczęła rzucać oskarżenia na męża i teścia, to ludzie się od niej odwrócili – gospodyni wzruszyła ramionami. – Tu co drugi pracował wtedy w ubojni. Jakby stanął przy niej, to by nie miał jak wykarmić własnych dzieci. W końcu zrozumiała, że nie ma tu dla niej życia. Zmarła kilka miesięcy później, pewnie z rozpaczy.

– Ale to nie koniec historii?

Pokręciła głową.

– Pół roku później wdowiec po Barbarze ożenił się z inną kobietą. Była w ciąży. Cztery miesiące później pojechali do szpitala zrobić USG. Kiedy wyszło, że będzie to dziewczynka, w mężczyznę wstąpił jakiś bies. Rzucił się na żonę, wrzeszcząc, że nie będzie mu robiła takich numerów, że jedną babę już ukarał i pozbył się miotu. Że on chce syna, bo inaczej ojciec go wydziedziczy – pani Stenia spojrzała w moje oczy na krótko i znów uciekła wzrokiem. – Wtedy ludzie zaczęli gadać, że to on pozbył się tych dzieci.

Czułam zimno, które podchodziło mi do serca.

– To prawda? – spytałam.

– Nie wiadomo – pani Stenia milczała przez chwilę, wstała, nakroiła ciasta, postawiła na stole. Widziałam, że zmaga się ze sobą. Strasznie chce coś powiedzieć, ale…

– Pani Steniu – pomogłam jej podjąć decyzję. – Lekarz jest jak spowiednik. Widzę, że coś panią gryzie. Taka tajemnica wywołuje stres. A stres prowadzi do chorób. Jeśli podzieli się pani tajemnicą z kimś, kto jej nie zdradzi, pozbędzie się pani stresu.

– No bo ja usłyszałam coś – opadła na krzesło. – W przeddzień swojej śmierci Barbara przyszła tu do spowiedzi. Ale ksiądz proboszcz nie chciał jej wyspowiadać. Mówił, że nie ma mocy odpuścić jej winy. I że trafi do piekła, tam, gdzie jej miejsce. I wtedy ona powiedziała, że skoro Bóg się od niej odwrócił, to ona rzuca klątwę na wszystkich mężczyzn i żaden już nie będzie miał syna

Nie do końca w to wierzyłam, ale z drugiej strony, tutaj naprawdę wśród dzieci nie było chłopców. Może trzeba zmienić nastawienie mężczyzn? I wtedy wszystko powróci na właściwe tory.