Nie wiem, po co poszłam do tej wróżki. Chyba po prostu po nadzieję, która rozjaśniłaby moje smutne życie wdowy. Rozpaczliwie pragnęłam jakiejś zmiany, bo choć od śmierci Jurka minęły już trzy lata, nadal bardzo źle czułam się ze swą samotnością. Jednak pani Nadia, którą poleciła mi przyjaciółka, od razu storpedowała moje zamiary.

– Żadnej przeprowadzki nie widzę – powiedziała kategorycznie. – Wszystko wskazuje na to, że zostanie pani w starym mieszkaniu. Razem z partnerem.

Mój mąż nie żyje – wyjaśniłam sucho i zaczęłam poważnie wątpić w jej umiejętności.

– Złamie pani nogę, a potem pojawi się partner z pani rodzinnego miasta.

Tym stwierdzeniem kobieta dolała jeszcze oliwy do ognia, a mnie zabrakło cierpliwości. Wstałam i wyszłam, zła na siebie za ten pomysł z wróżką. Baba chyba upadła na głowę! – zżymałam się w drodze do domu. – Miałabym pojechać do rodzinnej miejscowości, trzysta kilometrów stąd i złamać nogę?! Wolne żarty.

Byłam pewna, że się pomyliła

Od lat nie jeździłam na stare śmieci, nie licząc zwyczajowych wizyt na cmentarzu u rodziców. Do N. zresztą ani nie miałam po co, ani nie chciałam wracać. Przyzwyczaiłam się do życia w dużym mieście, i tyle. Jedyne, co mi się marzyło, to przeprowadzka do innego mieszkania. Byłoby to dla mnie jakąś odmianą, impulsem.

Gdy godzinę później zadzwoniła do mnie Hanka, dałam upust złości na tę całą Nadię.

– Nie byłabym taka sceptyczna. Pamiętasz, jak mi przepowiedziała rozwód? – zapytała.

Pokiwałam głową. Tak było. Hanka i Andrzej sprawiali wrażenie najbardziej udanej pary na świecie, dlatego ich rozstanie było dla wszystkich, którzy ich znali, szokiem. 

– Ta wróżka to chyba widzi głównie negatywne zdarzenia – powiedziałam z przekąsem. – Bo jeśli faktycznie ma rację, to powinnam jeszcze złamać nogę czy coś w tym stylu.

– Odpukaj! – nakazała mi Hanka przez telefon, więc postukałam w stół.

A jednak złamałam nogę

Jednak to nie pomogło. Jakiś miesiąc  później zaspałam do pracy. I to akurat w dniu, który w firmie miał się zacząć od zebrania z szefem! Uwijałam się więc jak w ukropie, o zjedzeniu śniadania w domu nie mogłam nawet marzyć. Postanowiłam kupić kanapkę w drodze do pracy, ale zamiast do firmy trafiłam do szpitala. Gdy biegłam na przystanek autobusowy, potknęłam się o wystającą płytę chodnikową i… upadłam tak feralnie, że nie byłam w stanie podnieść się o własnych siłach. Najmniejszy ruch prawą nogą powodował tak potworny ból, że zagryzałam wargi, żeby nie krzyczeć. Jakaś miła starsza pani wezwała karetkę. To było złamanie, nogę zapakowali mi w gips, po czym odesłali do domu z koszmarną perspektywą długich tygodni wyłączenia z aktywnego życia i pracy.

Po sześciu tygodniach, kiedy zdjęli mi wreszcie gips, zaczęła się rehabilitacja. Pierwszego dnia siedziałam w poczekalni zła jak osa. Zastanawiałam się, ile to wszystko jeszcze potrwa, zanim wrócę do formy.

– Pani też dzisiaj zaczyna? – usłyszałam nagle męski głos i obróciłam się w stronę, z której dobiegał.

– Tak – odpowiedziałam lakonicznie, nie mając najmniejszej ochoty na podtrzymywanie tej rozmowy.

Sąsiad był jednak nieustępliwy. Z werwą opowiedział o swojej kontuzji, ale ponieważ nie wykazywałam zainteresowania, zmienił temat.

– A pani to rodowita warszawianka? – wyglądało na to, że jednak będę musiała się odezwać.

– Nie – odburknęłam. – Pochodzę z małej miejscowości niedaleko Krakowa – dodałam, bo głupio było być aż tak nieuprzejmą.

– O, to ciekawe. A skąd dokładnie? – drążył temat.

Niespodziewane spotkanie

Na odczepnego wymieniłam nazwę swojej rodzinnej miejscowości, której zwykle nikt nie kojarzył. Mężczyzna jednak spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami i energicznie uderzył się w udo.

– Nie może być! Ja też jestem stamtąd! Co za zbieg okoliczności!

Jak na komendę wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęliśmy rozmawiać o rodzinnych stronach.

– No, pani to mi wygląda na smarkulę – komplementował mnie nowy znajomy, który przedstawił się jako Waldek. – Pewnie dlatego się nie znaliśmy. Jak to się dziwnie życie plecie – pokręcił głową. – Mieszkać od siebie w odległości może kilkuset metrów i się nie kojarzyć, a potem poznać się w takiej Warszawie!

– Rzeczywiście – też byłam pod wrażeniem tej nietypowej sytuacji.

Chwilę później siedzieliśmy już na zabiegach, a potem często spotykaliśmy się w poczekalni. Miło nam się rozmawiało, chętnie wspominaliśmy rodzinne strony, wspólnych znajomych, bo, okazało się, tych mieliśmy całkiem sporo. Tematów jakoś nigdy nam nie brakowało, z czasem pojawiały się również inne, niezwiązane z naszą wspólną przeszłością… W towarzystwie Waldka czułam się tak dobrze i swobodnie, jakbym go znała od wieków. Dlatego chętnie i bez żadnych oporów dałam mu numer telefonu, gdy tylko mnie o to poprosił.

– Może spotkamy się w jakichś przyjemniejszych okolicznościach? – zaproponował. – W końcu jesteśmy krajanami i w obcym wielkim mieście chyba powinniśmy trzymać się razem – mówił z uśmiechem.

Nie zamierzałam dać się długo prosić, zwłaszcza że pamiętałam o wróżbie Nadii. Może wcale nie była tak chybiona, jak mi się wtedy wydawało? A jeśli w osobie Waldka spotkałam swoje przeznaczenie? Z tym przecież nie należy walczyć…Na razie nie mówiłam Waldkowi o wróżbie, ale kiedyś pewnie uchylę rąbka tajemnicy.

– Kto wie, może to, że dwie osoby z małego miasteczka N. spotkały się w Warszawie, gdzie mieszka ponad dwa miliony ludzi, to coś więcej niż przypadek – powiedział, jakby czytał w moich myślach, i dłużej przytrzymał moją dłoń w swojej, patrząc na mnie z czułością.

Nie mogłam w to uwierzyć

– Widzisz! Nadia się nie pomyliła! – zakrzyknęła Hanka z nieukrywaną satysfakcją. – A byłaś taka sceptyczna! Pamiętasz?!

– Tak, odszczekuję wszystko!

Jak na razie jej słowa spełniały się co do joty: było złamanie nogi i facet z rodzinnych stron…

– To teraz tylko czekać na spełnienie się reszty przepowiedni – Hania puściła do mnie oko. – To kiedy razem zamieszkacie?

Już pół roku później znałam odpowiedź na to pytanie. I znów słowa pani Nadii okazały się prorocze, bo choć planowałam przeprowadzkę, uznaliśmy, że zamieszkamy u mnie, bo Waldek miał stąd znacznie bliżej do pracy niż od siebie, więc jego lokum wynajęliśmy. 

Poszłam do pani Nadii z kwiatami, by przeprosić za moje niemiłe zachowanie. Nie miała żalu, mocno mnie przytuliła i życzyła nam obojgu szczęścia na nowej drodze życia.