Niedługo się zacznie czas pierników. Wiadomo, że najlepsze są te kilkutygodniowe, więc nie ma na co czekać. Wprawdzie bolą mnie ręce i wałkowanie ciasta nie będzie proste, ale od czego są tabletki przeciwbólowe? Jak dobrze rozłożę siły, dam radę! Te pierniki to przysmak Julka, mojego wnuka. W tym roku też już przypominał, żebym upiekła ich nawet więcej niż zwykle, bo bardzo możliwe, że na święta przyjedzie ze swoją dziewczyną, więc amatorów nie zabraknie.

Muszę pomyśleć jeszcze o makowym serniku, strucli, przekładańcu z bakaliami i obowiązkowo – rogalikach z orzechami. Te z kolei uwielbia Kasia, moja wnuczka… Mówi, że wprawdzie dba o linię, ale na widok rogalików zapomina o kaloriach. Poza tym święta to w końcu święta! 

Od jutra biorę się za grubsze porządki

Muszę zrobić dokładny plan, co i kiedy trzeba odkurzyć, umyć, wytrzepać, uprać i wypolerować, bo dom jest spory i gdybym wszystko zostawiła na ostatnią chwilę, nie dałabym rady. Moja córka i zięć pracują zawodowo, dlatego nie ma co liczyć na ich pomoc, tym bardziej że po pracy mają jeszcze inne zajęcia: siłownię, lekcje tańca, pływalnię, spotkania z przyjaciółmi i wyjazdy służbowe. Nawet im nie proponuję, żeby się włączyli w przygotowania świąteczne, bo wiem, co usłyszę: „Oj, mamo, nie mamy czasu, zresztą nie potrafimy, a w ogóle kto zrobi to lepiej od ciebie?”. Zawsze tak było i zdążyłam się przyzwyczaić, że wszystko jest na mojej głowie, od kiedy zamieszkałam na stałe z moimi dziećmi. To już piętnaście lat… Aż trudno mi uwierzyć, że tak wcześnie zostałam wdową!

Dopóki żył mąż, było mi dużo łatwiej, bo on przejmował połowę obowiązków. Wigilie były u nas, wszystko szło jak z płatka, nie miałam kłopotów ze zdrowiem, byłam silna i lubiłam domowe zajęcia. Z czasem  jednak wszystko się pozmieniało: w sklepach jest absolutnie wszystko, czego trzeba, a mnie się coraz mniej chce smażyć i gotować. I to nie tylko dlatego, że jestem starsza i coraz szybciej się męczę, ale dlatego, że gdzieś się zapodział ten dawny świąteczny nastrój i blask. Wszystko zszarzało, zbladło i straciło nastrój, bo trudno nazwać nastrojem muzyczkę w supermarketach i dekoracje z choinkami, gwiazdkami i brodatym Mikołajem w śmiesznej czapce.

Mojej rodziny też nie ominęły te zmiany. Już pod koniec października córka z zięciem zaczęli przebąkiwać, że właściwie dobrze byłoby wyjechać na święta do ciepłych krajów i zostawić za sobą kiepską pogodę, zgiełk, kolejki i ten cały szum, któremu się ulega nie wiadomo po co. Trochę mnie wkurzyli, więc pozwoliłam sobie na drobną złośliwość

– Z tej listy – powiedziałam – was dotyczy tylko pogoda, bo całą resztą zajmuję się ja, i to od lat. Przychodzicie na gotowe, ale jeśli i to jest takie okropne, nie zmuszajcie się do niczego. W końcu jodła, świerk czy palma to żadna różnica. I to, i to zielone!

Ponieważ skończyła się rozmowa o planach wyjazdowych, więc myślałam, że będzie jak zawsze: sianko pod białym obrusem, barszcz z grzybowymi uszkami, kutia, śledzie w rozmaitej postaci, ryba w galarecie i fantastyczna postna kapusta, jeszcze według przepisu mojego dziadka. Specjalnie na Wigilię kisiło się ją w kamiennym garnku z jabłuszkiem i przyprawami. Nie mogła być sklepowa, na tym polegały jej odmienność, smak i zapach. W tym roku miało być tak samo. Więc już się miałam brać za te pierniki, gdy zatelefonowała moja kuzynka.

Zawsze przychodzą na gotowe!

– Słuchaj – powiedziała. – Mam propozycję. Ponieważ w tym roku jesteś na święta sama, to pakuj, co najpotrzebniejsze, i przyjeżdżaj do mnie. Moi też wyjeżdżają, będzie nam raźniej!

– O czym ty mówisz? – zapytałam. – Kto wyjeżdża? Gdzie? Kiedy?

– Jeszcze ci nie powiedzieli? No tak, pewnie czekają na ostatnią chwilę. U mnie też tak było, dopóki się nie przyzwyczaiłam do samotnych świąt. Ty też przywykniesz.

– Ale skąd masz takie informacje?

– Od twojej córki. Spotkałam ją przypadkiem na mieście i mówiła, że się martwi, bo nie wie, jak zareagujesz na taką wiadomość. No to ją wyręczyłam, chyba nie jesteś zła? I nie martw się, dokupiłam dwa kanały w telewizji, jeden z samymi serialami. Nie będziemy się nudzić!

Było mi bardzo przykro. Poczułam się jak piąte koło u wozu. Chciałam udawać, że nic nie wiem, ale nie wytrzymałam i kiedy moja córka wróciła wieczorem do domu, prawie w progu zapytałam:

– Czemu ukrywacie, że w tym roku nie ma wspólnych świąt? Naprawdę nie zasłużyłam sobie, żeby mnie uprzedzić?

– Mamo, próbowałam ci powiedzieć, ale nie chciałaś słuchać. My jedziemy w tropiki, twój wnuk na narty ze swoją dziewczyną, Kasia spędzi święta w Londynie u przyjaciół. Wszystko już jest zapięte na ostatni guzik. Przykro nam, ale tak zdecydowaliśmy. 

Co miałam powiedzieć? Prosić, żeby mnie nie zostawiali? Przekonywać, że rodzina powinna być razem? Skoro nie czuli takiej potrzeby, każde moje słowo stawało się zbędne. Mieli prawo żyć i odpoczywać tak, jak chcieli, a że beze mnie – trudno. Świat się zmienił i pędzi tak, że za nim nie nadążam, ale czy to powód, żeby próbować go zatrzymać? Trzeba się pogodzić z tym, że to, co nam wydawało się ważne, dla innych takie nie jest. Trudno.

Więc udałam, że się godzę z ich decyzją, a nawet popieram, bo jak się kogoś kocha, to nie chce się mu przysparzać zmartwień. Żeby się czymś zająć, postanowiłam umyć okno w swoim pokoju. Nosiło mnie, potrzebowałam jakiegoś zajęcia, żeby nie myśleć o smutkach i nie robić sobie wyrzutów, że najwidoczniej źle wychowałam dzieci, skoro nie szanują tradycji i mają w nosie to, co ja myślę.

Dzień był jasny, słoneczny, idealny na porządki. Przygotowałam wszystkie potrzebne szmatki, płyny, papierowe ręczniki, podstawiałam ciężki stołek i zrobiłam krok w górę… Albo zakręciło mi się w głowie, albo zamiast na środku stołka oparłam stopę na jego krawędzi, bo nagle fiknął i walnął mnie w piszczel prawej nogi tak, że prawie straciłam przytomność.

Do wesela się zagoi

Kiedy się ocknęłam, leżałam na podłodze i nie mogłam się podnieść. Na szczęście Kasia, która była w domu, usłyszała huk i mój krzyk, dlatego szybko miałam pomoc i transport do lekarza.  Byłam zaskoczona, bo okazało się, że zgromadzili się przy mnie wszyscy, nawet zięć przerwał jakąś ważną naradę w pracy i przyjechał do szpitala. Wyglądali na mocno zaniepokojonych, a córka nawet się popłakała, chociaż nie rozumiem dlaczego, bo prześwietlenie wykazało, że noga nie była złamana czy pęknięta, tylko mocno stłuczona. Ortopeda zalecił okłady, unieruchomienie na jakiś czas, oszczędne poruszanie się i powinno być w porządku. Miałam dużo szczęścia. 

– Do wesela się zagoi – zażartowałam trochę głupio, kiedy już wróciliśmy do domu i ułożyli mnie na łóżku. – Nie martwcie się. Jestem silna, szybko wydobrzeję, nie musicie zmieniać planów. 

– Dobrze, dobrze – powiedziała Kasia – Ja nigdzie się stąd nie ruszam. Zostanę z babcią. Londyn nie ucieknie

– Ja też zostaję – oznajmił Julek. – Nawet mowy nie ma o żadnych nartach. Odkładam to na ferie. Gadałem już z moją dziewczyną i jest tego samego zdania co ja.

– Czyli chcecie, żebyśmy tylko my z mamą pojechali? – zapytał zięć. – No to wasze niedoczekanie. Na szczęście udało mi się znaleźć kogoś na nasze miejsca i już wszystko załatwiliśmy w biurze podróży. Polecimy w innym terminie. 

– Powariowaliście? – musiałam zaprotestować, chociaż ściskało mnie w gardle ze wzruszenia. – Przecież nie jestem obłożnie chora. Nie musicie z niczego rezygnować. Wcale tego od was nie oczekuję.

– Ale my robimy to bardziej dla siebie niż dla ciebie – powiedziała moja córka, która jak zwykle nie owijała w bawełnę. – Nagle zrozumieliśmy, że mając coś, o czym inni tylko marzą, to znaczy rodzinę, bliskość, wspólne święta, chcemy z tego zrezygnować. A przecież nic nie jest na zawsze i to, co nam dzisiaj przeszkadza, jutro będzie już tylko wspomnieniem. Czasu się nie cofnie… Twoja przygoda, mamo, nam to uświadomiła – ścisnęła moją rękę. – I dlatego nie wyobrażamy sobie już, żeby nas nie było przy tobie w te święta. I nie martw się, wszyscy się weźmiemy do roboty. Mamy tylko jedną wspólną wątpliwość. Jak myślisz, nie jest jeszcze za późno na te twoje pierniczki?