Agata starała się zachować poważną minę, ale nie wytrzymała zbyt długo. W końcu wypuściła powietrze z nadętych policzków, parsknęła śmiechem, próbowała coś powiedzieć, lecz nie mogła przestać chichotać.

– Bo… wiesz… to jest…

Moja córka Zosia, rezolutna nastolatka, która przybiegła ze swojego pokoju zwabiona dziwnymi odgłosami, zdiagnozowała: 

– Ciocia dostała głupawki.

Zanim zdążyłam zwrócić jej uwagę, że nie wypada tak mówić o dorosłej osobie, wypatrzyła źródło tego przedstawienia, spojrzała na Agatę ze zrozumieniem i sama wybuchnęła śmiechem.

– Wybacz, ale większego brzydactwa w życiu nie widziałam – opanowała się w końcu Agata.

– Nie przejmuj się, wszyscy tak reagują – odpowiedziałam. – Powinnam ją pokazywać w cyrku, wejście tylko za bilet. Zarobiłabym fortunę.

Zobacz także:

Owym dziwem była… waza na zupę. Według wszystkich, którzy ją widzieli, było to najbardziej szkaradne naczynie na świecie, w kolorze beżowo-buraczkowym. Zamiast uszu miała dwa delfinki, a pokrywę podnosiło się, łapiąc w dłoń złotą syrenkę. W komplecie była jeszcze łyżka  w kształcie rybaka z siecią, i ta właśnie sieć była zarzucona tak, że tworzyła chochlę. O dziwo, ten potworek był zrobiony z najprawdziwszej porcelany, musiał więc kosztować sporo pieniędzy. Ja dostałam go w prezencie ślubnym od matki mojego pierwszego męża.

– Wiem, że ludzie reagują na nią różnie, ale to pamiątka. Dostałam ją od teściowej, kiedy wychodziłam za mąż, i chcę, żebyś teraz przejęła ją ty. Mam nadzieję, że dzięki temu poczujesz się bardziej związana z naszą rodziną – powiedziała, jakby dawała mi jakąś relikwię. 

Z wrażenia odjęło mi mowę. Przez chwilę nawet myślałam, żeby upuścić prezent, ale nie starczyło mi odwagi.

Podniosłam ją nad głowę i upuściłam. Nic z tego

Mój mąż do wazy podszedł bez emocji, był do niej przyzwyczajony od dzieciństwa. W naszym wymarzonym mieszkaniu z kominkiem i wielką kuchnią upchnęłam ją głęboko w szafie, jak najdalej od oczu moich i gości. Dobrze nam się wtedy żyło. Pracowałam głównie po to, żeby się nie zanudzić, od biznesu i zarabiania pieniędzy był mąż. Bez mrugnięcia okiem spełniał moje wszystkie fanaberie, płacił za ciuchy, wczasy, lekcje fotografii i kurs angielskiego. Nie przeszkadzało mu, że często nie ma mnie w domu, bo sam też ciągle był w rozjazdach. 

Katastrofa nadeszła w pewną kwietniową sobotę; kiedy wróciłam z kursu, prawie padłam trupem, bo on w ciągu tych kilku godzin się wyprowadził. Nie wiem jakim cudem, ale zdążył spakować wszystkie swoje rzeczy. Zostawił mi tylko karteczkę na naszym pięknym stole (z informacją, że od kilku miesięcy ma nową miłość) oraz… szkaradną wazę.

Kiedy zobaczyłam ją w pustej szafie, samotną jak królowa, w złości zrobiłam to, na co zabrakło mi odwagi po ślubie: podniosłam ją na wysokość głowy, zamknęłam oczy, policzyłam do trzech i upuściłam na podłogę. Brzęk, który usłyszałam, był najpiękniejszą melodią dla moich uszu. Uśmiechając się w duchu do siebie otworzyłam oczy i spojrzałam w dół i – waza tam leżała, tyle, że w dwóch częściach, osobno dół i osobno przykrywka. Nie wiem jakim cudem, ale upadek zniosła prawie bez szwanku, jedynie na brzegu zrobiło się małe wyszczerbienie.

Westchnęłam i zostawiłam ją na stole – a co, niech ma! – wiedząc, że nie będzie tam długo, bo przecież trzeba sprzedać nasze wychuchane mieszkanie i podzielić się pieniędzmi.

Przeprowadzkę zleciłam specjalistycznej firmie. Całe moje dotychczasowe życie zmieściło się w kilkunastu kartonach. Najbardziej solidny zajmowała waza. Okazało się, że panowie podeszli do niej bardzo poważnie, owinęli w kilka warstw folii bąbelkowej i zabezpieczyli najlepiej, jak umieli. Zero szans i spełnienia moich nadziei, żeby stłukła się po drodze. 

– Trzeba ją było zostawić pod samochodem, że niby zapomniałaś zabrać z ulicy – zauważyła Agata. 

Też mi mądrala, próbowałam tego, i to kilka razy. Ale waza była tak charakterystyczna, a może ludzie myśleli, że ważna dla mnie, bo kto by trzymał w domu taką brzydotę, że niechcący „zagubiona” zawsze do mnie wracała.

– Przy kolejnej przeprowadzce zostawiłam ją przy śmietniku w nocy, kiedy już nikt nie widział. Po kilku dniach znowu była u mnie – powiedziałam zrezygnowana.

– Co?! To chyba jakiś cud – zaśmiała się Agata

– A żebyś wiedziała, pisarz by tego nie wymyślił – odparłam. 

Otóż okazało się, że ktoś, kto znalazł wazę, zabrał ją do domu, zrobił zdjęcie i wywiesił ogłoszenie o zgubie, zakładając, że musi być cenna. Naczynie rozpoznała moja dawna sąsiadka, bo mieszkałam wtedy w malutkiej kawalerce, nie miałam miejsca i siłą rzeczy trzymałam wazę na wierzchu. Sąsiadka co prawda nie znała mojego nowego adresu, ale wiedziała, gdzie pracuję. Jakież było moje zdziwienia, kiedy pewnego ranka recepcjonistka wręczyła mi pakunek.

– Ktoś zostawił to dla ciebie wczoraj. Mówiłam, że pomyłka, ale starsza pani się upierała – powiedziała, starając się ukryć rozbawienie. 

Wieść o wazie-potworku w ciągu kilku dni rozniosła się po całej firmie.

Buraczkowe naczynie podróżowało i przeprowadzało się ze mną jeszcze wiele razy. Niechcący tłukłam szklanki, kieliszki, talerze, waza – poza jednym pamiętnym uszczerbkiem – wciąż była jak nowa. W końcu ułożyłam sobie życie, wyszłam za mąż za moją wielką miłość, urodziłam dwójkę dzieci, zamieszkaliśmy w wymarzonym  domu, a waza – z nami. Przez lata nie dała się stłuc, zniszczyć, zostawić na śmietniku, przez co dziś byłoby mi głupio się jej pozbyć.

– Może powinnaś dać ogłoszenie, że oddasz ją za darmo? W internecie są różne takie serwisy. Żebyś ty widziała, ile niepotrzebnych rzeczy ludzie tam wystawiają, a one znajdują nowych właścicieli – poradziła Agata. – Dla ciebie waza jest brzydka, ale może ktoś o takiej właśnie marzy?

Zosia na hasło internet zastrzygła uszami i nie minęły trzy minuty, kiedy zawołała:

– Mamo, zobacz! Ciocia ma rację! Czego to ludzie nie oddają!

Pozbyłam się paskudy, a do tego mam nową znajomą

Pochyliłyśmy się nad zdjęciami, a tam: stare kable, zepsute zegarki, worki słoików, archaiczne, niedziałające telefony komórkowe, znienawidzone meblościanki, gramofony, czarno-białe telewizory. Był nawet jakiś wózek dla dziecka bez kółek i częściowo zużyte kosmetyki, ale najbardziej dziwiło nas jednak, że każda z tych  rzeczy znajdowała amatora. Ba – pod niektórymi ogłoszeniami, na jakie ja bym nawet nie spojrzała, ustawiała się kolejka chętnych!

Zosia natychmiast sfotografowała wazę i umieściła ogłoszenie w jednej z grup. Do głowy nam nie przyszło, że znajdzie się na nią tylu chętnych! Czytałyśmy na głos wiadomości od nich, zastanawiając się, komu oddać wazę, kiedy telefon znowu piknął.

– Ale numer – powiedziała Zosia, gdy zaczęła czytać wiadomość.

Zaczęłam więc czytać i ja i… 

– Ale numer – powtórzyłam. 

Pisała przyrodnia siostra mojego byłego męża. Wiedziałam o jej istnieniu, ale nigdy jej nie spotkałam. 

Teść został ojcem, zanim się ożenił, i nieślubne dziecko było w rodzinie tabu. Kobieta pisała, że ojciec zmarł kilka lat temu – o czym nie wiedziałam, bo całkiem straciłam kontakt z byłą rodziną – a jego żona, czyli moja była teściowa, nie zgodziła się, żeby córka zachowała jakąkolwiek pamiątkę po nim albo jego rodzicach. Waza była więc dla niej bardzo ważna.

„Jest okropna, wiem, ale dla mnie ma znaczenie sentymentalne. Tata opowiadał mi o niej tyle razy, że rozpoznałam ją natychmiast, choć nigdy jej nie widziałam, a potem Piotr (czyli mój były mąż) potwierdził, że to rzeczywiście ona” – pisała Ilona. Oczywiście natychmiast zgodziłam się oddać jej naczynie.

Kiedy po nie przyjechała, opowiedziała mi niezwykłą historię tej dziwnej wazy.

– Moja babcia ze strony ojca, czyli mama twojego dawnego teścia, była niezłą awanturnicą. Zamiast wyjść szybko za mąż, uparła się, że będzie podróżować. Miała 22 lata, kiedy spakowała walizkę, wsiadła w pociąg i przez Rosję dojechała aż do Chin. Wyobrażasz sobie, samotna Europejka w Chinach, prawie sto lat temu! Zwiedziła kawał świata, a wracając, już przed samą granicą, weszła do sklepu po jakąś pamiątkę. Oczywiście była tak oryginalna, że wybrała tę szkaradną wazę. Tata powtarzał, że zrobiła to specjalnie. Patrząc na wazę, nie sposób zapomnieć, czego dokonała babcia. To pozwala wierzyć, że my, kobiety, jesteśmy silne, niezależne i możemy robić co chcemy.

Ale historia! – pomyślałam. Może dlatego waza tak bardzo nie pozwalała, żeby się jej pozbyć? 

Wszystko skończyło się dobrze: pozbyłam się paskudy, Ilona ma pamiątkę po rodzinie ojca, a ja – nową znajomą. Nie spodziewałam się, że mój były mąż ma taką fajną siostrę!