Miałem trzydzieści pięć lat i wciąż mieszkałem z rodzicami. Gdy mnie ktoś pytał, dlaczego, tłumaczyłem się względami ekonomicznymi, że nie stać mnie na kupno czegoś własnego. Poza tym to rozsądne – dom rodziców jest obszerny, z ogrodem, w którym moje przyszłe dzieci będą się wspaniale bawić. Gdybym się wyprowadził, byłoby to marnotrawstwo miejsca, przestrzeni, zasobów.

Do jednych moje tłumaczenie docierało, do innych nie – ci twierdzili, że jestem maminsynkiem, który nie daje sobie rady bez opieki mamy. Tak pomyślała też moja narzeczona.

– Kocham cię – powiedziała. – Ale nie dogaduję się z twoją matką. Nie lubi mnie. Nie wyobrażam sobie, że mogłybyśmy mieszkać w jednym domu. To szybko zniszczyłoby nasze małżeństwo. Wynajmijmy mieszkanie i zacznijmy życie na własny rachunek.

Bardzo kochałem Bożenkę i pomyślałem, że ma rację. Też widziałem wrogość w oczach mamy, słyszałem jej zirytowany głos, kiedy odzywała się do mojej dziewczyny. Nie jestem głupi, widziałem wyraźnie, że mama traktuje wszystkie moje dziewczyny jak zagrożenie. Ale dlaczego, nie wiem, bo nigdy nie byłem z mamą specjalnie blisko, często darliśmy koty, i gdybym mógł, już dawno by mnie w tym domu nie było.

Nie mogłem żyć bez matki

Posłuchałem Bożenki. Wynajęliśmy dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Przez kilka tygodni było idealnie. A potem znów się zaczęło – to samo, co przytrafiało mi się za każdym razem, kiedy byłem dłużej poza domem. Napadowe lęki. Nieustanne uczucie niepokoju. Nerwowość i irytacja. Bóle żołądka na tle nerwowym. Senne koszmary, w których chodziłem po pustych pokojach domu rodzinnego, szukając matki. A jej nie było, co przyprawiało mnie o bezrozumny strach. Wtedy budziłem się z płaczem jak dziecko. I musiałem jechać do domu, by usiąść w swoim pokoju i spojrzeć przez okno na znajomy ogród. Wtedy spokój powracał. Ale z każdymi kolejnymi odwiedzinami czułem coraz większą niechęć do powrotu do wynajętego mieszkania. Mimo że była tam kobieta, którą kochałem.

– Jesteś chory – stwierdziła Bożena, gdy próbowałem jej wytłumaczyć, co się dzieje. – Musisz się leczyć.

Powiedziałem, że już dwa razy byłem u psychiatry, brałem leki, odbyłem psychoterapię. Z jakiegoś powodu muszę mieszkać w domu rodziców. Więc może jednak Bożena zamieszka ze mną? Spróbowała. Wytrzymała trzy miesiące.

– Nie mogę – mówiła nerwowo, pakując walizkę. – Naprawdę starałam się nie wchodzić jej w drogę, ale to nic nie daje. Ta atmosfera… Wybacz, kochany, ale to nie ma sensu. Chcę być u siebie, mieszkać na własnych warunkach i stworzyć własne zwyczaje. Rozumiesz?

Rozumiałem. Odwiozłem ją do wynajętego mieszkania i wróciłem do domu załamany. Usiadłem na tarasie i wpatrzyłem się w ogród skąpany w ciepłym świetle zachodzącego słońca.

Ojciec nie kochał matki

Ojciec przyniósł zimne piwo, usiadł obok i popijaliśmy je w milczeniu. Patrzyłem na osikę, która rosła na środku ogrodu. Mimo że miała więcej lat ode mnie, nie była zbyt duża. Szczerze mówiąc, była raczej nędzna i nie tylko według mnie nadawała się do usunięcia. Ale matka nie pozwalała jej wykopać. 

– Trochę jej zazdroszczę – powiedział nagle tata. – Twojej Bożenie. Że mogła się po prostu spakować i odejść. Ja kiedyś chciałem, ale nie wyszło.

– Tylko raz chciałeś? – spytałem z mimowolną kpiną.

Małżeństwo rodziców nie było udane. Wiedziałem, że ojciec matki nie kocha, że męczy go jej zaborczość, apodyktyczność, a przede wszystkim to, jak potrafiła wzbudzać w nim poczucie winy, że jest dla niej niedobry, a ona „wszystko poświęciła”.

– Raz? Każdego dnia tysiące razy – westchnął. – Ale był kiedyś taki moment… Byliśmy dopiero ze sobą pół roku, kiedy zrozumiałem, że popełniłem błąd. Powiedziałem twojej matce, że to nie ma sensu, że będziemy ze sobą nieszczęśliwi. Spakowałem się i wyjechałem. Przyjąłem propozycję pracy w innym mieście. Po kilku tygodniach, nie wiem dlaczego, ale nagle pomyślałem, że zrobiłem błąd. Że strasznie skrzywdziłem kobietę, która mnie kocha. I że nie mogę być takim łajdakiem. Więc wróciłem.

Popatrzył na mnie, a w jego oczach wyczytałem zakończenie: „I żałuję”. Siedzieliśmy tak, popijając piwo, zjednoczeni wspólnym wrażeniem, że tkwimy w jakiejś niewidzialnej klatce. W pułapce.

Zyskałem przyjaciela

Dwa dni później wracałem samochodem do domu z sąsiedniego miasta. W pewnej chwili spośród drzew na szosę wybiegł pies. Niemal tuż przed maskę auta. Dałem po hamulcach, skręciłem kierownicą, samochód zatańczył na szosie i w końcu się zatrzymał. Spojrzałem w tylne lusterko. Pies leżał na szosie. Zakląłem i cofnąłem auto. Kiedy powoli podjeżdżałem, pies drgnął, uniósł łeb. Zalała mnie fala ulgi. Nie zabiłem go.

To był kundel średniej wielkości. Klęknąłem i przysunąłem dłoń do pyska zwierzęcia, żeby poznało mój zapach. Pies polizał mnie po dłoni i spróbował wstać. Miał coś z nogą. Nie mogłem go tak zostawić, więc zaniosłem do auta i pojechałem do weterynarza. Ten zrobił prześwietlenie i założył opatrunek na nogę.

Pies był spokojny, cierpliwie znosił zabiegi weterynarza. Właściwie cały czas patrzył na mnie bursztynowymi oczyma, a mnie na myśl przyszedł Skarbek, pies, którego miałem jako dziecko. Był moim przyjacielem. Pewnego dnia zniknął. Przeżyłem to tak bardzo, że nigdy więcej nie chciałem mieć psa. Ale teraz byłem już dorosły. Postanowiłem zatrzymać zwierzaka.

– Skarbek – powiedziałem do niego, kiedy znów wsiadł do mojego auta. – Tak masz na imię.

Matce się to nie podobało

Pies machnął ogonem i polizał mnie po nosie, jakby wyraził zgodę. Na widok Skarbka, który wchodził do domu przy mojej nodze, mama wychyliła się z kuchni i powiedziała:

– Nie lubię psów.

Ty niczego nie lubisz – odezwał się natychmiast ojciec, który siedział przy stole.

To wystarczyło, by znów zaczęli sobie docinać. Uciekłem do siebie. Zrobiłem Skarbkowi legowisko w moim pokoju. Zorganizowałem miski i jedzenie.

Następnego dnia pies obudził mnie o szóstej rano. Wypuściłem go do ogrodu i postanowiłem zamontować klapę w drzwiach kuchni. Była niedziela, więc usiadłem z kawą w salonie i włączyłem telewizor. Ale i tak przysnąłem. Obudziło mnie szczekanie. Otworzyłem oczy. Skarbek siedział przede mną, cały pokryty ziemią. A przed nim na dywanie leżał dziwny, brudny od mokrej ziemi przedmiot. Podniosłem go. To była niewielki szklany pojemnik zatkany korkiem. Oczyściłem szkło w jednym miejscu. W środku było coś… I w tym momencie do salonu weszła mama. Zobaczyła, co trzymam w ręku i zaczęła krzyczeć, żebym to wypuścił.

Wpadła w histerię

– To ten pies! – zawyła. – Wiedziałam, że to ten cholerny pies. Raz już ciebie pozbyłam, mendo jedna. 

Skarbek wyskoczył do ogrodu. Mama ruszyła ku mnie, krzycząc, bym dał jej pojemnik, i wtedy do salonu wbiegł tata. Rozpętało się piekło. Mama wpadła w histerię i zaczęła tatę i mnie oskarżać, że jesteśmy niewdzięczni, że ona wszystko poświęciła, żeby ta rodzina trzymała się razem, a my tylko to niszczymy.

Wyrwała mi pojemnik, przycisnęła do piersi, opadła na kanapę i ze szlochem zaczęła się bujać, jakby tuliła dziecko. Była kupką nieszczęścia, i nagle zrozumiałem, że nie tylko ojciec i ja byliśmy tu ofiarami, ale także i ona. I odniosłem wrażenie, że powód tego wszystkiego mama trzyma w dłoniach.

Usiedliśmy z ojcem obok i czekaliśmy. Kiwała się tak może z kwadrans, płacząc, i w końcu zaczęła mówić. Obraz, który wyłonił się z jej słów, napełnił nas grozą i niedowierzaniem.

Nie mogłem w to uwierzyć

Kiedy tata od niej odszedł, wpadła w rozpacz. Jedna z przyjaciółek dała jej adres kobiety, która ponoć wiedziała, jak wzbudzać miłość w obojętnych sercach. Mama pojechała do niej.

– Powiedziała, że może sprawić, że mój ukochany wróci – mamrotała. – I że już nikt, kogo będę kochała, ode mnie nie odejdzie. Zgodziłam się. Ale ona wtedy powiedziała, że cena będzie wysoka. I że nie może mi powiedzieć, co to będzie. Takie są zasady. Zgodziłam się. Zgodziłabym się na wszystko, byleby odzyskać mężczyznę, którego kochałam. Miałam pukiel twoich włosów, a ona włożyła go do tego szklanego pojemnika. Dała mi sadzonkę drzewa i kazała pojemnik zakopać, a nad nim posadzić drzewo. I nigdy go nie ścinać. I dopóki ten pojemnik będzie w korzeniach drzewa, póty ci, których kocham, ode mnie nie odejdą…

Jak ta historia się skończyła? Tata zakopał pojemnik. Był już za stary, by zmienić życie, więc został w domu z żoną, którą poniekąd przestał zauważać. Mama zamilkła i od tamtego dnia przemyka po domu jak cień. Ja wyprowadziłem się i ożeniłem z Bożeną. A Skarbek… W tym całym pandemonium, które spowodował, nikt nie zauważył, kiedy i dokąd poszedł. A ja sobie tak myślę, że mój przyjaciel wrócił, by mnie uwolnić, a potem znów odszedł.