Agencja detektywistyczna, którą stworzyłem, już nie istnieje. Z dnia na dzień odsunęli się od nas klienci, ustał szeptany marketing, dzięki któremu tak dobrze prosperowaliśmy. Staliśmy się niewygodni. A wszystko za sprawą jednego telefonu.

Propozycja była kusząca

– Halo? W czym mogę pomóc? – spytałem. Lubiłem jasny i prosty przekaz. To ja jestem od rozwiązywania problemów. Możecie mi je śmiało powierzyć.

– Trzeba znaleźć tego, co rozsiewa o mnie plotki – mój rozmówca nie musiał się przedstawiać. Z miejsca poznałem ten głos, codziennie dobiegał do mnie z telewizora.

Przełknąłem ślinę. Powtarzali ją wszyscy. Jakiś pismak wygrzebał niewyjaśnioną sprawę śmierci jego żony. Kobieta targnęła się na życie, kiedy miała dwadzieścia pięć lat, dlatego prasa szalała. Sprawa była stara, co najmniej sprzed ćwierć wieku, ale umiejętnie odgrzana i podana przez portale plotkarskie, nabrała rumieńców i bardzo mu zaszkodziła. Sugerowano, że to było dla niego wygodny zbieg okoliczności otwierający drogę do korzystnego małżeństwa.

Chce pan wyciszyć sprawę? – spytałem.

– Z tym nie zwracałbym się do pana. Mam zamiar dotrzeć do źródła, dowiedzieć się, kto wymyślił te plotki. Nie muszę dodawać, że wyssane z palca. Dobrze zapłacę.

Władczy głos nie pozostawiał wątpliwości, że jestem tylko trybikiem w jego machinie i nie powinienem przypisywać sobie zbyt wielkiego znaczenia. To on pociąga za wszystkie sznurki.

– Potrafi pan to zrobić? – upewnił się.

Gdybym chciał powiedzieć prawdę, musiałbym zaprzeczyć, plotka jest jak hydra, rozrasta się i pączkuje. Po pewnym czasie nikt nie potrafi wskazać, gdzie tkwi jej źródło. Musiałem jednak dbać o wizerunek firmy, więc podjąłem się śledztwa. Poza tym już widziałem oczami wyobraźni ten zastrzyk gotówki na firmowym koncie.

Byłem dyskretny i lojalny

Nie miałem wątpliwości, dlaczego zwrócił się do mnie. Dewizą naszej małej firmy była dyskrecja. Żadnych reklam, tabliczek informacyjnych, wizytówek. Działaliśmy w środowisku ludzi znanych, celebrytów, aktorów i polityków, którzy nawzajem polecali i bardzo sobie cenili nasze usługi.

Musieli mieć do nas zaufanie, bo angażowaliśmy się w ich intymne sprawy, a poza tym byliśmy niezwykle skuteczni. Podsłuch w samochodzie niewiernego kochanka? Proszę bardzo. W telefonie, teczce, która co dzień przekraczała z właścicielem ważne drzwi? Hm, co się będę chwalić. Moja agencja potrafiła dosłownie wszystko.

Oczywiście, działaliśmy wyłącznie w dobrej sprawie, ratując ludzi przed kłopotami. Byliśmy też niezłomnie lojalni wobec klientów. Zagłębialiśmy się w najbardziej prywatne problemy, nierzadko przekraczając próg sypialni. Po zamknięciu sprawy natychmiast o niej zapominaliśmy. Żadnych przecieków do prasy czy plotek na salonach. U nas klient był bezpieczny jak u matki. Było to możliwe, ponieważ pracowałem z bratem, więc wszystko zostawało w rodzinie.

– Nie wierzę, że wziąłeś to zlecenie! Chyba cię pogięło – dawno nie widziałem go takiego wściekłego. – Myślisz, że kim jesteś? I jeszcze mnie w to wpakowałeś. Za wysokie progi na nasze nogi.

– To zlecenie jest jak petarda, wyniesie nas na sam szczyt – broniłem się, chociaż czułem, że ma rację. 

– Nie należy się mieszać do nie swoich wojen.

– Teraz już nie możemy się wycofać, dałem mu słowo. Wiesz, co o nim mówią, bałbym się wystawić go do wiatru.

– Wrobiłeś nas, to teraz zasuwaj – odparł brat. – Popytasz ludzi w rodzinnym miasteczku klienta, a ja rozejrzę się w internecie. Ten, który przypomniał dziennikarzom o sprawie sprzed lat, zrobił to anonimowo, ale może zachowały się w sieci jakieś ślady.

– Przecież to jak szukanie igły w stogu siana… – zauważyłem.

– Chyba, że się ma pomysł… Zacznę od sprawdzenia odwiecznego rywala naszego klienta – wyjaśnił Marek.

– Tego, który przegrał z nim w okręgu wyborczym? – upewniłem się.

– Dobrze kombinujesz, bracie.

Zanim Marek zaczął ze mną pracować, bawił się w łamanie haseł dostępu do państwowych instytucji. Ukróciłem to zajęcie, bo nie zamierzałem odwiedzać go w więzieniu. Teraz jego umiejętności mogły się przydać. Gra była niebezpieczna, ale nie widziałem innego wyjścia.

Sporo się dowiedziałem

Gdzie na takim zadupiu jest centrum informacyjne? W sklepie albo w knajpie. Wszedłem do gospody i od razu znalazłem informatora. Był w odpowiednim wieku i wyglądał na amatora piwa. Dosiadłem się i zaproponowałem kufelek.

– Takie stare sprawy pana interesują? – staruszek upił łyk. – Młody wtedy byłem. Jasię znałem od maleńkości, dobra dziewczyna była, pracowita, anioł po prostu – pan Kazimierz znów zanurzył usta w piwie. – On zjechał ze świata, w głowie jej zawrócił, a ona już prawie z nauczycielem była po słowie.

– Odbił ją belfrowi? – zapytałem.

– A jakże. Zadurzyła się w nim bez pamięci. Gadać pięknie potrafił i miał o czym, bo książek dużo znał, już go tam w tej stolicy wyedukowali. A Jasia kochała książki, raz w tygodniu otwierała dla chętnych bibliotekę, co ją z nauczycielem założyła.
Rany! Siłaczka się trafiła. Belfrowi praca społeczna przyniosła gorzkie owoce, bo klient sprzątnął mu sprzed nosa narzeczoną.

– Nauczyciel musiał być wściekły, że Jasia go zdradziła? – zgłębiałem temat.

– Łaził za nią, pod oknami wystawał, myślał, że się opamięta. Ale nic z tego. Wyjechał przed ich ślubem, zaraz po bijatyce.

Zamieniłem się w słuch.

– Zwykła rzecz, panie. Nie ma o czym gadać. Dał w gębę rywalowi, aż zadzwoniło. Niby nauczyciel, ale krzepę miał. I obiecał, że jak skrzywdzi Jasię, to pozna co to ból – Kazimierz siorbnął piwa i strudzony opowiadaniem umilkł, wspominając dawne czasy.

Bardzo mi pomógł, poznałem wroga mojego klienta. Tylko dlaczego wzgardzony nauczyciel czekał z zemstą tyle lat?

Motywem mogły być uczucia

– Próbował pogrążyć go zaraz po tym, jak Jasia zmarła – odezwał się nieoczekiwanie Kazimierz. – Na posterunek przyjechał zeznania złożyć. Przekonywał, że mąż winien jest śmierci Jasi, bo ją opuścił i wpędził w depresję. I majstrował przy samochodzie, bo chciał się żony pozbyć. Nie pasowała mu.

– Dlaczego?

Za mało światowa była. On już wtedy piął się po partyjnych szczeblach, przenieśli go do miasta, ale Jasia u nas miała obowiązki, nie mogła z nim wyjechać. Jej ojciec zaniemógł, musiała z nim zostać, a i gospodarki trzeba było dopilnować.

– Wiele małżeństw żyje na odległość.

– Po kilku miesiącach ludzie zaczęli przebąkiwać, że mąż Jasi prowadza się z elegancką kobietą. Jak raz objął wtedy wysokie stanowisko i ta baba pasowała do niego jak ulał. Nie to, co nasza Jasia.

Przypomniałem sobie wystylizowaną żonę klienta. Bardzo elegancka kobieta bez określonego wieku. Czyżby ta sama, która wówczas wcisnęła się między małżonków?

– Nauczyciel niczego nie wskórał, śledztwo umorzono z braku dowodów.

– A pan jak uważa, targnęła się na życie przez męża czy nie? – zapytałem.

Zginęła w wypadku drogowym – staruszek przeżegnał się ukradkiem. – Przed Wielką Wolą jest ostry zakręt. Jej fiacik uderzył w drzewo. Ludzie gadali, że to nie przypadek. Nie wiem, co tam Jasia robiła…

– Kto to wie, co zamierzała? Może jechała do znajomej. Różnie bywa.

– Ano różnie – zgodził się Kazimierz.

Musiałem to sprawdzić

Wróciłem do firmy, żeby odszukać nauczyciela. Odnalazłem go bez trudu, dyrektorował najlepszemu liceum w mieście.

– Jesteś pewien, że to on? – Marek miał wątpliwości. – Uważam, że to była próba utrącenia politycznego rywala. Wyszperałem ślad po korespondencji z właścicielem portalu plotkarskiego.

– Mamy dwóch podejrzanych o nagłośnienie sprawy sprzed lat i obsmarowanie naszego klienta. To wystarczy, podam mu na tacy obu, powinien być zadowolony.

Zamknęliśmy sprawę, ale nie mogłem o niej zapomnieć. Mieliśmy mniej zleceń, więc zainteresowałem się losem nauczyciela. Odkryłem, że nie był już dyrektorem liceum. Został zwolniony, ponieważ oskarżono go o przekręty finansowe. Wyglądało na to, że nasz klient nie patyczkował się z nieprzyjaciółmi.

Tego się nie spodziewałem

Kilka dni później, korzystając z nadmiaru wolnego czasu, mój braciszek przeglądał portale informacyjne.

– Mariusz, zobacz, jaka sielanka! – pokazał mi zdjęcie pod artykułem o nowym politycznym przymierzu.

Nasz klient i jego rywal ściskali sobie dłonie. Wyglądali na zaprzyjaźnionych.

– Myślisz, że on zapomniał już o tym, co prawdopodobnie wywinął mu ten gość? – zapytał zdziwiony Marek.

– Ależ skąd! Będzie o tym pamiętał i w odpowiedniej chwili sobie przypomni. Ale teraz nie czas na chowanie urazy – zaśmiałem się.

Prędko jednak przestało mi być wesoło. Działalność naszej firmy powoli zamierała. Telefon milczał, nie zgłaszali się nowi klienci. Wypadliśmy z rynku. Sądząc po zdjęciu, powiał nowy wiatr, z naszą wiedzą staliśmy się niewygodni. Dlaczego opisałem tę historię, skoro dewizą naszej firmy była najwyższa dyskrecja? Bardzo mnie zabolało, że musieliśmy zwinąć interes, a w takim przypadku nie zawsze udaje się dotrzymać niepisanych zobowiązań. Tego prawdopodobnie nasz zleceniodawca nie wziął pod uwagę.