– Wiesz, tak to już jest, że w pewnym wieku, jak cię nic nie boli, to po prostu nie żyjesz – żartobliwie rzuciła moja przyjaciółka Kasia, kiedy opowiadałam jej męczących mnie problemach ze zdrowiem.

Wtedy się zaśmiałam, ale szczerze mówiąc, wcale nie miałam powodów do radości.

Z Kaśką zaprzyjaźniłyśmy się w szkole pomaturalnej. Później razem pracowałyśmy w centrum handlowym. Obie byłyśmy singielkami, więc zdecydowałyśmy się na wspólny wynajem mieszkania. Kiedy Kaśka wyszła za mąż i się wyprowadziła, zostałam tam sama. Nie zdecydowałam się jednak szukać kogoś na jej miejsce – doszłam do wniosku, że stać mnie na utrzymanie mieszkania. Do tego właśnie wtedy zaczęłam spotykać się z Pawłem i uznałam, że tak będzie dla mnie po prostu lepiej.

To nie była wielka miłość. Powiedziałabym wręcz, że raczej luźna znajomość, ale gdyby nie moje problemy ze zdrowiem, może wszystko potoczyłoby się inaczej. 

– Nie jestem gotowa na poważny związek – powiedziałam kiedyś Pawłowi.

Naprawdę, nie byłam gotowa. Wszystko mnie drażniło. Miałam takie wahania nastroju, jak Kaśka, która była w czwartym miesiącu ciąży.

– Szkoda – odpowiedział mi tylko. – Jak coś, to masz mój numer.

Stchórzyłam.

Czułam się coraz gorzej

Do Pawła nigdy nie zadzwoniłam.

Podobno miał do mnie żal, ale w tamtym momencie nie radziłam sobie sama ze sobą. Od jakiegoś czasu borykałam się z problemami żołądkowymi, które pojawiły się nagle. Zawsze byłam chuda i nie miałam kłopotów z utrzymaniem odpowiedniej wagi. Moje przyjaciółki, w tym Kasia, ciągle się odchudzały, a ja cały czas miałam świetną figurę bez wysiłku.

"Ciekawe jak to jest być zawsze w formie" – westchnęły, patrząc na mój rozmiar 36.

Nie narzekałam, bo nie chciałam robić z siebie ofiary. Tylko Kaśce powiedziałam, dlaczego rozstałam się z Pawłem. Ciągła biegunka sprawiała, że czułam się naprawdę okropnie. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Czasami było trochę lepiej, innym razem gorzej, jak na karuzeli. W końcu Kaśce udało się namówić mnie na wizytę u lekarza.

– Zauważyłam, że nie czujesz się najlepiej – zaznaczyła. – Powinnaś zrobić badania.

Sama widziałam, że moje samopoczucie było coraz gorsze, więc postanowiłam faktycznie odwiedzić lekarza. Niestety, mój lekarz pierwszego kontaktu nie potraktował poważnie moich żołądkowych problemów. Podstawowe badania krwi nie wykazały nic niepokojącego. Jednak ból brzucha dokuczał mi coraz częściej, do tego dochodziły biegunki. Już sama nie wiedziałam, co mogę jeść. Ciągle bolała mnie głowa, byłam wiecznie zmęczona. Naprawdę mi to doskwierało. Koleżanki z pracy żartowały, że ciekawe, co robię w nocy, skoro jestem ciągle zmęczona.

Z każdym dniem czułam się coraz słabiej.

W najgorsze dni nawet wstanie z łóżka, było dla mnie naprawdę trudne. Bolało mnie całe ciało. W ten nieszczęśliwy dzień tak, jak zawsze pojechałam do pracy tramwajem. Galeria, w której pracowałam, była oddalona o jakieś dwadzieścia minut od mojego domu.

– Czy dobrze się pani czuje? – spytał stojący obok mnie młody facet, który od jakiegoś czasu wyraźnie mi się przyglądał.

Nawet nie zdążyłam mu odpowiedzieć, po prostu straciłam przytomność. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu i muszę przyznać, że nie było to miłe doświadczenie. Paskudne doświadczenie! Kiedy odzyskałam przytomność, widziałam nad sobą nieznane twarze. Usłyszałam dźwięk syreny karetki. Potem trafiłam do szpitala, gdzie przeszłam całą serię badań, w tym także gastroskopię. To, co powiedział mi lekarz, całkowicie mnie zaskoczyło. Okazało się, że mam... celiakię.

Nie jestem jedyna

Zaskoczyło mnie to, bo zawsze myślałam, że choroba ta dotyka tylko dzieci.

– Celiakia...? – powiedziałam.

– To jest taka choroba, która objawia się nietolerancją glutenu – wyjaśnił mi doktor, myśląc, chyba że nie kojarzę tej nazwy. – Ale jeżeli...

– Tak, wiem – przerwałam mu.

Kiedy byłam nastolatką, obok nas mieszkała rodzina z małą dziewczynką, która miała celiakię i musiała pić specjalne mleko. To wtedy po raz pierwszy spotkałam się z tą chorobą i naprawdę jej współczułam, bo nie mogła jeść wielu rzeczy.

– Musi pani przestrzegać diety – powiedział lekarz. – Wszystko dokładnie pani wyjaśnimy. To może być trochę kłopotliwe, ale naprawdę da się z tym żyć.

– A co z leczeniem? – spytałam z niepewnością, mając nadzieję, że skoro już wiadomo, co mi dolega, można to jakoś wyleczyć.

– Na celiakię nie ma lekarstwa. Tylko dieta. Na całe życie, jeśli nie chce pani komplikacji i większych problemów. Ale proszę się nie przejmować, nie jest pani jedyną, która na to choruje...

Nie przejmować się? No jak to?! Byłam zszokowana. Myślałam, że to jakiś błąd, ale jak przestałam jeść to, co zawiera gluten, poczułam się zdecydowanie lepiej. Ale tylko pod względem zdrowia, bo psychicznie... Całkowicie się załamałam. Gdy skończyło mi się zwolnienie lekarskie, wzięłam urlop. Kompletnie nie miałam ochoty wracać do pracy.

Moja przyjaciółka Kaśka robiła wszystko, aby mnie pocieszyć, ale w ogóle nie pozwalałam sobie pomóc. W końcu miała swoje życie, męża i małą córeczkę. Zazdrościłam jej tego. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to właśnie mnie dopadła ta choroba. Kompletnie nie chciało mi się żyć.

"Ciężko żyć, kiedy musisz ciągle przestrzegać jakiejś głupiej diety" – powtarzałam sobie w myślach.

Na początku nie mówiłam o tym rodzicom, nie chciałam ich niepokoić. Do tego mieszkałam od nich aż 300 kilometrów dalej, więc prawie ich nie widywałam. Dzięki temu nie mieli szans zauważyć, że coś jest ze mną nie tak. Nie jestem pewna, czy sama bym sobie dała radę. Byłam naprawdę bliska załamania psychicznego To właśnie Kaśka, praktycznie na siłę, zabrała mnie do psychiatry. Tak, musiałam skorzystać z pomocy specjalisty. Obawiam się, że gdyby nie tabletki, bym dalej się męczyła. A tak powoli zaczęłam się z chorobą zaprzyjaźniać i znowu chciałam żyć.

Niedługo potem pojawił się Marcin...

Początkowo nie chciałam wchodzić w żadne nowe znajomości. Myślałam, że moja choroba to najgorsza rzecz, przez którą nie będę mogła żyć normalnie. Marcina spotkałam zupełnie nieoczekiwanie, w nowym miejscu pracy. Chociaż jak mówi Marcin, nic na tym świecie nie dzieje się bez przyczyny. Obydwoje dostaliśmy pracę mniej więcej w tym samym momencie.

– Mam wrażenie, że po prostu musieliśmy się spotkać – powiedział do mnie niedawno. – Tyle lat na ciebie czekałem...

Marcin jest starszy ode mnie o sześć lat. Kilka lat pracował za granicą. Kiedy jego wieloletni związek się rozpadł, postanowił wrócić do Polski. W naszej nowej pracy jest taka zasada, że nowi pracownicy pierwszego dnia przynoszą ciasto dla wszystkich – to tzw. "wkupne". Marcin zaczął pracować tam po mnie, więc ja już miałam to za sobą. Kupiłam ciasto w cukierni, powiedziałam, że nie umiem piec. Nie mówiłam nikomu o mojej chorobie.

– Sądzę, że nie powinnaś tego ukrywać – powiedziała mi Kaśka. – Wiele osób ma jakieś problemy zdrowotne, często nawet o nich nie wiemy. Co do celiakii, to ma ją co setny Polak.

Kaśka to prawdziwy skarb! Wielokrotnie była dla mnie ogromnym wsparciem. Kiedy Marcin przyszedł z pachnącym ciastem, nie mógł uwierzyć, że nie zjem choćby małego kawałka. Widząc jego zdziwioną minę, wyjaśniłam:

– Niestety, nie mogę. Mam celiakię, więc muszę trzymać dietę bezglutenową. Mogę jeść tylko co, co na opakowaniu ma przekreślony kłos.

– Serio? – nie mógł uwierzyć. – Moja siostra ma to samo. Powinnyście się poznać.

Tak to się wszystko zaczęło

Po pewnym czasie ja i Marcin staliśmy się parą. Nie przypuszczałam, że jeszcze kiedyś będę się tak bardzo cieszyć. Teraz już wiem, że jeśli dwie osoby się kochają, to choroba nie ma znaczenia. Na tę chwilę już nie biorę leków, które przepisał mi lekarz psychiatra. Majka, czyli siostra Marcina, ma celiakię dłużej niż ja. Naprawdę się polubiłyśmy. Wkrótce zostanie moją szwagierką.

Nie jestem pewna, czy to przez upływ czasu, czy może dzięki Marcinowi (a może jedno i drugie), nauczyłam się traktować moją chorobę z dystansem.

Dzisiaj wiem już, że nie ma co się załamywać. Coraz więcej miejsc takich, jak sklepy, restauracje czy kawiarnie zaczyna dostrzegać nas – tych, co nie jedzą glutenu. Nie dawno ja i Marcin zamówiliśmy pizzę bez glutenu! Bez obaw mogę też jeść moją ulubioną czekoladę – nie ma w niej glutenu! To tak jakby nabrać drugiego oddechu!