Byli bardzo związani z tym miejscem

Moja mama zawsze była bardzo racjonalną, mocno stąpającą po ziemi osobą. I nagle po śmierci taty wszystko jej się odmieniło. Zaczęła nam opowiadać, że jego duch nawiedza ich dom, a nawet ma wpływ na jej życie. Dopóki rodzice byli razem, odwiedzałam ich raz w miesiącu, czasami rzadziej. Dawali sobie radę, więc nie czułam się zobowiązana do częstszych wizyt. W końcu miałam swoje życie i rodzinę. Najlepiej byłoby, gdyby rodzice sprzedali swoje gospodarstwo i przenieśli się do miasta. Nawet upatrzyłam mieszkanie dla nich w bliskim sąsiedztwie. Niestety nawet nie chcieli o tym słyszeć.

– Starych drzew się nie przesadza – usłyszałam po raz kolejny od mamy.

– A może jesteś w zmowie z tym K.? – tata przyglądał mi się podejrzliwie.

Chodziło o sąsiada, który chciał od rodziców odkupić ziemię, a przy okazji i dom.

– Panie M., a nie lepiej by wam było przeprowadzić się do miasta, bliżej córki?

Rodzice nie chcieli nawet o tym słyszeć. W końcu śmiertelnie obrazili się na sąsiada i przestali się do niego odzywać. Tata zmarł nagle. Miał swoje lata, ale i tak dla wszystkich był to szok. Po pogrzebie podszedł do mnie sąsiad i pod pretekstem składania kondolencji zagadał:

– Teraz to pewnie zabierzesz matkę do siebie – przyglądał mi się spod oka. – A gospodarkę tobym odkupił – rzucił.

K. miał rację. Nie mogłam zostawić mamy samej. Zgodziła się pojechać do mnie, ale nie na dłużej niż dwa tygodnie. Jakimś cudem udało mi się jej pobyt przedłużyć o tydzień, ale pod koniec była wyraźnie zniecierpliwiona i kategorycznie zażądała odwiezienia do domu. Niepokoiłam się, jak sama da sobie radę. Wiedziałam, że teraz będę musiała jeździć tam znacznie częściej. Kiedy ruszałam z powrotem do miasta, obiecałam mamie, że każdego wieczora będę dzwonić.

Z rozpaczy miała omamy

Do domu wróciłam późnym popołudniem. Miałam jeszcze sporo do roboty. Zmieniłam pościel, posprzątałam pokój, w którym mieszkała mama, a potem jeszcze musiałam sprawdzić dwadzieścia pięć kartkówek. Spać położyłam się dobrze po północy. Telefon musiał dzwonić od dłuższego czasu, bo obudziłam się, kiedy mąż wychylił się z łazienki i krzyknął, że ktoś dzwoni.

– Zosieńko… – usłyszałam głos mamy. – Dziś w nocy Teodor po mnie przyszedł!

– Co ty mówisz? – byłam zaspana i nie rozumiałam, o co jej chodzi. – Tata przecież nie żyje, więc nie mógł do ciebie przyjść?

– Ja ci mówię, że przyszedł – przekonywała. – Do rana nie zmrużyłam oka.

– Mamo, prześpij się – starałam się ją uspokoić. – Przyjadę do ciebie po południu.

Kiedy dotarłam na miejsce, mama wydawała się być w lepszym stanie. Ale im bliżej wieczora, tym bardziej była zaniepokojona.

– Zostań na noc. Sama się przekonasz – zaproponowała.

Zostałam. Noc minęła jednak spokojnie. Nic nie stukało, żaden duch nie usiłował nawiązać z nami kontaktu. Uspokojona pojechałam do pracy. Koło południa znów zadzwoniła mama.

– Zosiu – mówiła łamiącym się głosem. – On znowu tu był i robił mi na złość – chlipała. – Zostawił fajkę na stole, bo wie, że tego nie lubię. Na chwilę wyszłam do sklepu, a jak wróciłam, ona tam była.

Jakoś udało mi się mamę udobruchać, starając się racjonalnie wytłumaczyć pojawienie się fajki na kuchennym stole. Pewnie robiąc porządki w rzeczach taty, sama ją tam położyła i nie pamiętała. Wysłuchała mnie cierpliwie i obiecała, że weźmie się w garść. Ale następnego dnia historia znowu się powtórzyła. Wczesny ranek, telefon i zapłakana mama. Jej opowieść, że w nocy słyszała, jak tata chodzi po strychu, na pewno była wytworem fantazji, ale przerażenie jak najbardziej autentyczne.

– I potem rano znalazłam jego buty na środku kuchni – zakończyła szeptem.

Trochę mamę uspokoiłam, obiecując, że przyjadę po południu.

Tak się nie da żyć! – protestował mój mąż. – To siedemdziesiąt kilometrów, ale nie możesz tam jeździć co drugi dzień.

– Nie zostawię jej z tym samej – odparłam. – Ona była naprawdę przerażona.

– Dobrze – zgodził się. – Ja dziś do niej pojadę. Jutro mam wolne, więc mogę nawet przesiedzieć całą noc, czekając na tego ducha – zakończył, wznosząc oczy do nieba. 

Jarek wrócił następnego dnia przed południem. Przysięgał, że nie spał całą noc i może zaświadczyć, że było cicho jak w grobowcu. Wszedł nawet na strych, ale tam nic nie znalazł.

Czyżby mama miała rację?

Następnego dnia mama znowu nas zaalarmowała wczesnym rankiem.

– Albo ona zgodzi się na przeprowadzkę do nas, albo niech sama walczy z tym duchem  – postawił ultimatum Jarek. – My nie będziemy tam jeździć – zakończył.

– Ja tam dzisiaj podjadę – zadeklarowała się nasza córka Karolina.

– Nie boisz się? – zażartował Jacek.

– Sam mi mówiłeś, że bać się trzeba żywych, a nie umarłych – przypomniała ojcu często powtarzaną maksymę.

– Chcesz samochód? – zapytałam.

– Nie, Jacek mnie podrzuci – odmówiła chyba pierwszy raz w życiu. Zazwyczaj to my nie chcieliśmy jej dać auta.

Następnego dnia była sobota. Piliśmy kawę, kiedy zadzwoniła Karolina.

– Mamuś, przyjedź – powiedziała zamiast dzień dobry. – Zabieramy babcię do siebie.

Nie chciała więcej mówić przez telefon. Pół godziny później oboje z mężem siedzieliśmy już w samochodzie. Na miejscu okazało się, że mama jest już spakowana i czeka na werandzie. Karolina odciągnęła mnie na bok.

– Babcia wcale nie zwariowała – powiedziała szeptem. – Ja też słyszałam, jak w nocy ktoś łazi po strychu. Nawet chciałam tam iść – powiedziała. – Ale babcia kategorycznie mi zabroniła.

– A to dzisiaj całą rodziną przyjechaliście? – zagadnął nas nagle sąsiad.

– Dzień dobry, panie K. – powiedziała Karolina. – Ja to już jestem od wczoraj.
K. był wyraźnie zaskoczony.

– A jak to? – zdziwił się. – Samochodu nie było… To, co piechotą przyszłaś?

Potem patrzył, jak pakujemy bagaże do samochodu i wyraźnie chciał o coś zapytać.

– Zabieramy mamę do siebie – zaspokoiłam jego ciekawość. – Teraz na dłużej.

– Zośka… – odważył się K. – Podejdź no tu na chwilę.

– Musimy jechać – nie miałam ochoty na pogawędki z natrętnym sąsiadem.

– Jak zdecydujesz się sprzedać gospodarkę, to daj znać – przypomniał.

– Pomyślę o tym – powiedziałam, żeby zakończyć rozmowę.

– Pomyśl, pomyśl – pokiwał głową. – Bo bez gospodarza wszystko sczeźnie, a coś mnie się zdaje, że mama już tu nie wróci.

Chciał ją stamtąd wykurzyć!

Mama zaaklimatyzowała się u nas i już nawet nie wspominała o powrocie na wieś.

– Zosieńko – zaczęła – ten dom trzeba sprzedać – powiedziała kiedyś.

– Jesteś pewna? – byłam zaskoczona.

– Tam tłucze się duch Teodora! On chyba nie chce, żebym tam mieszkała.

K. jakby na nas czekał. Ucieszył się i nawet zaproponował niezłą cenę.

– Obejście sobie powiększę – zatoczył ręką po podwórzu – a i pola inaczej można będzie zasiewać – planował, nawet na nas nie patrząc. Jeszcze umowa nie została podpisana, a on już czuł się gospodarzem.

Kiedy wychodziliśmy od notariusza, Karolina zażartowała z sąsiada.

– A nie boi się pan duchów? – zagadnęła. – Babcia mówi, że w tym domu straszy…

– E tam, babskie gadanie – uciął K. i w pośpiechu zaczął się z nami żegnać.

– Co go tak spłoszyło? – zapytałam.

– Ja chyba się domyślam – powiedziała Karolina, patrząc za oddalającym się nowym właścicielem naszej ojcowizny.

– Może przestraszyłaś go tymi duchami? – zaśmiał się Jarek.

– Myślę, że on ich się nie boi… Mam nawet wrażenie, że jest z nimi za pan brat. Nie zdziwiło was, że duch pojawiał się tylko wtedy, kiedy babcia była sama, a jak wy nocowaliście, to było cicho? – zapytała.

– No ale ty przecież też coś słyszałaś – przypomniałam jej.

– Może duch – powiedziała, robiąc palcami w powietrzu cudzysłów – nie wiedział, że nocuję? Jak wy przyjeżdżaliście, na podwórku stał zawsze samochód. Mnie Jacek zostawił przy sklepie. Kupiłam jogurt i do domu babci przyszłam pieszo od strony ogrodu. Nikt mnie nie widział, kiedy wchodziłam – wyjaśniała.

– Sugerujesz, że to K. straszył babcię – nie mogłam uwierzyć w tak karkołomną teorię – żeby się jej pozbyć?

– Za rękę go nie złapaliśmy – studził nasze emocje Jarek.

Dalsze dywagacje na ten temat nie miały sensu. Pewnie nigdy nie rozwiążemy tej zagadki. Mój racjonalizm podpowiada mi, że Karolina może mieć rację. Mama zgodziła się na sprzedaż gospodarstwa dopiero gdy ktoś ją solidnie przestraszył. Jest święcie przekonana, że to tata chciał, żeby zamieszkała z nami i w ten sposób ją do tego przekonał. 

Nie zamierzam z nią na ten temat dyskutować. Może gdybym słyszała i widziała to, co ona, to uwierzyłabym, że po domu błąka się duch taty i robi jej psikusy, zostawiając fajkę na kuchennym stole i ogrodowe buty na środku kuchni. Pewne jest, że ktoś to zrobił. Może to mama, a może stary K. Raczej na pewno nie duch, ale kto wie?