Nie prowadziłam ożywionych relacji z sąsiadami, wolałam koncentrować się na prostych pozdrowieniach, ewentualnie uwagach na temat pogody. Wybierałam znajomych z rozwagą i nie każda osoba spełniała moje oczekiwania, a już na pewno nie byli to przypadkowi ludzie, jak na przykład ci, z którymi przyszło mi dzielić osiedle.

Eliza mieszkała na tym samym piętrze co ja i na początku sprawiała wrażenie przyjaznej, często do mnie zagajała, ale sprytnie odstraszyłam ją moimi oziębłymi i nadmiernie grzecznymi odpowiedziami. Szybko pojęła, że cenię sobie życie samotnika i przestała mnie nękać, ograniczając się do przyjaznych uśmiechów. Byłam jej niesłychanie wdzięczna, że rozumiała moją potrzebę bycia niezależną i nie poczuła się urażona.

Nie każdy potrzebuje gromady znajomych, aby poczuć się szczęśliwym. Czasami lubię przebywać w towarzystwie, ale generalnie jestem raczej osobą samotną. Wolę skupić się na własnych przemyśleniach i dobrej książce niż na rozmowach o bzdurach. Z Elizą, młodą matką dwójki głośnych dzieci, trudno mi by było znaleźć wspólne tematy do dyskusji. Ja sama nie założyłam rodziny i raczej się na to nie zapowiadało. Takie jest życie, ale nie mam sobie tego za złe. Lubiłam to, co mam. 

Było jej wyraźnie ciężko

Pewnego wieczoru dotarł do mnie ostry dziecięcy krzyk, który szybko przerodził się w głośne szlochanie. Co tam się dzieje? Pomyślałam, że Eliza zaraz wkroczy do akcji, ale zamiast uspokajającego głosu matki, do dobiegł mnie dziecięcy, przeszywający pisk. Wyglądało na to, że sąsiadka miała problemy z opanowaniem swojego potomstwa.

Rzuciłam okiem na zegarek, grubo po 22. Co się dzieje, na miłość boską, czemu te małe diabły nie śpią o tej godzinie? I dlaczego tak wyraźnie je słyszę, tak jakby bawiły się tuż za moimi drzwiami?

Zerknęłam przez wizjer. Na klatce schodowej stała Eliza, owinięta na odczepnego płaszczem, w rękach trzymała rozpłakaną córkę, a jej nogi oblepiał jeszcze bardziej hałaśliwy chłopiec, ubrany w dres, spod którego wystawało coś na kształt nogawki od piżamy.

– Pawełku, załóż kurtkę, przecież potrafisz. Teraz mamusia nie ma jak ci pomóc – Eliza zachęcała go, przekładając młodsze dziecko na drugie ramię i nerwowo przeszukując torbę.

Byłam tak ciekawa, że nie mogłam się powstrzymać i otworzyłam drzwi. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Eliza była szybsza.

– Czy mogłaby mu pani pomóc? Nie może nałożyć rękawa.

– Nic dziwnego, przecież ma tylko pięć lat – skłoniłam się w stronę dziecka i niezgrabnie pomogłam mu w założeniu kurtki.

– Trzeba jeszcze zapiąć zamek, na zewnątrz jest zimno – poprosiła mnie Eliza.

To było wyzwanie o wyższym stopniu trudności. Maluch kręcił się jak węgorz i chrobotał nosem prawie przy mojej twarzy. Było to nieco krępujące, nie jestem przyzwyczajona do takiej bliskości.

– Nie za późno na wyprawy? – podjęłam niezgrabną próbę rozpoczęcia rozmowy.

Pawełek spojrzał na mnie z ukosa, ale jego mama od razu odpowiedziała.

– Pędzę do punktu nocnej opieki medycznej, Ania ma gorączkę i nie czuje się najlepiej, więc lepiej będzie, jeśli przyjrzy się jej lekarz. Nie mogę zostawić malucha samego w domu, więc musiałam go wyciągnąć z łóżka. Jest jeszcze półprzytomny, dlatego trochę marudzi.

– Twój mąż nie mógł z nim zostać?

Eliza spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby informacje z jej życia miały być mi doskonale znane.

– Konrad pracuje za granicą i utrzymuje naszą rodzinę, ja wychowuję dzieci. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe – wtrąciła, po czym spojrzała na mnie ledwie żywym wzrokiem, że zdecydowałam się na coś, co dla mnie było niezwykle radykalne.

– Proszę pędzić do lekarza z córką, a ja zajmę się Pawełkiem. Oczywiście, jeśli Pani na to pozwoli, bo muszę przyznać, że nie mam doświadczenia w opiece nad dziećmi.
Eliza jakby odżyła

– Bardzo dziękuję, ratuje mi pani życie, nawet sobie pani nie wyobraża, ile to dla mnie znaczy. On nie sprawi żadnych problemów, zaraz pójdzie spać – zapewniła, zwracając się do swojego dziecka. – Zostaniesz z panią sąsiadką, znasz ją przecież. Mamusia niedługo przyjedzie. 

Spod opadającej na oczy czupryny, Pawełek rzucił na mnie nieciekawe spojrzenie.

– Nie chcę – zapowiedział ze zdradliwie spokojnym tonem i skrzywił usta na kształt podkowy, szykując się do głośnej demonstracji niezadowolenia.

Może nie jestem specjalistką od dzieci, ale potrafię radzić sobie w sytuacjach awaryjnych.

– Niech pani goni do lekarza, my sobie poradzimy – oznajmiłam i sprytnie wepchnęłam do mieszkania zaskoczonego chłopca.

Był tak rozgniewany, że nie uronił nawet jednej łzy, ale natychmiast po przekroczeniu progu zaczął protestować.

– Chcę wrócić do mamy! – wykrzyczał, ile sił w płucach.

– Jesteśmy w tym razem – odparłam z rezygnacją. – Ja też chciałabym, żebyśmy mogli ją zobaczyć jak najszybciej. Poczekamy na nią wspólnie?

– A co będziemy robić? – zapytał Pawełek z zainteresowaniem.

– Przeczytam ci coś – odpowiedziałam, wskazując wzrokiem na stojący na półce zniszczony egzemplarz „Kubusia Puchatka".

Dopiero po długich negocjacjach Pawełek pozwolił się rozebrać i przykryć kocem. Starałam się go rozbawić, angażując się całkowicie w każdą rolę z opowieści. Dokładnie odgrywałam Kłapouchego, kiedy Pawełek niespodziewanie zwymiotował.

– Zrobiłem to samo co Oskar w przedszkolu – oznajmił mi radośnie, kiedy zmieniałam prześcieradło.

Zdałam sobie sprawę, że Pawełek przyniósł z przedszkola jakąś infekcję i zaraził siostrę. Zajmowałam się walką z objawami grypy żołądkowej u pięciolatka do chwili powrotu Elizy, odkrywając przy tym, jak męczące i niewdzięczne to jest zadanie. Oboje byliśmy bardzo zmęczeni, ale udało nam się zapanować nad sytuacją. Pawełek zasnął, a ja z ulgą przekazałam go pod opiekę mamy.

– Nie potrafię wyrazić swojej wdzięczności, jest pani dla nas niczym mąż opatrzności – Eliza niemal skoczyła mi na szyję.

– Chyba raczej żona, jestem kobietą – odparłam z uśmiechem, delikatnie się oddalając. Zawsze chętnie pomogę, jeżeli ktoś ma kłopoty, lecz chciałabym zachować swój mały azyl tylko dla siebie. – Na przyszłość niech pani nie próbuje zmagać się ze wszystkim na własną rękę, tylko po prostu zapuka do moich drzwi – dodałam i wróciłam do swojego mieszkania.

Nawet ich polubiłam

Muszę przyznać, że Eliza w kolejnych latach rzadko korzystała z mojego wsparcia, jednak zdarzały się sytuacje, kiedy musiałam zająć się jej dziećmi, i to obojgiem naraz. Spędziliśmy wspólnie parę dni, oczekując na powrót ich mamy ze szpitala. Trzeba powiedzieć, że trochę się polubiliśmy. Dzieci były zaintrygowane moim dystansem i brakiem desperackich prób zdobycia ich sympatii. Ja natomiast nauczyłam się sporo na temat opieki nad maluchami. To były miłe chwile, ale z ulgą przywitałam Elizę w domowych pieleszach. 

Następnie tata szkrabów wrócił do kraju i zajął się rodziną. Miałam trochę luzu, co bardzo mnie cieszyło. Spoglądałam z daleka, jak Pawełek i Ania dorastają, od czasu do czasu rozmawiałam z nimi, kiedy tylko mijaliśmy się na klatce. Byli miłymi i dobrze wychowanymi dzieciakami, lubiłam wierzyć, że trochę pomogłam w ich wychowaniu.

Jesienią skręciłam nogę w kostce. Lekarz założył mi gips i zalecił dużo odpoczynku. Dostałam kule i zdałam sobie sprawę, co to znaczy być niesprawną i nie mieć nikogo, do kogo można by się zwrócić o wsparcie. Miałam paru znajomych, ale nie byliśmy na tyle bliscy, abym mogła poprosić ich o pomoc w robieniu zakupów. Nie mając wyjścia, udałam się o kulach do najbliższego warzywniaka. Jakoś pokonałam schody, wyszłam na zewnątrz i prawie zderzyłam się z Pawełkiem, który wracał do domu. Wydawał się zaskoczony na mój widok, jednak grzecznie się przywitał, nie komentując mojej niekorzystnej sytuacji zdrowotnej.

Jakimś cudem doczłapałam się do sklepu. Poprosiłam o warzywa, owoce i zastanawiałam się nad ziemniakami.

– To będzie dla mnie zbyt ciężkie, może kolejnym razem – powiedziałam smutno.

– Niech pani bierze, co potrzeba, mi to obojętne, czy to kilogram mniej, czy więcej – usłyszałam za sobą znajomy głos.

Zerknęłam za siebie. Pawełek stał tuż za mną w kolejce, zapatrzony w ekran swojego smartfona. Szybko spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powrócił do swojego wirtualnego świata.

– Nie będzie pani tego sama dźwigać – powiedział.

– Dziękuję, ale dam sobie radę – odpowiedziałam z automatu, jak to ja. – Nie musisz się mną kłopotać, masz pewnie swoje obowiązki.

– Pani też nie musiała się nami zajmować, moja mama często mówiła, jak bardzo pomagała nam pani w najtrudniejszych chwilach, zupełnie bezinteresownie. Do dziś pamiętam, jak udawała pani dla mnie osiołka, żeby mnie rozbawić. Więc teraz proszę się nie sprzeciwiać i pozwolić mi wziąć tę torbę. Nie jest pani sama, wokół są inni ludzie, na przykład ja – Paweł schował swój telefon do kieszeni i pewnym ruchem chwycił za uchwyty siatki z zakupami. – Idziemy?

Noga wciąż mnie bolała, jednak niespodziewanie poczułam przyjemne ciepło w okolicach serca, jakby towarzysząca mi dotychczas bryła lodu zaczęła się topić. Przyszło mi do głowy, że warto czasem pozwolić komuś życzliwemu wstąpić na naszą własną, samotną wyspę.

– Ruszamy – odpowiedziałam, czyniąc w tym samym momencie pierwszy krok ku nowemu życiu.