Od początku mój wyjazd w góry z synem i jego rodziną nie zapowiadał się specjalnie dobrze. Już na dzień dobry okazało się, że moje narty są do niczego i będę musiała wypożyczyć inne na miejscu. Jeszcze w pociągu wylałam kawę na swoje kremowe spodnie, co wyglądało tak, jakbym zaliczyła toaletową wpadkę. A pierwszą osobą, na którą wpadłam tuż po przyjeździe do hotelu był... Grzegorz.

Wszyscy próbowali mnie z kimś zeswatać

Kim był Grzegorz? Moi znajomi od dawna chcieli mnie z nim zeswatać. On jednak przez dłuższy czas nie mógł zrozumieć mojego braku zainteresowania. Jednocześnie jednak jego głos i sposób bycia sprawiały, że czułam żądzę rozebrania zarówno siebie, jak i jego. Dla kobiety, która ma za sobą niezbyt pozytywne doświadczenia z dwoma byłymi mężami, taka reakcja jest dość niepokojąca.

Tuż po tym, jak weszłam do lobby z walizkami, nartami i zmęczonym dzieckiem, które żądało pójścia do toalety, Grzegorz od razu mnie dostrzegł. Kiedy spojrzałam na niego, uśmiechnął się szeroko i ukłonił. Prawdziwy gentleman. Nie miałam jednak czasu, aby dłużej go obserwować, gdyż musiałam zająć się małym Jacusiem. Zostawiłam więc bagaże pod czujnym okiem syna i synowej, chwyciłam go za rękę i skierowałam się z nim do łazienki.

Musiałam przyjąć jego pomoc

To nie były moje pierwsze wyjścia z wnukiem. Dawniej Jacuś nie stawiał oporu, aby skorzystać z damskiej toalety. Nagle jednak zdecydował inaczej. Nie jest dziewczynką i koniec, basta. Z drugiej strony miał tylko pięć lat i nie do końca umiał sobie poradzić z warstwową odzieżą.

– To duży chłopak! – usłyszałam za plecami magnetyzujący głos Grzegorza. – Czuje, że powinien już chodzić tam, gdzie jest jego miejsce.

Ehh, ten jego głos... Niski, szorstki, głęboki. Facet był niesamowicie spokojny, ale pomimo tego nie wydawał się być flegmatykiem. To było niebezpieczne dla mnie połączenie.

– Niezupełnie – westchnęłam. – Nie radzi sobie z szelkami.

– Mogę mu z tym pomóc – zaproponował.

Spoglądałam na syna, ale on był zabsorbowany załatwianiem kwestii pokojów przy recepcji.

– Babcia, nie daję rady – marudził Jacuś.

Pokiwałam głową.

– W porządku.

– Za kawę na tarasie – Grzegorz natychmiast ocenił wartość swojej pomocy.

No i tym zmusił mnie, żebym na niego spojrzała. W jego szarych tęczówkach dostrzegłam szelmowskie błyski. Nie zestarzał się ani trochę od naszego ostatniego spotkania. Nie stracił włosów. Nie przytył. A niech go!

Jacuś miał już dość. Wyszarpał dłoń z mojego uścisku i zaczął mocować się z drzwiami do męskiego WC.

– To jest już szantaż – stwierdziłam.

– Mężczyzna musi sobie radzić.

Zniknęli w toalecie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że mam rozpiętą kurtkę i moje spodnie oblane kawą są „wspaniale” wyeksponowane.

Miałam swój własny plan na ten wyjazd

Uwielbiam pobyty w górach. Najbardziej cenię sobie momenty, kiedy to zasiadam w kawiarni z gorącą czekoladą, podziwiając widok na pokryte śniegiem góry. Na zewnątrz ludzie męczą się na nartach, chuchają w zmarznięte dłonie, a ja cieszę się ciepłem i komfortem. Przyjechałam tutaj z zamiarem nadrobienia zaległych lektur, jednak ciężko się skupić, kiedy do twojego stolika zasiada nieznajomy mężczyzna i próbuje cię oczarować. Tak jak ostatnio, trzy lata temu, nie potrafił zrozumieć, że nie chcę się z nim związać.

Dlaczego nie szukam związku? Po prostu wyciągałam wnioski ze swoich błędów. Na początku obaj moi byli partnerzy wydawali się wspaniałymi mężczyznami. Z czasem jednak ich mroczna natura wygrała i przestali przede mną udawać. Pewnie spodziewali się tego, że wszystko zaakceptuję.

Ale ja nie należę do tych osób, które tolerują każdą obelgę i przykrość w związku z obawy o opinię najbliższych i otoczenia. Ostateczne wyleczenie z mężczyzn przyszło mi po Waldku, tym drugim. Owszem, czasem marzyłam o miłości, bliskości, intymności. Ale koszt, jaki mogłabym ponieść za to ponownie, był zbyt wielki. Nie chciałam podejmować ryzyka.

To zdarzyło się piątego dnia mojego pobytu w hotelu. Było już po ósmej wieczorem. Grałam w kanastę z parą starszych ludzi, którą poznałam tutaj, oraz oczywiście z Grzegorzem, który dosłownie przyczepił się jak rzep. Właśnie kiedy panie wygrywały z panami, układając czwartą kanastę, zadzwonił mój telefon komórkowy. Odebrałam.

– Czy Jacek jest u mamy? – synowa brzmiała nieco niespokojnie.

Rozejrzałam się wokół.

– Nie, nie spotkałam go. Dlaczego pytasz?

Cisza.

– Nie potrafimy go znaleźć – wyznała z trudem. – Zniknął bez śladu!

– Zaraz poszukamy go razem.

Dziecka nie było absolutnie nigdzie

Pospiesznie opowiedziałam, co się właśnie wydarzyło. Wtedy Grzegorz, zazwyczaj spokojny, nagle stał się liderem. Wstał od stołu. Tętnił energią. Od razu wiedział, co robić. Jego niski, zdecydowany ton wzbudzał respekt i chęć posłuszeństwa. Wkrótce połowa hotelu poszukiwała Jacusia. Kelnerzy, pokojówki, recepcjoniści i ochroniarze.

Byłam w stanie półświadomości, sparaliżowana strachem o malucha. O samopoczuciu syna i synowej nawet nie warto mówić.

– Czy ktoś go mógł zabrać? – Asia zasłoniła twarz dłońmi, próbując powstrzymać łzy.

– I może nawet... może nawet zrobił mu coś złego? – zapytała z trudem, dławiąc się słowami.

– Asia, staraj się nie panikować, proszę! – odparłam z irytacją, ponieważ moja wyobraźnia już wcześniej przetworzyła ten straszliwy scenariusz.

Prawdziwe potwory chodzą po świecie, ukryte pod maską dobroci i życzliwości, co sprawia, że człowiek zaczyna obawiać się uśmiechów i unika tych, którzy oferują pomoc.

Rozmyślanie nad czarnymi scenariuszami przerwało poruszenie. Pracownicy hotelu pędzili w jednym kierunku, a za nimi szedł ktoś wyglądający jak elektryk lub mechanik z paskiem pełnym różnych narzędzi. Asia i ja ruszyłyśmy za nimi. Grupa mężczyzn zebrała się na pierwszym piętrze w korytarzu, elektryk na drabinie za pomocą elektrycznej wkrętarki wyjmował śruby z kraty wentylacyjnej w suficie. Przy drabinie stali Grzegorz i Maciek, mój syn. Podeszłam bliżej.

– Co tu się dzieje? – zadałam pytanie.

Grzegorz spojrzał na mnie.

– Maluch wszedł do kanału wentylacyjnego. Zjechał piętro niżej i starał się wydostać. Ale zgubił drogę w labiryncie korytarzy. Wszystko z nim jest w porządku – uśmiechnął się i kciukiem starł łzę spływającą po moim policzku.

Faktycznie, elektryk zdjął kratkę z sufitu, włożył dłonie do środka i zobaczyliśmy wychylającego się stamtąd przerażonego Jacusia, który nieśmiało spoglądał na nas.

Dowiedziałam się, że to Grzegorz zauważył otwór wentylacyjny otwarty na wysokości podłogi i domyślił się, co mogło się zdarzyć. Wezwał Maćka i wspólnie przeszli przez wszystkie piętra, przykładając uszy do krat wentylacyjnych, wołając Jacka i uważnie słuchając. W ten sposób udało im się go zlokalizować.

– Mamo, ten facet jest świetny! – wyszczebiotała Asia, kiedy Jacuś już zasnął, a my, zmęczeni i nadal spięci, zasiedliśmy we trójkę w salonie. – Jest kreatywny, pełen energii. Oszalał na twoim punkcie, to jest oczywiste. Ty też go polubiłaś. Więc czemu nie…

– Starałam się już dwukrotnie. Zarówno mój pierwszy, jak i drugi mąż, na początku wydawał się idealny. Co nastąpiło później, dobrze wiecie. Chyba należę do tych osób, które przyciągają niewłaściwych partnerów. Przyznam, że go lubię, i właśnie dlatego nie chcę sprawdzać, jak mógłby mnie zranić.

Los dawał mi znak

Kilka dni po naszym powrocie do domu, podczas wspólnego obiadu w mieszkaniu Maćka i Asi, synowa opowiadała o swojej znajomej, która zdecydowała się na tatuaż.

– Nie mogę sobie nawet wyobrazić tego bólu – powiedziała z niesmakiem. – Chociaż sama bym chciała mieć takiego ładnego motylka na kostce.

– Powinnyście zobaczyć tatuaż Grzegorza – wtrącił Maciek. – Byłem z nim w saunie i widziałem jego plecy. Duży Indianin w pióropuszu. To musiało naprawdę boleć.

– Indianin? – spytałam, czując, że włosy dosłownie stają mi dęba na głowie. – Jak on wyglądał?

Syn zamyślił się na moment, wyglądało to, jakby próbował przypomnieć sobie konkretne szczegóły.

– Miał na sobie czarne malunki na twarzy, jakby to były barwy wojenne, a na głowie nosił imponujący pióropusz... Na szyi widziałem naszyjnik z kości, a z uszu zwisały mu kolczyki zrobione z jakichś zębów.

– Niedźwiedzia grizzly – powiedziałam cicho.

Moje serce zaczęło bić szybciej, niespokojnie.

– Możliwe. Ale dlaczego pytasz? Mamo? Wyglądasz na poruszoną.

– To pewnie przez wysokie ciśnienie. Przepraszam. Jest już późno. Muszę wrócić do domu.

Usiadłam za kierownicą, ale nie odpaliłam silnika. Po prostu siedziałam i patrzyłam w ciemność przede mną. Nie potrafiłam przyswoić tego, co właśnie się wydarzyło i zastanawiałam się, co powinnam teraz zrobić. Czy ten tatuaż to znak, że odkryłam swojego Indianina?

Chodzi o to, że przez całe życie towarzyszyła mi symbolika Indianina. Wielki, z wojennymi barwami na twarzy i z kolczykiem wykonanym z pazura niedźwiedzia. Kiedy czułam się nieszczęśliwa, ponieważ chłopak złamał mi serce, nie dostałam się na upragnione studia, straciłam mamę, wyszło na jaw, że mój pierwszy mąż miał romans, zwolniono mnie z pracy z powodu nieprawdziwych zarzutów lub kiedy mój drugi mąż mnie uderzył – on, wojownik, pojawiał się we śnie i zabierał mnie na wyprawę po prerii na grzbiecie swojego konia.

Intonował dla mnie niezwykłe, hipnotyczne melodie i przechadzał się wokół iskrzącego ognia. Obok niego czułam się spokojna i bezpieczna. Gdy otwierałam oczy, świat nie zdawał się już być tak złośliwy. Poczucie siły, które pomagało mi rozpocząć nowy dzień i w ogóle przetrwać, tliło się we mnie. Wstać i walczyć o swoje. Czy ten tatuaż to dowód, że odkryłam tego Indianina w rzeczywistości? Mogę to sprawdzić tylko na jeden sposób.

Wyjęłam z torebki telefon i wybrałam numer Grzegorza.

– Chciałabym zobaczyć twojego Indianina – powiedziałam, gdy odebrał.

Krótka cisza.

– A zjemy razem śniadanie?

Znowu próbujesz kręcić – stłumiłam narastający śmiech.

– Wiesz, mężczyzna musi znaleźć sposób na upartą damę – odpowiedział.

Zakończyłam rozmowę i uruchomiłam samochód. „Zobaczymy, czy warto ufać snom i symbolom” – pomyślałam.