Mama nieraz mi mówiła, że Artur spędza zbyt wiele czasu przed komputerem. Skarżyła się, że nie robi nic innego, tylko gra, że nie chce nawet przychodzić na posiłki, odrabiać lekcji. Kiwałem głową, obiecywałem, że się tym zajmę, ale prawdę mówiąc, nie robiłem nic. Pracowałem od świtu do nocy i nie miałem dla niego zbyt wiele czasu. Inni włóczą się po osiedlu, biorą dopalacze, rozrabiają. A mój syn siedzi sobie spokojnie w domu i nikomu krzywdy nie robi – tłumaczyłem sobie. Żyłem w przekonaniu, że z moim dzieckiem nie dzieje się nic złego, że zachowuje się jak każdy nastolatek. Jest, co prawda, bardziej agresywny niż kiedyś, ale byłem przekonany, że to mechanizm obronny. Trzy miesiące temu przeżyłem wstrząs. 

Wystraszyłem się

To było wczesne popołudnie. Właśnie szykowałem się do ważnego zebrania w firmie, gdy zadzwonił telefon. Nie znałem tego numeru, więc mechanicznie odrzuciłem rozmowę, ale ktoś po drugiej stronie słuchawki był bardzo namolny, dzwonił raz po raz i znowu. W końcu nie miałem wyjścia, więc odebrałem. 

– Czy pan Marek R.? – usłyszałem kobiecy głos.

– Tak, to ja. O co chodzi? – burknąłem.

– Dzwonię ze szpitala miejskiego. Przywieziono do nas pańską matkę. Prosiła, żeby pana powiadomić… 

– O Boże, co się stało?

– Z tego, co wiem, ma rozbitą głowę, ale jest przytomna. Proszę przyjechać jak najszybciej – odparła kobieta i zanim zdążyłem o cokolwiek zapytać, zakończyła rozmowę. 

Natychmiast zwolniłem się z pracy i ruszyłem do szpitala. Przez całą drogę zastanawiałam się, co przytrafiło się mamie. Od śmierci żony pomagała mi prowadzić dom. Przychodziła prawie codziennie. Gotowała, sprzątała. Czyżby zasłabła, przewróciła się, o coś uderzyła?

No i gdzie był w tym czasie Artur? Z tego, co pamiętałem, skończył lekcje trzy godziny wcześniej. Zawsze po szkole wracał do domu. Powinien wiedzieć, co stało się z babcią. Próbowałem się z nim skontaktować kilka razy, ale nie odbierał telefonu. Na miejsce dojechałem dopiero po godzinie, bo miasto było zakorkowane jak nigdy. Kolejne pół zajęło mi ustalenie, gdzie leży moja mama. Gdy wszedłem na oddział, zaczepiła mnie pielęgniarka. 

– O, dobrze, że pan już jest, ordynator chce z panem pilnie porozmawiać – powiedziała. 

– W sprawie mamy? Tak z nią źle? – przeraziłem się.

– Nie, nie, spokojnie. Jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Chodzi o coś innego.

– O co? – zdenerwowałem się. 

– Wszystkiego dowie się pan w gabinecie lekarskim. To tam na lewo – odparła z tajemniczą miną. 

Mamę ktoś zaatakował

Poszedłem do ordynatora. Siedział w swoim gabinecie w towarzystwie dwóch policjantów.

– Marek R. Podobno chciał się pan ze mną pilnie zobaczyć. Ale chyba przyszedłem nie w porę – spojrzałem na gości w mundurach. 

– Nie, w porządku. Ci panowie czekają właśnie na pana. Musiałem ich wezwać. Taki mam obowiązek – odparł.

– Nie rozumiem…

– Istnieje podejrzenie, że pańska matka padła ofiarą przestępstwa. A dokładniej mówiąc, została napadnięta – wyjaśnił jeden z policjantów.

– Słucham? Ale jak to się stało? Gdzie?! Na ulicy? – wykrztusiłem. 

– To właśnie próbujemy ustalić. Ale jest jeden problem… – włączył się drugi. 

– Jaki? 

– Pańska mama odmawia współpracy. Twierdzi, że nikt jej nie zaatakował, że się tylko przewróciła. Obrażenia temu przeczą, więc albo zna przestępcę i postanowiła go kryć, albo się go boi.

– Moja mama? Mowy nie ma! Nienawidzi łobuzów. Strachliwa też nie jest. Pewnie jest w szoku i dlatego milczy. Porozmawiam z nią. Mnie powie prawdę – zapewniłem.

– W takim razie poczekamy – usłyszałem.

Byłem w szoku

Poszedłem do sali, gdzie leżała mama. Gdy ją zobaczyłem, aż mi się serce ścisnęło. Miała siną, opuchniętą twarz, owiniętą bandażem głowę. Ale była przytomna. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się słabo. Usiadłem obok niej na krzesełku.

– Mamo, przed chwilą rozmawiałem z policją. Dowiedziałem się, że zostałaś napadnięta. Ale nie chcesz powiedzieć, kto ci to zrobił – dopytywałem się gorączkowo. 

– Bo nie mogę – wykrztusiła z trudem. 

– Jak to nie możesz? Musisz! Ten bandzior musi trafić za kratki – zdenerwowałem się.

– Przestań krzyczeć, tylko usiądź bliżej. 

– Słucham?

– No przysuń się… Nie chcę, żeby ktoś nas usłyszał… – odparła. 

Zrobiłem, o co prosiła. 

– To Artur…

– Nasz Artur? Mój syn? Twój wnuk? – nie dowierzałem. 

– Tak… Jak przyszedł ze szkoły, jak zwykle od razu usiadł do komputera. Wołałam go na obiad, ale nie przychodził, więc weszłam do jego pokoju. Grał. Wspomniałam, że zupa stygnie, ale nawet się nie odwrócił od ekranu. Warknął tylko, żebym się odczepiła, że nie jest głodny. Do tej pory zawsze się poddawałam, ale tym razem nie wytrzymałam. Wyciągnęłam z gniazdka wszystkie wtyczki od tego pioruńskiego ustrojstwa…

– I co wtedy? 

– Kiedy wszystko zgasło, najpierw zawył jak zranione zwierzę. A gdy zorientował się, co zrobiłam, wpadł w szał. Miotał się po pokoju i wrzeszczał, że przeze mnie nie przejdzie na jakiś tam poziom czy coś takiego, że wszystko zniszczyłam… Powiedziałam, żeby się nie wygłupiał, że to tylko gra. A on wtedy złapał taki metalowy pręt i uderzył mnie w głowę. Broniłam się, krzyczałam, ale atakował dalej. Jakimś cudem uciekłam na klatkę schodową, a potem na podwórko. Tam chyba zemdlałam… Obudziłam się dopiero w karetce. Nawet nie wiem, kto ją wezwał. Teraz już rozumiesz, dlaczego nic nie powiedziałam policjantom. I ty też, broń Boże, nie mów. Nie chcę, żeby Artek miał zmarnowane życie. A teraz przepraszam, jestem zmęczona, muszę odpocząć – zamilkła i zamknęła oczy. 

Musiałem coś wykombinować

Wyszedłem z sali na korytarz i osunąłem się na pierwsze z brzegu krzesło. Przez dłuższy czas nie mogłem zebrać myśli. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co przed chwilą usłyszałam. Mój syn omal nie zabił babci? Tylko za to, że przerwała mu grę? Byłem tak zszokowany, że nawet nie zauważyłem, jak obok mnie pojawili się policjanci. 

– I jak, pańska mama coś powiedziała o napastniku? – wyrwał mnie z zamyślenia głos jednego z nich. 

– Co? Nie… Jest zbyt osłabiona… Ledwie kojarzy… Może jutro coś powie – zaczerwieniłem się.

– Jutro… W porządku… Tu jest kontakt do mnie… Gdyby pan się czegoś dowiedział, proszę o telefon. 

– Na pewno zadzwonię – schowałem wizytówkę. 

Czułem, że policjanci doskonale wiedzą, że skłamałem, ale w tamtej chwili miałem to gdzieś. Musiałem najpierw porozmawiać z synem, zastanowić się, co dalej. Ze szpitala od razu pojechałem do domu. Wparowałem do pokoju Artura. Spodziewałem się, że będzie leżał na łóżku skulony i zapłakany, przerażony tym, co zrobił. Tymczasem on siedział przed komputerem ze słuchawkami na uszach. Nie zastanawiając się, zerwałem mu je z głowy. 

– Co robisz? Nie widzisz, że gram? – spojrzał na mnie półprzytomnym wzrokiem.

– Gdzie jest babcia? – warknąłem. 

Babcia? Była tu chwilę temu – wzruszył ramionami. 

Ogarnęła mnie wściekłość.

– Chwilę temu? Od kilku godzin jest w szpitalu! Przez ciebie! Dociera to do ciebie czy nie?! – wrzasnąłem.

– Przeze mnie? W szpitalu? Dlaczego?

– Omal jej nie zabiłeś! Bo wyłączyła ci komputer.

– Ja? – wybałuszył oczy.

– Tak, ty! 

– Ale żyje? 

– Na szczęście tak.

– No to OK. Następnym razem nie będzie mi przeszkadzać – odparł i jak gdyby nigdy nic wrócił do gry. 

On potrzebował profesjonalnej pomocy

Tamtego dnia zostawiłem syna w spokoju. Czułem się bezsilny i zagubiony. Nie wiedziałem, co robić. Szukając ratunku, zajrzałem do internetu. Siedziałem przed laptopem przez wiele godzin. Czytałem, rozmawiałem na czacie z innymi rodzicami, wreszcie z terapeutami. Nad ranem już wiedziałem, że mój syn jest uzależniony od gier komputerowych. I że sam nie zdołam już mu pomóc, że potrzebna mu jest długa terapia w zamkniętym ośrodku. 

Przez następne dwa dni próbowałem namówić syna na leczenie. Chciałem, żeby sam zrozumiał, że ma problem. Niestety, bez skutku. Im bardziej naciskałem, tym bardziej Artur robił się agresywny. Zachowywał się, jakby był w jakimś amoku. Krzyczał, że jestem głupi, że się czepiam, że wszystko z nim w porządku. Trzeciego dnia wypchnął mnie nawet ze swojego pokoju i zatrzasnął drzwi przed nosem. Bałem się, że kolejnego uderzy mnie czymś ciężkim i ja też wyląduję w szpitalu. Czułem, że jeśli szybko nie podejmę drastycznych kroków, to nie uratuję syna. Pojechałem do mamy do szpitala i opowiedziałem jej o wszystkim. Rozpłakała się.

– O Boże, to co my teraz zrobimy? – chlipnęła.

– Uratujemy Artura – zapewniłem.

– Ale jak? 

– Na początek musisz powiedzieć policji, że to on cię zaatakował – wykrztusiłem. 

– Że co? Nigdy! Postawią go przed sądem i wsadzą do poprawczaka! A tam to już zupełnie się zmarnuje.

– Nie wsadzą. Wyślą na terapię. Do prywatnego ośrodka. Zobowiążę się, że zapłacę za pobyt… Radziłem się adwokata. Twierdzi, że sąd zgodzi się na takie rozwiązanie.

– Naprawdę nie ma innego wyjścia? Przecież jesteś jego ojcem, sam możesz wysłać go na leczenie.

– Gdyby się zgodził, nie byłoby problemu. Ale tak… Trzeba załatwić mnóstwo formalności. A to trwa… Tak będzie szybciej… A poza tym Artur zapowiedział, że nawet jak wsadzę go siłą do ośrodka, to ucieknie. Może jak usłyszy w sądzie, że albo leczenie, albo poprawczak, to się opamięta.

– No dobrze… Niech będzie tak, jak mówisz. Ale jak się dowiem, że coś poszło nie tak, coś się komplikuje, to wszystko wycofam. Nie chcę, żeby mój wnuk miał przeze mnie zniszczone życie… Przecież on ma całą przyszłość przed sobą.

– I właśnie o tę przyszłość zawalczymy, mamo. Musimy – odparłem i wyciągnąłem z portfela wizytówkę, którą dostałem od policjanta. 

Artur był zaskoczony

Potem wszystko potoczyło się tak, jak przewidziałem. Kiedy mama złożyła zeznania, po syna przyjechała policja. Jak go wyprowadzali, śmiał się do rozpuku. To było straszne. Może myślał, że to tylko kolejna gra? Sam nie wiem. Najpierw trafił do pogotowia opiekuńczego, a później, gdy już stanął przed sądem dla nieletnich, na przymusowe leczenie do zamkniętego ośrodka. Na początek na trzy miesiące z możliwością przedłużenia do roku.

Sędzia zaznaczył też, że jeśli będzie próbował uciekać, trafi do poprawczaka. Do końca życia nie zapomnę jego miny, gdy usłyszał wyrok. Spojrzał na mnie i babcię z taką pogardą i nienawiścią, że się rozpłakała, a mnie ciarki po plecach przeszły. Chciałem krzyknąć, że bardzo go kochamy i robimy to wszystko dla jego dobra, ale głos mi uwiązł w gardle. Zresztą myślę, że syn i tak by nie uwierzył. W tamtej chwili czuł się pewnie najbardziej skrzywdzonym dzieckiem na świecie. 

Artur nie odzywał się do mnie przez ponad miesiąc. Dopiero kilka dni temu dostałem od niego list. Taki zwyczajny w kopercie. Napisał w nim, że u niego wszystko dobrze i że ma nadzieję, że jak już pozwolą mu na spotkania z rodziną, to wkrótce go z babcią odwiedzimy. 

„Koniecznie przeproś ode mnie babcię. Powiedz, że nie chciałem, że nie wiedziałem, co robię. I że jest mi głupio” – przeczytałem na końcu. Natychmiast zadzwoniłem do mamy i przeczytałem jej list. 

– A więc wszystko idzie ku dobremu! Nasz Artur zdrowieje – ucieszyła się. 

– Chyba tak, mamo, chyba tak – odparłem a w duchu pomyślałem, że nie wiadomo, czy będzie tak pięknie. Komputery, internet, gry przecież nie znikną, kiedy syn wyjdzie z zakładu…