Poranek nie należał do najlepszych

Czułem, jakby mi czacha miała zaraz eksplodować, a w gębie smak taki, że można by pomyśleć, iż ostatnie tygodnie spędziłem na żuciu przepoconych skarpetek, a nie na robieniu tynków agregatem. Kiedy próbowałem rozchylić powieki, za każdym razem rażący blask mnie oślepiał. Miałem jakieś zwidy... Albo ciągle chrapię? Na bank. Powinienem się ocknąć we własnym wyrku obok gorącej Moni.

No dobra, to jak to było? Odstawiałem moją Monisię na samolot, do dziś mam przed oczami jej podenerwowane, niebieskie ślepia i jak jej się łapki trzęsły. A ja jej wtedy mówię, żeby się nie martwiła, bo wszystko idzie zgodnie z planem – w piątek wieczorem widzimy się w Gdańsku. A w sobotę już na ślubnym kobiercu stajemy.

– Wstawaj, śpiochu! – nagle poczułem, jak ktoś mnie mocno za ramię szarpnął. – Słońce już dawno wstało, pora się napić czegoś na rozruch.

Niespodziewana wizyta Damiana totalnie mnie zaskoczyła. Myślałem, że już na dobre pożegnałem się z naszym wspólnym lokum.

– Ej, stary, ale dałeś czadu – Łukasz zwrócił się do mnie. – Masz w sobie więcej siły, niż przypuszczałem... To jak się dzisiaj czujesz? Psychicznie i fizycznie wszystko gra? – gadał zupełnie jak nasz nauczyciel karate ze szkoły. – Coś cię boli czy doskwiera?

Faktycznie, czułem się trochę połamany, a mój krzyż, zwłaszcza w jego dolnej części, piekł żywym ogniem. Rany, czyżby to było to samo wrażenie, jak wtedy, gdy ojciec zlał mnie jak burą sukę, po tym jak nie zdałem do drugiej klasy gimby?!

Oj, coś tu śmierdzi na kilometr. Muszę się otrząsnąć i rozeznać w sytuacji, póki jeszcze mam szansę. Zmusiłem się do nadludzkiego wysiłku, a moje oczy jak zasłona wisząca na zardzewiałych hakach, powoli się otworzyły. Panujący wokół bałagan przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Gdyby nie mój wrodzony spryt, nigdy nie rozpoznałbym swojego starego mieszkania, które nadal zajmowali kumple. Oni również byli w pełnym składzie, a nawet ponad stan, bo na łóżku Łukasza, niebezpiecznie przechylając się w moim kierunku, chrapała lekko naga, jak ją matka natura stworzyła, opalona szatynka. Właśnie wysunęła spod kołdry zadbaną kończynę i przełożyła ją przez moje udo.

W głowie miałem pustkę

– Kim ona jest? – moje gały niemal wyszły z orbit. – To chyba nie jest... No wiecie, jakaś moja...

– Twoja, moja... – Damian, który rozsiadł się na ławce ze skrzyżowanymi nogami, tylko wzruszył ramionami.

Chyba usiłował skręcić szluga z resztek petów walających się w popielniczce, ale kiepsko mu szło – gacie miał kompletnie upaćkane w tytoniu.

– Nie rób z siebie takiego kapitalisty – kontynuował swój wywód. – Ta laska jest naprawdę w porządku i to się najbardziej liczy. Widać, że masz niezłe oko do dziewczyn! – przytaknął głową, dając wyraz swojego podziwu.

– Doskonale zdaje sobie z tego sprawę – wtrącił swoje trzy grosze Łukasz. – To dlatego wczorajszego wieczora za wszelką cenę próbował dodzwonić się do Moniki. Latał za mną po całej knajpie, błagając, żebym mu pożyczył komórkę. Ach, Ty mały łobuzie! – pogroził mi swoim niedomytym palcem.

O matulu, Monika gadała prawdę, to nie są kumple dla mnie, te zamuły zawsze pociągną gościa na samo dno. Kiedy wspomnieli o tym klubie, moja głowa przywołała obrazy jak z taniego filmu – laseczki kręcące tyłkami przy rurach w takt namiętnych rytmów i barman nalewający chlańsko litrami.

– No i co, wracają ci wspomnienia?  – ziomale gapili się na mnie z zaciekawieniem jak jacyś naukowcy robiący jakiś eksperyment. – Ty niewdzięczny typie, tyle się narobiliśmy, żeby Ci zorganizować wieczór kawalerski, a Ty nic nie kojarzysz.

– Po co wykosztowaliśmy się na to wszystko? – drążyli temat, jakbym w ogóle nie był przy tym obecny. – Mogliśmy staremu po prostu wlać czystą wódę do gardła i wyszłoby na to samo.

Nie do końca na to samo, ponieważ powoli dochodziłem do siebie po szoku i musiałem przyznać, że narobiłem niezłego bałaganu. Dranie faktycznie zawlekli mnie do jakiegoś klubu nocnego, a nawet chyba zapłacili jakiejś panience za tańce...

– Za tańce?! – oburzyli się zgodnym chórem, kiedy ich o to zapytałem. – Wydaliśmy na twoje erotyczne zachcianki okrągłe sto funciaków! Jesteś prawdziwą bestią, Rafałku, lampartem, a może nawet hipopotamem.

– Dzikim zwierzakiem.

– Bez żadnych zahamowań.

O rany, ale dałem ciała!

Trzeba było jechać z narzeczoną do kraju, a nie uparcie twierdzić, że później do niej dołączę. Nic a nic mnie nie interesują napięte deadline'y od szefostwa! Jakoś by sobie poradzili beze mnie. No i wpadłem prosto w ręce tych niegodziwców pozbawionych krzty współczucia, którzy uznali, że mój ożenek to idealna szansa, żeby ostatni raz pójść na maksa.

Prawda jest taka, że podobnie jak każdy chłopak, po prostu nie potrafię dać sobie spokoju... I co z tego, że dorastałem u boku Damiana i Łukasza, że od szkoły podstawowej byliśmy nierozłączni jak bracia – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego?

– Ale chyba nie wykonałem telefonu do Moniki, nie? – mój głos zabrzmiał wręcz błagalnie.

– Nie w naszej obecności – stwierdził Damian z fałszywą skruchą. – Pilnowaliśmy, żebyś był szczęśliwy... A przynajmniej dopóki sami trzymaliśmy się jako tako na nogach. Zresztą mało brakowało, a zniknąłbyś bez śladu w ferworze wydarzeń.

– Dobrze, że w samą porę przywołano cię do porządku, he, he!

Szczerze powiedziawszy, nie sądzę, żebym w całym swoim życiu czuł się bardziej przybity. Monika słusznie przepowiedziała, że pewnego pięknego dnia zrozumiem, iż ziomki rujnują moje życie i w końcu przestanę gadać o honorze i męskiej przyjaźni. Powiedziała to, kiedy uparłem się, aby któryś z nich był świadkiem na naszym weselu, doskonale to pamiętam. Stwierdziła, że jeśli takie typy mają być blisko nas, to ona z góry mówi „nie, dziękuję”.

Ustąpiłem, bo i tak powiedzieli, że nie zamierzają maczać palców w moim małżeństwie.

– Ale gdybyś, stary, się rozwodził, to możesz na nas liczyć – obiecał Łukasz.

– Poświadczymy, co tylko będziesz chciał – zapewnił Damian. – Nawet, że jesteś zatwardziałym gejem od urodzenia.

I to mają być kumple?! Pewnie najszczęśliwsi byliby, gdyby ślub w ogóle się nie odbył.

Jak ja to wytłumaczę?

Zerknąłem na zegarek: jedenasta trzydzieści! O w mordę, o szesnastej mam lot. Poderwawszy się jak oparzony, popędziłem do kibla. Na początek oniemiałem na widok niesamowitego syfu, a następnie dostrzegłem w sporym zwierciadle czerwony ślad na plecach... Wyszorowałem kły paluchem, przyczesałem fryz, a zaraz potem wróciłem po ciuchy i za moment byłem gotów do drogi.

Pora na mnie: piękna dziewczyna powoli otwierała oczy – nie chciałem przeciągać, by nie dorzuciła czegoś do barwnych historii kumpli.

– Wielkie dzięki za wieczór kawalerski – powiedziałem na pożegnanie. – Obyście tego nigdzie nie rozpowiadali.

– Spoko, chyba że złapałeś jakiegoś syfa – odparł Łukasz. – W razie czego znam takiego jednego doktora, gość trzyma język za zębami...

– Zmywajcie się stąd – doradziłem im z serca. – Obyście mi już nie pokazywali się na oczy. Narka!

Ledwo wystarczyło mi czasu, żeby wziąć prysznic. Całe szczęście, Monika spakowała mi walizkę przed wyjazdem – co ja bym począł bez tej kobiety? Zamówiłem taryfę i podjechałem na lotnisko. No i zgadnijcie, kogo tam spotykam?

Damian i Łukasz. Zapomnieli dać mi ślubny prezent.

– Nie zwalaj wszystkiego na nas – pocałowali mnie z obu stron zarośniętymi facjatami. – Oby ci gwiazda szczęścia zawsze świeciła nad głową.

– To przypadkiem nie bomba? – podejrzliwie obejrzałem małe zawiniątko w ozdobnym papierze. – Macie mnie tylko wsadzić do paki czy wolicie dla pewności rozwalić samolot?

– Nie udawaj głupka, Rafałku – Łukasz klepnął mnie w ramię. – I nie nadwyrężaj naszej cierpliwości i kindersztuby, bo nie będziesz miał gdzie wracać, jak pani Zawsze Porządna pozna twój parszywy charakter. – To jest prawdziwy prezent.

Umieściłem prezent w podręcznej torbie, a gdy samolot wystartował, delikatnie zajrzałem do środka obserwowany przez siedzącą obok pasażerkę. Lepsze to niż towarzystwo Moniki... I miałem rację, bo pod warstwą połyskliwego papieru, w pudełku leżał bat. Autentyczny, nieprzyzwoity i dosadny.

Moja współpasażerka aż westchnęła z wrażenia.

– Podoba się pani? – zagadnąłem. – Ja już go nie potrzebuję, rozpoczynam nowy rozdział w życiu.

Odsunęła się z obrzydzeniem. Ech, byleby tylko nie okazało się, że to jakaś kuzynka lecąca na mój ślub!

Rafał, 29 lat