Nie olałam sobie tego tematu. Robiłam, co tylko mogłam. To była mój pierwszy raz jako gospodyni, a co najważniejsze, gośćmi byli moi teściowie. Rodzice mojego Krzysia należą do elity społecznej. Jego mama pochodzi z prestiżowej rodziny o arystokratycznym rodowodzie, więc nie ma co się dziwić, że tak bardzo się przed tym wydarzeniem spięłam...

Chciałam zrobić na nich wrażenie, a przede wszystkim zachwycić ich kolacją. Zainspirowałam się przepisami z książki kucharskiej, starając się najlepiej, jak umiałam. Upiekłam więc kurczaki nadziewane po staropolsku i do tego przygotowałam tradycyjny żurek wielkanocny z białą kiełbasą. Wiedziałam, że teść jest wielkim fanem takiej zupy i chciałam, żeby był zadowolony.

Zadbałam też o wystrój. Wybrałam śliczny, żółty obrus. Na środku stołu ustawiłam stroik z małymi kurczakami i wazon pełen żonkili. Tuż obok umieściłam cukrową figurkę baranka. Dopasowałam do tego świeczki i serwetki, żeby pasowały do kolorystyki, a także wyjęłam najlepsze naczynia. Rzuciłam jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie na stół, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku, a potem ja i Krzysiek byliśmy już gotowi na spotkanie. Naprawdę pragnęłam, aby wszystko było idealne.

Może nie będzie tak źle

W całym naszym mieszkaniu unosił się apetyczny aromat pieczonych kurczaków, ziemniaki były prawie gotowe, a żurek tylko czekał na kuchence, rozlać go do talerzy.

– Nie stresuj się tak – powiedział Krzyś, przytulając mnie lekko. – To przecież tylko obiad.

– Nie. To obiad z twoimi rodzicami – odpowiedziałam. – Co jeśli coś się nie uda?

– Ale co miałoby się nie udać? Zastanów się – odparł i chciał mnie pocałować, ale w tej chwili zadzwonił domofon. Przyszli.

Natychmiast zerwałam się z miejsca, przestraszona, jakbym usłyszała huk z armaty. Parę chwil później razem przywitaliśmy rodziców Krzysia. Nadal byłam do granic zestresowana. Ale mama Krzysia, jak tylko przekroczyła próg naszego domu, od razu się uśmiechnęła.

– Ach, jak wspaniale tu pachnie – skomentowała. – Czyżby to była pieczona gęś?

Spojrzałam na Krzyśka z przestrachem, ale on jedynie się uśmiechnął:

– Mamo, to nie jest uroczysty obiad u babci i dziadka z gęsią pieczoną w węglu jako główną potrawą. Zapraszamy was na obiad u dzieci. Będą kurczaki, ale tak przygotowane, że wszystkie inne ptaki powinny się schować. Misia bardzo się starała i wyszły pyszne...

– Tak, z wątróbkowym nadzieniem, tak po staropolsku – potwierdziłam, kiwając głową. – Mam nadzieję, że każdemu zasmakują.

– Wszystko, co nam podasz, zjemy z ogromnym apetytem. Po spacerze, do którego zmusiła mnie mama, jesteśmy naprawdę głodni, a u was tak wspaniale pachnie! – teść z zadowoleniem zacierał dłonie.

Gdy goście zasiedli do stołu, szybko poszłam z powrotem do kuchni. Musiałam jeszcze przelać żurek do wazy i odlać ziemniaki. Wydawało mi się, że wszystko szło zgodnie z planem, ale i tak moje dłonie drżały z nerwów, kiedy zakładałam grube rękawice kuchenne, aby się nie oparzyć.

Wtedy do kuchni wpadł Krzyś.

– Pomóc ci z czymś? – zapytał.

– Nie, nie musisz, dam radę – odpowiedziałam z uśmiechem, sięgając po garnek z ziemniakami. Kiedy przechylałam go nad zlewem, spojrzałam jeszcze raz na męża. – Lepiej idź do swoich rodziców. Niech nie siedzą tam sami, to niekulturalne.

Coś poszło nie tak

I to był moment, w którym dostrzegłam, że z ziemniakami coś jest nie tak. Spojrzałam na garnek, którzy trzymałam i... O nie! Zauważyłam, że mój pyszny, tradycyjny żurek, razem z grubymi kawałkami białej kiełbasy, właśnie wylewa się z niego prosto do zlewu...

I już wiedziałam, co się stało. W pośpiechu i nerwach, zamiast garnka z ziemniakami, chwyciłam ten drugi! A oba wyglądały tak samo. No i tak oto pierwsze danie naszego świątecznego menu właśnie skończyło w zlewie.

Cholera jasna! – wyszeptałam, niemal mdlejąc ze stresu.

Mój mąż stał jeszcze w drzwiach i teraz patrzył na mnie ze zdziwieniem.

– Co ty robisz? – zapytał.

– Pomyliłam garnki – wydukałam na skraju płaczu.

W tym momencie do kuchni weszła moja teściowa. No idealne wyczucie czasu! Kiedy zauważyła moje łzy, jej uśmiech natychmiast zniknął.

– Co się dzieje, kochanie? – zapytała i podeszła bliżej. Jedno spojrzenie na zlew i garnek, który trzymałam, pozwoliło jej zrozumieć, co się stało. – O nie, odcedziłaś barszcz zamiast ziemniaków, prawda?

Skinęłam głową, zawstydzona, nie mając siły wymówić ani jednego słowa. Jak mogłam się tak ośmieszyć! I to właśnie dziś, z teściami przy stole.

– Nie przejmuj się – niespodziewanie teściowa przytuliła mnie i ucałowała w policzek. – Przynajmniej te pieczone kurczaki nie skończyły w węglarce...

– W czym? – zapytałam zdziwiona, nie rozumiejąc, o co chodzi.

– W wiadrze na węgiel – wyjaśnił teść, który w międzyczasie pojawił się w kuchni. – To stara rodzinna anegdota mojej Zuzi. Opowiemy ci potem.

Nie miałam więc okazji zaserwować teściom tradycyjnego żurku z białą kiełbasą. Mimo to ta kuriozalna sytuacja w nieoczekiwany sposób mnie rozluźniła, a atmosfera przy stole stała się przyjemna, jak przystało na prawdziwe spotkanie rodzinne. Jako pocieszenie zaś na stole pojawiło się drugie danie, które wyglądało naprawdę apetycznie. Kurczaki o złocistej, chrupiącej skórce, które kusiły nas swym zapachem i zachwycały wybornym smakiem...

A to ci heca!

– No dobra, to może opowiemy wam w końcu o gęsi w węglu – powiedziała teściowa, gdy już trochę podjedliśmy. – Misia jeszcze nie zna tej opowieści, więc najwyższy czas, żeby to zmienić. To było bardzo dawno, miałam wtedy może dziesięć lat, ale wszystko pamiętam.

Mama Krzysia zaczęła przypominać sobie, jak jej tata, urzędnik, stracił pracę, a życie stało się trudne. A Wielkanoc była już za pasem, spodziewali się gości. Mieli przyjechać wujek i ciocia z małego miasteczka, gdzie mieszkali w pozostałości po dawnych, rodzinnych posiadłościach.

W tamtych czasach byli to ludzie zamożni. Matka teściowej musiała się nieźle nagłowić, zastanawiając, co przygotować na obiad, gdyż w domu panowała wtedy bieda. Gości jednak trzeba było przyjąć na wysokim poziomie, bo inaczej to dla całej rodziny wstyd. Więc obmyśliła skomplikowany plan, w którym miała jej asystować Kazia, córka sąsiadów. Ta dziewczyna nie była zbyt bystra, za to uwielbiała robić psikusy.

– Mama też miała ciekawe pomysły! – roześmiała się teściowa. – Pamiętam, jak instruowała Kazię w kuchni, co ma robić i mówić. Bo dziewczyna zgodziła się udawać naszą gosposię, taką pomocnicę w domu. Byłam mała, ale już wtedy uważnie patrzyłam i widziałam wszystko...

– No, na pewno. Masz tak do dziś – włączył się teść.

Wszyscy się roześmialiśmy. To prawda, matka Krzyśka miała zdolności, które można by przypisywać się szpiegom – była świetna w obserwacji i zbieraniu informacji.

– No i wtedy mama zrobiła na kolację parówki w sosie, bo nie było jej stać na nic innego – kontynuowała teściowa.

– Ale powiedzieliśmy wszystkim, że będziemy mieli pieczoną gęś. Plan wyglądał tak, że kiedy goście przybędą i mama poprosi Kazię o podanie talerza z gęsią, ona przypadkiem upuści inną, pustą tackę na podłogę w kuchni.

Następnie wróci do pokoju i ogłosi, że nieszczęśliwie upuściła danie do skrzynki z węglem. W domu zostały tylko parówki, więc goście będą musieli zadowolić się nimi.

– Niezły pomysł – powiedziałam.

– No więc goście przybyli – kontynuowała moja teściowa. – Ojciec wyciągnął jakąś butelkę wina, którą miał ukrytą na złe czasy. Każdy zdążył się napić przed obiadem, więc mieli dość dobry humor.

– Na szczęście – znowu wtrącił teść.

Faktycznie. Okazało się, że gdyby nie to wino, obiad mógłby być dość kiepski. Ponieważ sąsiadka nie poradziła sobie zbyt dobrze ze swoim zadaniem...

– Kiedy mama poprosiła Kazię o podanie gęsi, nagle rozległ się głośny huk i krzyk z kuchni – z uśmiechem kontynuowała teściowa. – Tak przerażający, że nawet mama, mimo że wiedziała, że to tylko gra, przestraszyła się i szybko wstała od stołu. W tym samym momencie, na progu jadalni pojawiła się zapłakana Kazia. Na pytanie, co się zdarzyło, odpowiedziała, że do węgla wpadła ich kolacja... – w tym momencie mama Krzysia zamilkła – tyle że zamiast gęsi, były to parówki! Dziewczyna tak bardzo wcieliła się w swoją rolę, że ze stresu pomieszała tace. Zamiast zrzucić pustą, sięgnęła po tę z parówkami...

– O rany! – wykrzyknęłam, a reszta osób przy stole parsknęła śmiechem.

– Dziś pomyliłaś garnki, to tak jak Kazia przed laty – teściowa delikatnie poklepała mnie po ramieniu. – To tak, jakbyś kontynuowała naszą starą rodzinną tradycję. W końcu jesteś częścią rodziny, prawda?

– Ale na szczęście, mimo straty żurku, mieliśmy prawdziwego pieczonego ptaka – rzekł Krzyś. – Więc nikt nie odejdzie od stołu z pustym żołądkiem, czego nie można powiedzieć o gościach babci.

W piekarniku mamy jeszcze jednego nadziewanego kurczaka. Jesteście jeszcze głodni?

– Ale nie upuścisz go do węglarki? – zapytała teściowa.

– Bez obaw, używamy kuchenki na gaz.