Przez długie lata borykałam się z kłopotem związanym z użyciem słowa „nie”. Po prostu nie potrafiłam odmówić, w szczególności gdy o coś prosiły mnie moje pociechy. W chwili obecnej uczę się zdrowego samolubstwa. I czuję się bardziej szczęśliwa.

– Mamo, cudowne buciki! Mogę sobie od ciebie pożyczyć? – moja córka chwyciła moje nowe zamszowe botki z odsłoniętymi palcami, które obecnie są na topie; już zaczynała je zakładać, bo jest przekonana, że to zapytanie było tylko czystą formalnością, kiedy mój głos zatrzymał ją w miejscu:

– Nie! – Elżbieta patrzyła na mnie ze zdziwieniem. – Nie możesz ich pożyczyć, bo są moje – oznajmiłam.

– O nie, nie wiedziałam, że takie ci się podobają – mruknęła z irytacją. Już nie miałam siły jej tłumaczyć, że inaczej bym ich nie nabyła. – Czy nie są zbyt młodzieżowe dla ciebie? – padło następne zapytanie.

– Nie – odparłam zdecydowanie.

Niewiele rzeczy jest zbyt młodzieżowych dla osoby, która dopiero co osiągnęła pięćdziesiąt lat. Do tego doszłam niedawno i teraz to jest moje motto. Kiedy nadchodziły moje pięćdziesiąte urodziny, muszę przyznać, czułam ogromny niepokój. Ciężko przecież każdej kobiecie zaakceptować, że stała się niewidoczna dla mężczyzn na ulicach. Kiedy miałam jeszcze czterdzieści parę lat, czułam się nieco lżej, ale teraz miało to zastąpić pięćdziesiątka, a więc zaczęło schodzić z górki. Ciężko sobie uświadomić, że ma się już za sobą pół stulecia.

Jak strasznie to usłyszeć!

Odczuwałam, że nadchodzi kryzys, załamanie. Rozpoczęłam konwersację na ten temat z moją znajomą, która rok wcześniej obchodziła pięćdziesiąte urodziny. Zadałam jej pytanie, czy nie pragnęłaby powrócić do wieku trzydziestu lat. Wtedy ona odpowiedziała:

– Niby w jakim celu? Aby znowu zastanawiać się nad tym, czy jestem w stanie spłacić pożyczkę?

Jej wypowiedź uderzyła we mnie niczym młot. Rzeczywiście... W młodości cały czas zmagałem się z problemami finansowymi i brakiem czasu. Przywołałam w myśli wspomnienie, kiedy z Krzyśkiem wzięliśmy ślub, dysponowaliśmy tylko jednopokojowym mieszkaniem, co było już dużym osiągnięciem, ponieważ wiele naszych znajomych par nie posiadało nawet takiego. Oszczędzaliśmy każdy grosz, aby nabyć większe lokum. W tamtym czasie w ogóle nie myślałem o takim luksusie jak dwa auta. Ledwo starczało nam na jedno – wieloletnie uno, które ulegało awarii w najmniej oczekiwanych momentach.

Mój mąż zazwyczaj dojeżdżał do pracy samochodem, a ja korzystałam z tramwaju. Gdy na świat przyszły nasze pociechy i należało je zawozić do szkoły czy przedszkola, Krzysiek przekazał mi auto, natomiast on sam zaczął korzystać z tramwaju. Nie zapomnę wieczorów, kiedy przy kuchennym stole liczyliśmy, czy na pewno przetrwamy do pierwszego dnia następnego miesiąca, po tym jak już opłacimy raty kredytu, dodatkowe lekcje dla dzieci oraz inne rachunki.

Zawsze stawialiśmy nasze potrzeby na ostatnim miejscu, priorytetem dla nas były dzieci. Dodatkowe lekcje angielskiego czy włoskiego, kursy tańca czy treningi judo – wszystko po to, aby Ela i Radek mogli się rozwijać. Często obawialiśmy się, że przeoczymy jakiś ich ukryty talent. Wszystko zorganizowaliśmy wokół nich. Pamiętam, jak pewnego dnia nie miałam pieniędzy, żeby opłacić Radkowi wymarzony obóz deskorolkowy. Rozpłakałam się, przekonana, że jestem złą matką, a potem znalazłam dodatkowe zatrudnienie.

Pracowałam jak osioł przez parę tygodni na dwa stanowiska, aby im obu umożliwić fantastyczne wakacje. Pojechali, a ja – zmęczona – podjęłam następną pracę, aby zarobić na książki szkolne, bo przecież niedługo rozpoczynał się nowy rok szkolny.

Odpoczynek... Jaki odpoczynek?

Przez wiele lat nie decydowaliśmy się z mężem na wyjazd urlopowy. Najdalej docieraliśmy do ogrodu moich rodziców, gdzie mogliśmy bezpłatnie zebrać owoce. Następnie poświęcałam niewyspane noce na ich przetwarzanie, aby zapewnić sobie zapasy na zimę.

Nigdy nie czułam się wypoczęta, a zmęczenie nieustannie mi towarzyszyło. Praca nie była łatwa. Mimo że jestem tłumaczką języka włoskiego, zdecydowałam się na stanowisko w urzędzie. Głównym celem było posiadanie stabilnego zatrudnienia w sektorze publicznym. Dodatkowo nie chciałam zostawać w pracy po godzinach, kiedy moje dzieci były jeszcze małe. Ciekawe, że dotarło do mnie, z jak wielu rzeczy zrezygnowałam dla swoich pociech dopiero wtedy, kiedy koleżanka zasugerowała mi wspólne wypady na rowerach w weekendy.

W pewnym momencie uświadomiłam sobie, iż nie posiadam ani własnego jednośladu, ani nawet odpowiedniego obuwia do ćwiczeń, gdyż nadal chodziłam w zużytych adidaskach po Eli. Gdy moje dzieci ukończyły edukację wyższą i zdecydowały się na samodzielne życie, niespodziewanie w naszym domu zapanowało milczenie.

Poranki stały się dla mnie spokojniejsze. Nie musiałam już spieszyć się z przygotowywaniem śniadań dla wszystkich, ani walczyć o pierwszeństwo do korzystania z łazienki. Zawsze bywałam na końcu tej kolejki. Teraz mogłam spokojnie nie tylko wziąć prysznic, ale również nałożyć makijaż. Zaczęłam to robić regularnie. Przez większość mojego życia malowałam tylko rzęsy, a obecnie codziennie nakładałam delikatny makijaż. Na początku nie wiedziałam nawet, jak powinnam to robić, ale na szczęście istnieje internet.

– O, prezentujesz się znakomicie – usłyszałam pewnego dnia od swojego syna. Ha! Dostrzegł różnicę!

Zmieniłam również swój sposób ubierania się. Stał się on luźniejszy. Nie tylko dlatego, że swetry lub krótkie kurtki są o wiele bardziej komfortowe niż marynarki, ale także dlatego, że zdałam sobie sprawę, że w nich lepiej się czuję.

Zawsze byłem małego wzrostu i szczupła

Zauważyłam, że dysponuję teraz większą ilością środków finansowych, które mogę przeznaczyć na własne potrzeby. Niezmiennie moje dzieci usiłowały wziąć od nas bezzwrotną pożyczkę, jednak w pewnym momencie postanowiłam powiedzieć: dość! Oboje nie mogą narzekać na zarobki i mają zdolności do pracy. Kiedyś zmuszona byłam pracować na dwie zmiany, by zapewnić im dobre warunki, teraz to oni są w stanie zadbać o swoją sytuację finansową. A ja mogę skupić się na swojej. W dniu, w którym mój mąż i ja spłaciliśmy ostatnią ratę za nasze mieszkanie, poczułam, jakby olbrzymi ciężar opadł z mojego serca. To uczucie wolności!

Czyżby nadszedł czas na upragniony urlop?” – zastanawiałam się; zawsze marzyłam o podróży do Włoch. Z wielką chęcią chciałam tam jechać z mężem, ale Krzysiek był zdecydowanie przeciwny. Cóż, jakiś czas temu usadowił się przed telewizorem i zamierzał tam zostać.

– Ale ty jedź, spokojnie – powiedział.

Myślał prawdopodobnie, że zrezygnuję, lecz się przeliczył. Wyruszyłam, mimo iż przyznam nie było to proste. Pierwszy raz wybrałam się sama za granicę, oczywiście z wycieczką, ale to jednak coś innego. W międzyczasie spotkałam wspaniałą kobietę, Ewelinę, która po stracie męża zdecydowała się nie zamykać w czterech ścianach smutku, a zamiast tego podróżować. Spodobałyśmy się sobie nawzajem i po powrocie do kraju zaplanowałyśmy kolejny wyjazd na jesień. Zawsze uważałam, że przyjaźnie nawiązuje się w szkole, a potem już nie. Na moje szczęście, to okazało się być nieprawdą – z Eweliną dogadywałam się doskonale i wiele się od niej nauczyłam. Na przykład, jak powiedzieć dzieciom: nie!

– Uwielbiam moich chłopców, ale nie pozwolę, aby mnie zdominowali. Jestem pewna, że najchętniej by sprzedali mój przestronny apartament, zakupili dla mnie małe studio, a zaoszczędzone środki przeznaczyli na swoje „projekty”, ale na pewno na to nie pozwolę – mówiła mi. To od niej nauczyłam się, jak cieszyć się z życia bez stresu.

– Po co ten pośpiech? – zapytała, kiedy spotkałyśmy się na kawie, a ja już po piętnastu minutach zaczęłam nerwowo sprawdzać czas.

– Cóż... mój mąż niedługo kończy pracę.

– I co z tego wynika? Jest w stanie sam podgrzać sobie posiłek, prawda? Twoje pociechy mieszkają na swoim i sami przyrządzają sobie posiłki – przypominała mi. Był w tym sens.

Mogłam spokojnie delektować się kawą i snuć plany na kolejną podróż. To z Eweliną nabyłam moje pierwsze ubranie o bardziej młodzieżowym kroju. Ona z premedytacją nosiła jeansy, mimo że nie mogła poszczycić się perfekcyjną sylwetką.

– Gdybym posiadała takie smukłe biodra jak ty, to nosiłabym tylko najbardziej trendy, dopasowane jeansy, najlepiej z otworami na wysokości kolan. Zauważyłaś, jaki styl prezentują Włoszki?

Rzeczywiście. One z wdziękiem podążają za aktualnymi trendami. Noszą przetarte dżinsy w zestawieniu z marynarką od Armaniego i wyglądają na milion dolarów.

„Czemu nie miałabym tak wyglądać?” – pomyślałam.

Kupiłam więc następnego dnia fantastyczne jeansy typu rurki. Moja szefowa, fanka klasycznego i monotonnego stylu, spojrzała na mnie badawczo, ale nie skomentowała mojej stylizacji.

Zachęcona pochwałami ze strony kolegów, postanowiłam nabyć dla siebie stylowe botki na szpilkach. To te, które później pragnęła podebrać mi córka, bo nauczyła się, że kiedy podoba mi się coś, co ona również chce, natychmiast jej to ofiarowuję. Jednak nie tym razem, kochanie. Absolutnie nie.