Powiem wprost: jestem starym kawalerem, lat 50. Dziś takich facetów nazywa się singlami. Nie mam żony ani dzieci. Dawno temu byłem bardzo zakochany. Największa miłość mojego życia miała na imię Joasia. Mieszkaliśmy w niewielkiej miejscowości na południu Polski. Typowe małe miasteczko, w którym jak na rynku ktoś kichnie, to na rogatkach życzą mu zdrowia. Tu wszyscy wszystko o sobie wiedzieli. Niestety…

Moja Asia była córką miejscowego lekarza i prawniczki. Pochodziła z bogatego, ale zimnego domu. Jej rodzice uważali się za elitę. To u nich, na słynnych na całą okolicę przyjęciach, bywał burmistrz i miejscowi dygnitarze, słowem – śmietanka.

Moi rodzice, mama bibliotekarka i ojciec robotnik w starej cementowni, ledwie wiązali koniec z końcem. Miałem trójkę rodzeństwa, dwie siostry i brata. Siostry były młodsze, brat znacznie starszy. Jak tylko skończył podstawówkę, zaczęły się kłopoty. Nie chciał się uczyć, przewodził miejscowej bandzie chuliganów. Rodzice ciągle wyciągali go z komisariatu. W końcu wylądował w więzieniu. Próbował włamać się do sklepu, przy okazji kogoś pobił. W sądzie wyciągnęli wszystkie jego sprawki i dostał 2,5 roku. W domu zapanował spokój, ale w miasteczku mnie i siostry zaczęto wytykać palcami. Byliśmy rodzeństwem „tego bandziora”.

Nie wiedziałem jak zagadać

Dziewczyna, którą pokochałem, chodziła do równoległej klasy. Kiedyś biegnąc na lekcję, wpadła na mnie na korytarzu. Przewróciliśmy się oboje. Podniosłem ją i jej książki. Podziękowała i weszła do klasy.

Po lekcjach czekałem na nią przed szkołą. Gdy ją tylko ujrzałem, zagadnąłem:

– Przepraszam za ten wypadek na korytarzu, nie zauważyłem cię!

– O czym ty mówisz? To ja na ciebie wpadłam – odpowiedziała z uśmiechem. – I to ja powinnam przeprosić ciebie.

– Dajmy spokój z tymi przeprosinami, po prostu nie wiedziałem, jak zagadać.

– Spryciarz! – roześmiała się ślicznie.  – I do tego jaki grzeczny!

– Nazywam się Grzesiek – przedstawiłem się.

– Wiem, jak się nazywasz – odrzekła na to. – Jestem Joanna.

– To głupie, ale wiesz gdy tylko powiem jak się nazywam, ludzie odwracają się ode mnie. Myślałem, że i ty …

– Za dużo myślisz – przerwała mi machnięciem ręki. – Na mnie też patrzą jak na zjawisko kosmiczne. Wszystkim się wydaje, że muszę być rozkapryszoną księżniczką. A dla mnie nie liczą się pieniądze, mnie interesują fajni ludzie. Chodźmy nad rzekę.

Spacerowaliśmy do wieczora. Joasia okazała się normalną, fajną dziewczyną. Opowiedziała mi o swojej rodzinie. O matce prawniczce goniącej za pieniędzmi i znajomościami. O ojcu lekarzu, który leczył tylko bogatych i ustosunkowanych obywateli. O domu, w którym mówiło się o pieniądzach, ale w którym nie było miłości.

– Jestem jedynaczką – westchnęła. – Wiem, że rodzice chcą dla mnie jak najlepiej, ale nie rozumieją, że ja patrzę na świat inaczej niż oni. Zawsze byłam inna…

Pod wieczór odprowadziłem ją pod dom.

– Wiesz – szepnąłem jej do ucha – chyba się w tobie zakochałem!

– Ja chyba w tobie też – pocałowała mnie w policzek i pobiegła do domu. – Do jutra!

Zaczęły się kłopoty

Miasteczko błyskawicznie zauważyło, że się ze sobą spotykamy. Dla miejscowych plotkarek to była nie lada gratka. Niewiele sobie z tego robiliśmy. Byliśmy w sobie zakochani piękną, czystą, bezwarunkową miłością. To było najwspanialsze uczucie, jakie można sobie wymarzyć. Snuliśmy plany na przyszłość. Wiedzieliśmy, że chcemy i musimy być razem, ale najpierw matura, potem wyjazd z tej dziury na studia. Kochaliśmy się i czuliśmy się silni, zdolni góry przenosić i pokonywać wszelkie przeciwności losu.

Mniej więcej miesiąc przed maturą, gdy wychodziłem ze szkoły, zatrzymał mnie ojciec Asi.

– Wsiadaj! – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i wskazał samochód.

Pojechaliśmy za miasto.

– Posłuchaj, smarkaczu – nie miał pokojowych zamiarów. – Zbliża się matura. Do tej pory patrzyłem na to wszystko spokojnie, ale teraz – koniec zabawy. Joanna nie jest dziewczyną dla ciebie, musisz to zrozumieć. Ty jesteś chłystek, do pięt jej nie dorastasz i nigdy nie dorośniesz. Ona będzie studiowała w Londynie i tam zacznie pracę w najlepszych światowych korporacjach prawniczych, a ty, z tej bandyckiej rodziny, możesz co najwyżej sprzątać ulice. Ona ciebie nie potrzebuje, ty jej przeszkadzasz. Zostaw ją w spokoju. Zrozumiałeś?!

– A jak jej nie zostawię, to co mi zrobisz? – spytałem bezczelnie.

– Posłuchaj, mały karaluchu – wycedził z wściekłością. – Zdepczę cię, jeśli jeszcze raz się zbliżysz do mojej córki. Zapamiętaj to sobie! A teraz zjeżdżaj – warknął i odjechał. 

Do miasta wracałem piechotą.

Następnego dnia Joasia i ja urwaliśmy się z lekcji. Opowiedziałem jej o spotkaniu z panem doktorem i jego groźbach.

– Ja też miałam rozmowę z rodzicami… – wyznała. – Właściwie to nie była rozmowa. Oni mówili, ja musiałam słuchać. Straszne rzeczy opowiadali…

– Jakie? – dopytywałem.

– Nieważne – wykręcała się, zawstydzona.

– Mów! – naciskałem – Przecież wiem, co wszyscy o mnie gadają. Ja się nie obrażę.

– Że pochodzisz ze złej rodziny i nawet jeśli dzisiaj jesteś w porządku, to kiedyś geny wezmą górę, bo urodziłeś się wśród bandytów. Że jesteś zero i nie nadajesz na mojego męża. A w ogóle męża to oni mi wybiorą, bo chcą, żebym była szczęśliwa. Mnie nie słuchali, chociaż mówiłam im, że cię kocham! Grzesiu… nie wiem, co robić! – jęknęła przytuliła się do mnie z płaczem.

Nie wróciliśmy do domu. Okazją pojechaliśmy do sąsiedniego miasteczka, wynajęliśmy pokój w motelu i zaczęliśmy się zastanawiać, co robić dalej.

– Jesteśmy pełnoletni. Nie mogą nam nic nakazać – myślałem na głos. – Po maturze wyjedziemy do dużego miasta. Ja znajdę pracę, ty pójdziesz na studia, a może oboje będziemy studiowali i pracowali… Zobaczymy. Damy sobie radę! Przecież się kochamy. Najważniejsze, abyśmy byli razem!

– Naprawdę myślisz, że sobie poradzimy? – spytała Asia. – Nie boję się braku kasy… Nie znasz mojego ojca, on ma dużo znajomości, będzie nas ścigał. Jego się boję!

– Przecież pojedziemy do Warszawy albo Krakowa czy Gdańska. Tam jego znajomości nie sięgają – starałem się ją uspokoić.

– Kocham cię – szepnęła Joasia. – Zawsze będę cię kochała…

Koniec sielanki

Tamtą noc zapamiętam na zawsze. Było słodko, romantycznie, idealnie. Zasnęliśmy przytuleni i śniliśmy o wspólnej przyszłości. 

Obudziło nas walenie do drzwi:

– Milicja! Proszę otworzyć!

– O co chodzi? – kompletnie zaspany otworzyłem drzwi, a do pokoju wpadł ojciec Asi z dwoma milicjantami.

– Ubieraj się – złapał córkę za rękę i ściągnął ja z łóżka. – Jak mogłaś zrobić coś takiego matce i mnie?! Z takim karaluchem się zadajesz! Jak dziwka jakaś!

– Nie obrażaj jej! – krzyknąłem.

– A ty milcz, gnojku! – odwrócił się do mnie. – Bo jak ci przyłożę, to już nie wstaniesz! Dosyć tych cyrków, mówię!

Milicjanci ulotnili się po angielsku, a on siłą zawlókł Asię do samochodu.

Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Próbowałem oczywiście telefonować, chodziłem do ich domu, ale mnie nie wpuszczano. Moja ukochana nie pokazała się nawet na maturze. W miasteczku gadali, że rodzice wywieźli ją za granicę. Próbowałem jej szukać, wypytywałem sąsiadów, koleżanki, znajomych. Nikt nic nie wiedział.

Ktoś za mną łaził

Życia prywatnego nigdy już sobie nie ułożyłem. Miewałem romanse, ale żadna z kobiet nie potrafiła dorównać Joasi. Wciąż miałem ją w pamięci. Natomiast zawodowo radziłem sobie nieźle. Pracowałem tu i tam, aż w końcu trafiłem do korporacji bankowej, w której szybko awansowałem.

Rok temu zauważyłem, że ktoś za mną chodzi. Młody facet, chłopak właściwie. Najpierw myślałem, że tylko mi się wydaje. Ale nie. W dodatku był wyjątkowo bezczelny. Gdy wychodziłem z biura, stał przy moim aucie; gdy podchodziłem – znikał. Ktoś go nasłał? Chcą mnie obrabować? A może to jakiś szaleniec?! Te myśli wyzwalały we mnie niepokój i lęk. Któregoś dnia zakradłem się z innej strony i zaskoczyłem go.

– Czego pan ode mnie chce? Dlaczego pan za mną łazi?! – spytałem ostro.

– Tak sobie chodzę… A co, staruszku, nie wolno?! – odpyskował i szybko odszedł. 

Następnego dnia znów go spotkałem.

– Zaraz zawołam policję i oskarżę pana o nękanie – ostrzegłem go.

– Straszyć to my, ale nie nas! – zaśmiał mi się w twarz. – Chodź, stary, do knajpy, to pogadamy. Ty stawiasz! – nadal się śmiał. 

Uznałem, że nic mi mnie grozi. Nie wyglądał na szaleńca ani bandytę, tylko na cwaniaka, a z takimi dawałem sobie radę.

– Słucham, co ma pan do powiedzenia? 

Patrzył na mnie uważnie – i nic. Czekałem, nie okazując zniecierpliwienia. Po chwili pełnej napięcia ciszy spytałem znów:

– O co panu chodzi, czemu pan tak na mnie patrzy? Co tu się dzieje?!

– Zastanawiam, się co ona w tobie widziała… – odparł z nienawiścią.

– Jaka ona!? Co to za głupie żarty?!

– Ona, czyli moja matka.

– Nie znam pańskiej matki.

– I tu się mylisz, tatku – uśmiechnął się.

– Panie, co pan! – warknąłem, coraz bardziej wyprowadzony z równowagi. – Nie jestem żadnym tatkiem. A już na pewno nie pańskim! – dodałem.

– I tu się znowu mylisz – prychnął.

– Co to znaczy? Wytłumacz się pan!

– To raczej ty powinieneś się tłumaczyć. To ty ją zostawiłeś, jak była w ciąży! Ty nie dawałeś znaku życia! – wrzasnął nagle.

– O czym pan mówi, do cholery!?

– O mojej matce, Joannie!

Na ułamek sekundy pociemniało mi w oczach i poczułem, że lecę w przepaść. Nigdy nie zapomniałem o Joasi, ale byłem przekonany, że to zamknięty rozdział. Bo skoro ja jej nie znalazłem i ona mnie nie znalazła, to tak ma być. Trzeba żyć dalej.

– Wróciła ci pamięć, staruszku?! – zaśmiał się mój rozmówca szyderczo. – To dobrze, bo jesteś mi coś winien. Coś mi się chyba należy za te lata bez ojca. Prawda?!

To był mój syn?!

Kiedy już przetrawiłem tę informację, zrozumiałem, czego chce ten chłopak. Kasy. Ale przecież nie wiedziałem nawet, czy mówi prawdę. Nawet jeśli rzeczywiście był synem Joasi, to niekoniecznie musiał być i moim. W końcu minęło tyle lat… Jedynym rozwiązaniem były badania genetyczne.

– A proszę bardzo! – prychnął. – Ale ty płacisz! Oj, zdziwisz się, tatuśku, zdziwisz się. Masz tu fotkę, powspominasz sobie – i rzucił na stolik nieco wyblakłą fotografię. – Spotkamy się jutro i pójdziemy na te całe badania. Siemanko, ojczulku!

Miałem takie samo zdjęcie, od lat stało oprawione na komodzie… Kiedy poszedł, zorientowałem się, że nie zdążyłem go nawet spytać, co z moją ukochaną. Zasypał mnie szokującymi informacjami, a ja po prostu zdębiałem. Obiecałem sobie, że nadrobię to następnego dnia, a potem zatopiłem się we wspomnieniach… 

Ja i ona – młodzi, szczęśliwi, zakochani. Chodziliśmy, trzymając się za ręce. Wierzyliśmy, że przed nami mnóstwo pięknych lat. Nawet wtedy – tej ostatniej nocy – byliśmy pewni, że wszystko pójdzie dobrze. Ostatnia noc… Czy wtedy zaszła w ciążę?

Mój domniemany syn nazywał się Grzegorz. Czyli imię miał po mnie!  Dowiedziałem się tego, gdy w laboratorium pokazał dowód osobisty. Miał 30 lat. To by się zgadzało… Bo prawie 31 lat temu po raz ostatni widziałem się z Joanną.

– Opowiem ci, jak to było – powiedziałem do Grześka, gdy wyszliśmy z laboratorium.

Joasia nie żyje?!

– Może ja ci opowiem – warknął. – Jak żyliśmy z matką, ja bez ojca, ona bez męża. Jak nie było co do garnka włożyć, bo wiecznie brakowało kasy. Jak chodziłem w jednych butach przez cały rok, a kumple się ze mnie śmiali. Jak matka harowała, żeby zarobić na nasze utrzymanie. Co jeszcze chcesz wiedzieć? Jak zachorowała? Czy jak zmarła, a ja trafiłem do domu dziecka?

– Zmarła…? – wykrztusiłem.

– A co, miałeś ochotę na małą powtórkę z romansu? – zakpił. – Już za późno.

Wziąłem głęboki oddech.

– Słuchaj, ja nic o tym wszystkim nie wiedziałem. Ostatni raz widziałem Asię miesiąc przed maturą. Mieliśmy razem wyjechać na studia… Nie miałem pojęcia, że jest w ciąży. Ona zniknęła! Chodziłem wiele razy do twoich dziadków, ale nie chcieli mi nawet otworzyć furtki. Nie rozmawiali ze mną. Nikt nie wiedział, co się stało z Joasią. Dotarło do mnie, że rodzice wywieźli ją za granicę. Nie wiedziałem, gdzie i jak jej szukać…

Spojrzał na mnie ponuro.

– Nawet trochę ci wierzę – rzekł łaskawie. – Rzeczywiście wywieźli ją do Londynu i tam zdała maturę. Nawet zapisała się na studia, ale okazało się, że jest w ciąży. Dziadek się wściekł. Przywiózł ją do Polski i kazał zrobić aborcję. Odmówiła, więc wyrzucił ją z domu. Zamieszkała w Zielonej Górze, u ciotki. Tam się urodziłem. Póki ciotka żyła, mama mogła się uczyć i pracować. Ukończyła szkołę pomaturalną, pracowała jako księgowa. Szukała cię, ale zniknąłeś…

– Wyjechałem na studia do Warszawy!

– No właśnie… Mama bała się dziadka. Bała się jego zemsty. Nigdy go nie poznałem, babci też nie znam. Ciągle opowiadała mi, jaki jesteś wspaniały i jak będzie fajnie, gdy znowu się spotkacie. Ale chyba wam nie wyszło! I dlatego coś mi się od ciebie należy.

– Powiedz mi… Jak zmarła Joasia? Kiedy to było? Gdzie jest pochowana? – zasypałem go pytaniami, nie zważając na jego roszczeniowa postawę.

– Leży obok ciotki  na cmentarzu w Zielonej Górze – odparł. – Gdy miałem 15 lat, mama zachorowała. Trafiła do szpitala, a tam okazało się, że to sepsa. Lekarze mówili, że się skaleczyła, i wdało się zakażenie. Mama nie dbała o zdrowie… Zmarła po tygodniu. Podobno nie było dla niej ratunku. Ja trafiłem do domu dziecka. Dostałem tam niezłą szkołę, wiesz, tatuśku?

Wyniki testów potwierdziły, że Grześ jest moim synem. Nagle zostałem ojcem trzydziestoletniego faceta… Dorosłego, ukształtowanego człowieka, którego zupełnie nie znałem! Czy byłem mu coś winien? Nie miałem dotąd pojęcia, że w ogóle istnieje. Nie zostawiłem ani jego, ani jego matki. Asia była przecież największą miłością mojego życia! Nie podobało mi się, że ten chłopak próbuje grać na moich uczuciach, chociaż rozumiałem jego rozżalenie. Ale ja też czułem żal…

Jak ułożyć sobie życie z dorosłym synem?

Grzegorz uczył się na mechanika samochodowego, ale szkoły nie skończył. Jeszcze jako nieletni skradł dwa samochody i trafił do poprawczaka. Teraz załatwiłem mu pracę w zaprzyjaźnionej firmie – miał prowadzić bazę danych klientów.

Nie jest łatwo ułożyć sobie relacje z dorosłym synem. Miałem wrażenie, że Grzegorz się stara, chce się zaprzyjaźnić. Ja też okazywałem mu życzliwość. Ale dzieliło nas 30 lat wzajemnej nieobecności… Tego czasu po prostu nie da się wymazać. 

Gdy zdał egzamin na prawo jazdy, na urodziny kupiłem mu używany samochód. Poczułem się, jakbym chciał go przekupić, kupić jego miłość. Przyjął prezent jak odszkodowanie, które mu się słusznie należy.

Pewnego dnia zadzwonił szef firmy, w której pracował Grzesiek. Był zdenerwowany.

– Twój protegowany od czterech dni nie pokazał się pracy – powiedział na wstępie.

– Jak to? Widziałem się z nim ledwo wczoraj, opowiadał o robocie… – zdziwiłem się szczerze.

– To nie wszystko – dodał kumpel poważnym tonem. – Mamy dowody na to, że bazę danych o naszych klientach przehandlował konkurencji. A za to grozi więzienie. Musiałem zawiadomić prokuraturę…

Grzesiek nie odpowiadał na moje telefony. Nie było go również w mieszkaniu, które wynajmował. Wszystko wskazywało na to, że uciekł. A czy zrobiłby to, gdyby był niewinny? „Mam syna przestępcę! – myślałem ze zgrozą. – Wykorzystał okazję, żeby łatwo zarobić, i po prostu zwiał z kasą…”.

Po dwóch tygodniach został zatrzymany na granicy. Policja pozwoliła mu zatelefonować do mnie.

– Pomóż, tato! – jęczał w słuchawkę.

– Pomagam ci od kilku miesięcy! – odparłem wkurzony. – Załatwiłem ci pracę, kupiłem auto, dawałem pieniądze… A tyś to zaprzepaścił! Nic ci nie jestem winien!

– Jesteś, i to dużo! – syknął. – Gdzie byłeś, jak cię potrzebowałem, jak płakałem, bo mi koledzy dokuczali?! Gdzieś się podziewał, kiedy wzięli mnie do bidula?! A teraz nie załatwisz mi nawet adwokata?

– Jesteś dorosły, wiedziałeś, co robisz – warknąłem i zakończyłem rozmowę.

Potem nie mogłem spać. Bo Grzesiek popełnił błąd, ale przecież każdy jakieś popełnia… Poza tym byłem ojcem, a ojciec powinien bronić swoje dziecko, nawet dorosłe. Rano zadzwoniłem do znajomego adwokata. Zgodził się reprezentować mojego syna.