Kilka lat temu nasza ukochana jedynaczka wyjechała na roczne stypendium do Stanów Zjednoczonych. Radość mieszała się nam wtedy z obawami, wiadomo – inny kontynent, inni ludzie. Jak ona da tam radę sama? Okazało się, że poradziła sobie na tyle świetnie, że postanowiła zostać tam na dłużej, a nawet na stałe. Najpierw dostała stypendium na jednej z uczelni, które umożliwiło jej ukończenie tam studiów. A podczas nauki zakochała się z wzajemnością w koledze z roku. 

Mąż obcokrajowiec

Kiedy powiedziała nam, że zamierza wyjść za niego za mąż, byliśmy zaniepokojeni. 

– Kochanie, jesteś pewna? W końcu to jednak różnica kultur – usiłowaliśmy delikatnie przemówić córce do rozsądku. 

– Mamo, jaka różnica? Jeffrey nie jest przecież innego wyznania, żebyście musieli się o mnie martwić. Poza tym, akurat tak się złożyło, że mamy identyczne zainteresowania, prowadzimy razem badania laboratoryjne, dostaliśmy nawet na nie grant. Rozumiemy się świetnie, nawet bez słów – zapewniła nas. 

No cóż, w takiej sytuacji nie pozostało nam nic innego, jak pogodzić się z wyborem córki i życzyć im obojgu szczęścia. 

– Jak przyjedziecie do nas na ślub, poznacie całą rodzinę Jeffreya. Jego rodzice są naprawdę świetni – powiedziała Agata. 

Zastanawialiśmy się, co kupić teściom córki na prezent. Stanęło na porcelanie z Ćmielowa, chociaż nie byliśmy pewni, czy to trafny wybór, skoro ojciec Jeffreya jest wykładowcą uniwersyteckim, a jego matka prowadzi elegancki butik w drogiej dzielnicy. Tymczasem okazało się, że teściowie naszej córki to świetni ludzie – wyluzowani i bezpośredni. Po spędzeniu z nimi kilku godzin, byliśmy pewni, że Agatka trafiła do wspaniałej rodziny. 

Wycieczki rodziców

Przez cały nasz pobyt w Stanach powtarzali kilka razy, że oni wiele słyszeli o Polsce, Agata także sporo im opowiadała i z przyjemnością zobaczyliby nasz kraj, a w szczególności słynny Kraków. Mieszkamy w Krakowie, ale naszemu skromnemu mieszkanku daleko do luksusów domu rodziców Jeffreya. Trochę się więc krępowaliśmy, aby ich zaprosić do siebie. Oni wprawdzie nie nalegali, ale temat wracał. 

Rok po ślubie córka urodziła synka. Nie myśleliśmy wtedy z mężem o niczym innym, tylko o tym, aby zobaczyć wnuka. Bilety do Stanów nie są małym wydatkiem, ale uznaliśmy, że nie ma co oszczędzać. Agata bardzo się ucieszyła z naszej decyzji, a po kilku dniach zadzwoniła z propozycją. 

– Rodzice Jeffreya strasznie suszą mi głowę, że chcieliby zwiedzić Polskę i Kraków. Zaoferowali się, że możecie mieszkać w ich domu, kiedy przyjedziecie do Stanów, bo nasze mieszkanie przy uczelni jest, jak wiecie, niewielkie, a kiedy pojawił się na świecie Johnny, zrobiło się jeszcze mniejsze. W zamian za to moglibyście… 

– …zostawić im klucze do naszego mieszkania – weszłam córce w słowo.

– Właśnie tak. 

– To chyba dobry pomysł. Tylko czy oni sobie poradzą tutaj sami, nie znają przecież języka? – zaniepokoiłam się. 

–  Mamo, to przecież Kraków, a nie jakaś wioska! – roześmiała się moja córka. – Zapewniam cię, że moi teściowie dużo podróżowali, także po Europie, i dadzą sobie radę. 

– No tak. Niepotrzebnie się martwię.

Polecieliśmy do Stanów

Moja córka postarała się tak kupić nam bilety, aby zgrać nasz lot z lotem swoich teściów. Rodzice Jeffreya przylecieli do Krakowa o takiej porze, że mieliśmy czas, aby przed naszym lotem zabrać ich z lotniska do naszego domu i pokazać, gdzie co jest. Mieszkamy w starej kamienicy, w której najpierw trzeba wejść na wewnętrzne podwórze, aby dostać się do dwóch klatek schodowych w prawym i lewym skrzydle. 

– Wszystko będzie okej, lećcie i bawcie się dobrze – zapewnili nas. 

– No to do zobaczenia za dwa tygodnie – pożegnaliśmy się, zostawiając im klucze do mieszkania oraz klucz do bramy. 

Jakoś przetrwaliśmy z mężem wielogodzinny lot do Stanów. Na lotnisku w Bostonie byłam jednak tak obolała, że nie do końca wiedziałam, co się ze mną dzieje. 

– Włącz swój telefon, bo u mnie chyba roaming nie działa – mąż od chwili wylądowania walczył ze swoim smartfonem. 

– Zaraz to zrobię – zapewniłam go, marząc tylko o tym, aby przejść przez kontrolę paszportową i znaleźć się w ramionach swojego dziecka oraz zobaczyć wnuka.

Córka była zdenerwowana

Pewnie na nas czekają w hali przylotów – myślałam, ciągnąć wielką walizkę na kółkach, którą udało mi się samodzielnie zdjąć z taśmy bagażowej, bo mąż nadal walczył z telefonem. Na szczęście urzędnik nie miał żadnych wątpliwości, że przyjechaliśmy w celach turystycznych i ledwo spojrzał na nasze wizy. Przeszliśmy więc dość szybko przez bramkę i ruszyliśmy w stronę tłumu oczekującego na podróżnych. Szybko spostrzegłam twarz mojej córki i uśmiechnęłam się na powitanie. Po czym dotarło do mnie, że ona, zamiast także się uśmiechnąć i rzucić mi się w ramiona, jest czymś zdenerwowana. 

– Rodzice Jeffreya dzwonią do mnie od kilku godzin, że nie mogą wejść do waszego mieszkania! – wyrzuciła z siebie Agata. 

– O czym ty mówisz, kochanie? – po prostu zdębiałam i poczułam, jak zimny pot ścieka mi po plecach. – To niemożliwe, przecież daliśmy im wszystkie klucze! 

– No tak, ale oni twierdzą, że ten od bramy nie działa, a nikt w kamienicy nie chce ich wpuścić! – tłumaczyła córka.

– Dzwoniłaś do pani Ady? – zapytałam coraz bardziej zdenerwowana. 

Ada to nasza sąsiadka, bardzo wścibska, ale życzliwa. – Ona by ich na pewno wpuściła. 

– Dzwoniłam wiele razy, ale nie odbiera – powiedziała Agata. 

– Mam kilkanaście nieodebranych połączeń – oznajmił mi w tym momencie mąż, któremu udało się w końcu uruchomić telefon. – Wszystkie od ojca Jeffreya. 

Boże… I co teraz? – poczułam się bezradna, ale tylko przez moment. 

– Agata, zadzwoń jeszcze raz do swoich teściów i zapytaj ich dokładnie, o co chodzi i gdzie teraz są – poprosiłam. – A my z tatą postaramy się dodzwonić do pani Ady.

W ciągu kilku minut udało się ustalić, co się stało. Otóż po naszym wyjeździe na lotnisko rodzice Jeffreya postanowili nieco się zdrzemnąć po męczącym locie. Wstali wieczorem i rześcy oraz wypoczęci zjedli kolację powitalną, którą im z mężem zostawiliśmy. A potem postanowili przejść się trochę po mieście. Pomni naszych ostrzeżeń, że turyści, szczególnie zagraniczni, są narażeni na kradzieże, uznali, że i tak nic po nocy nie będą kupować, więc wzięli ze sobą tylko klucze do mieszkania. 

Nie wiedzieliśmy, jak ich przepraszać 

Nie mieli pojęcia, że kiedy spali, dozorca kamienicy wymienił zamek w drzwiach wejściowych. To prawda, że się od dłuższego czasu zacinał, ale jakoś od miesięcy nikt się tym nie przejmował. Powiesił potem kartkę na drzwiach, że nowe klucze powrzucał do skrzynek. Co z tego, skoro kartka była oczywiście po polsku, a teściowie Agaty polskiego przecież nie znają. Wyszli więc i… już nie weszli. 

Usiłowali dzwonić do innych mieszkań i tłumaczyć po angielsku, że chcą, aby ich wpuszczono. Ale w naszej kamienicy mieszkają głównie starsi ludzie, którzy ani w ząb angielskiego nie znają. Rzucali słuchawkami od domofonu i ani myśleli otwierać, czy pomagać w inny sposób. 

Rodzice Jeffreya, wiedząc, że jesteśmy w podróży i mamy wyłączone telefony, zadzwonili w końcu do Agaty, aby im pomogła. Córka natychmiast próbowała się dodzwonić do sąsiadki, ale pani Ada też nie odebrała, bo uznała, że skoro dzwoni do niej ktoś z nieznanego numeru z zagranicy, to na pewno jakiś szwindel, i chcą ją naciągnąć na pieniądze. 

Tym sposobem rodzice Jeffreya, którzy wyszli do miasta bez grosza przy duszy, spędzili noc, błąkając się po Krakowie i przysypiając na ławach na Plantach, w oczekiwaniu na to, aż my wylądujemy w Bostonie i cała sprawa jakoś się wyjaśni. Nie wiedzieliśmy z mężem, jak mamy ich przepraszać za taki obrót spraw. Na szczęście sami zainteresowani to zdarzenie przyjęli z humorem. 

Oświadczyli, że przypomniała im się młodość i czasy, kiedy bez grosza przy duszy przemierzali całe Stany w poszukiwaniu przygody. I nie przypuszczali, że teraz, kiedy już zostali dziadkami, to ona znajdzie ich, i to w tak niespodziewanych okolicznościach. Było mi wstyd, że tak się stało, ale finalnie ta ich przygoda stała się rodzinną anegdotą, która za każdym razem budzi śmiech.