Przeżyłam wypadek, w którym straciłam przyjaciół. Nie potrafię tego wyjaśnić, dlaczego tylko ja ocalałam...

Płomienie ogniska rozświetlały śnieg dookoła, a wszyscy wpatrywali się w ten czerwony blask jak zahipnotyzowani. Odbijał się w naszych oczach, zmieniając paczkę dobrych znajomych w jakieś nadprzyrodzone istoty. Usadowiliśmy się na tym, co kto przyniósł – pniakach, kłodach, byle czym. Smażyliśmy kiełbasy, popijając piwo.

– Ruszamy bladym świtem, czeka nas kawał drogi – gadał Łukasz, ale i tak nikt go nie słuchał.

Nikogo nie interesowały szczegóły wyjazdu

Finalny wieczór z spędzony w bieszczadzkich górach należało celebrować w najwspanialszy możliwy sposób. Dookoła rozbrzmiewał szelest ogołoconych z liści konarów buków, a biel zlodowaciałych połonin raziła w oczy. Noc zdawała się być rozjaśniona za sprawą niezliczonych gwiazd na firmamencie. Przypominały lodowe sople, w żadnym innym miejscu sklepienie nie funduje tak imponującego widowiska jak właśnie w Bieszczadach.

Wtuliłam się ciaśniej w ramiona Łukasza, wsłuchując się w intrygujący ton Wioli.

– Powszechnie wiadomo, że w tych okolicach doszło do wielu nieszczęść. Mnóstwo niepotrzebnych śmierci i bezrozumnego bestialstwa na pewno odcisnęło piętno. Zdają sobie z tego sprawę mieszkańcy tych terenów. Antoni, co pracuje na wypale, wielokrotnie ich widział.

– O kim mówisz? – wyrwało mi się.

Kochałam historie z dreszczykiem.

Duchy osób, które nie przeszły na drugą stronę. Z własnej woli, albo dlatego, że nie potrafiły.

– A może święty Piotrek nie wpuścił ich przez furtkę – zażartował Leszek.

– Teraz odpokutowują swoje grzechy na ziemskim padole, nękają żywych, pragną na powrót wejść w posiadanie ciała, by wrócić do znanego sobie trybu życia. Jest ich tu mnóstwo, są źli i groźni. Tacy sami jak za życia, śmierć niczego nie zmieniła. Krążą w pobliżu niczym sępy wypatrujące swej ofiary.

– Świetnie – stwierdził Leszek – ale powiedz mi, jak radzi sobie z cieniami samotny Antoni, który mieszka na wypale.

– Zwalcza je bimbrem. Jak się napije, to cienie uciekają w popłochu, bo pijany Antek potrafi napędzić stracha, jak mu się przywidzenia zaczną – odparła Wiola, wzbudzając salwę śmiechu.

Miała absolutną rację, Antoni był słynnym bieszczadzkim smolarzem, facetem bez historii. Kiedyś zjawił się w górach i zaczął produkować węgiel drzewny. To, czym mieszczuchy napychają swoje grille, pochodzi z retort takich jak ta Antoniego. Chłopina był w porządku, dopóki nie wlewał w siebie procentów. 

Jego dom stał na uboczu, toteż na całe szczęście jedynie cienie miały z nim kłopot.

– Ponoć od dawna strzeże tych okolic dusza opiekuńcza, która alarmuje o zagrożeniu – mówiła dalej Wiola. – Takich jak ona jest obecnie więcej, zstąpiły na Ziemię, aby przeciwstawić się włóczącym po niej mrocznym siłom.

– W takim razie jeden by mi się zdał, bo muszę skoczyć za potrzebą, a sama mam pietra – podniosłam się z pnia, otrzepując spodnie ze śniegu.

– I masz rację. Gdy tylko przekroczysz granicę światła ogniska, dorwą cię – Leszek mnie pocieszył, zjadając ostatnią kiełbaskę.

Rzuciłam w niego kulką śniegu w ramach rewanżu. Sporo czasu spędziliśmy przy płonącym ogniu, opowiadając historie o zjawach i potworach. Gdy zaczęło świtać, Łukasz bezwzględnie wyciągnął nas ze śpiworów i zarządził powrót. Ospale zebraliśmy swoje rzeczy. Panował chłód i szarość, więc ucieszyłam się na myśl o drzemce w nagrzanym aucie. Chłopcy mieli prowadzić po kolei, za kółkiem jako pierwszy zasiadł Leszek, obok usadowiła się Wiola, a ja i Łukasz z tyłu.

Położyłam głowę na jego barku i przymrużyłam powieki. Natychmiast je jednak otworzyłam, ponieważ autem strasznie telepało na wybojach.

– Bez obaw, za chwilę wjedziemy na równiejszą trasę, musicie tylko dobrze się przytrzymać – oznajmił Leszek, któremu jazda w tych niełatwych warunkach sprawiała ogromną frajdę.

Prosta uliczka z asfaltem jawiła się niczym urzeczywistnienie najskrytszych pragnień. Ominęliśmy buchające dymem mielerzowe piece wypełnione drewnem i popędziliśmy w kierunku głównej trasy prowadzącej do cywilizacji. Rozsiadłam się komfortowo, uwalniając Łukasza od mojego ciężaru. Wtuliłam się w zagłówek, wpatrując się uważnie w przednią szybę auta. Drzewa rosnące na poboczu umykały na boki, a ostatnie fragmenty porannej mgły wirowały w blasku świateł samochodu.

Odnosiłam wrażenie, że unoszę się nad ziemią

Balansowałam pomiędzy rzeczywistością a marzeniami sennymi, pędziłam przez świat, gdzie nie ma rzeczy niemożliwych. Pogrążyłam się w tych doznaniach, dałam się porwać w nieznane obszary. Nagle dostrzegłam na szybie przede mną rękę człowieka, przyciśniętą do szkła w geście „stój”. Przyszło mi do głowy, że ktoś próbuje zatrzymać auto. Ten bodziec był tak mocny, że nie zdążyłam tego przeanalizować.

Rzuciłam się gwałtownie naprzód, jakby pociągnięta niewidzialnym sznurem. Desperacko napierałam dłońmi na plecy Leszka, wydając z siebie jakieś nieskładne okrzyki. Byłam totalnie zdezorientowana. Zaskoczony moim zachowaniem chłopak instynktownie wdepnął hamulec, a samochód zaczął wariować na jezdni. Do tej pory mam w uszach ten przerażający wrzask Wioli. Siła odśrodkowa spowodowała, że auto obróciło się o 90 stopni, a zablokowane opony przez chwilę ślizgały się po śniegu, wydając dziwny, głuchy odgłos, zupełnie jakby rozdzierały jakąś gęstą substancję. Potem rozległo się charakterystyczne terkotanie ABS-u, który poluzował hamulce, żeby samochód mógł wyjść z poślizgu, a koła odzyskały przyczepność.

Bezskutecznie. Zjechaliśmy na pobocze, pojazd się przechylił i stoczył parę metrów w dół stromizny, dopóki nie zatrzymał się na czymś z hukiem. Nie przypominam sobie wszystkich szczegółów, byłam zbyt wystraszona. Czy Leszek wówczas jeszcze oddychał? Czy oprócz mnie ktokolwiek był przytomny? Z głośników nadal płynęły takty utworu „Jeśli odejdziesz”, radio samochodowe żegnało się z nami, po czym zamilkło na dobre po chwili.

Wydawało mi się, że to wszystko ciągnęło się wieczność, kiedy auto zsuwało się ze skarpy, a to trwało zaledwie ułamki minut. Parę chwil. Teraz zapanowała złowieszcza cisza.

Panowała głucha cisza

– Leszek, Wiola, wszystko w porządku? Łukasz! – darłam się na całe gardło.

Tkwiłam uwięziona w pasach bezpieczeństwa, całe ciało mnie bolało.

Łukasz, powiedz coś, proszę cię – ledwo wyszeptałam, nie chcąc przerywać ciszy dzwoniącej mi w uszach.

– Jesteś tutaj, całe szczęście. Nic ci się nie stało? – poczułam ulgę, dostrzegając tuż obok siebie oblicze mojego ukochanego.

Byłam zaskoczona tym, że zdołał uwolnić się z pasów. Na moje szczęście zapięcie samoistnie się rozpięło, a ja osunęłam się bezsilnie na siedzenie z tyłu.

– Spróbuj otworzyć drzwi, powinnaś dać radę. Musisz szybko wysiąść z samochodu i oddalić się najdalej jak to możliwe. Paliwo grozi wybuchem – powiedział Łukasz.

– Pomóż mi – wyszeptałam błagalnie, mocując się z zablokowanym zamkiem.

– Dasz radę, skup się. Jestem tu z tobą.

Nie byłam w stanie dostrzec go w tej pozycji, jaką przyjęłam. Mogłam jedynie widzieć przednie fotele auta. Widok, który ujrzałam, wstrząsnął mną do głębi. Nie miałam żadnych wątpliwości.

– Rany, Leszek i Wiola, oni... oni nie żyją! – wykrzyknęłam przerażona.

– Tak, skarbie, odwróć wzrok – usłyszałam kojący głos Łukasza. – Nic już dla nich nie zrobisz. Myśl o sobie. Wydostań się na drogę i biegnij tak szybko, jak tylko potrafisz. Wychłodzenie organizmu po takim szoku to twój wróg numer jeden. Nie zwalniaj tempa, musisz czym prędzej otrzymać pomoc.

– Łukasz, dobrze, że tu jesteś. Przy tobie niczego się nie boję.

– No jasne, malutka. Nigdzie się nie wybieram, nie martw się. Ruszaj naprzód, będę tuż za tobą – ton jego głosu zabrzmiał stanowczo, więc instynktownie posłuchałam polecenia. Wyczołgałam się na jezdnię.

– Spójrz Łukasz, wiatr zwalił tamto drzewo. Gdyby nikt nas nie uprzedził, moglibyśmy w nie uderzyć. Ten znak na szybie... To nie było złudzenie.

– Nieistotne w tym momencie, pędź dalej. Zadbam o twoje bezpieczeństwo.

– Ale jak? Gdzie jesteś?

– Tu – dostrzegłam niewyraźny zarys jego sylwetki.

Ta sytuacja była naprawdę dramatyczna. Moja twarz wyglądała okropnie – siniaki i opuchlizna wokół oczu. Jednak to nie było wszystko, co zauważyłam. Z puszczy zaczęło wydobywać się coś tajemniczego i mrocznego. Te dziwne smugi przybierały na wyrazistości, sunąc tuż nad podłożem niczym czarny opar.

– Uciekaj czym prędzej! – wrzeszczał Łukasz tonem nieznoszącym sprzeciwu. W jego głosie dało się wyczuć stanowczość i determinację.

Powoli stawiałam kroki na niepewnych nogach. Wiedziałam jednak, że Łukasz jest obok mnie, co dodawało mi odwagi. Bez niego po prostu bym się rozleciała ze strachu. Chyba ściskał moją dłoń, bo czułam przyjemne ciepło, które rozlewało się po całym moim ciele. To ciepło chroniło mnie przed mroczną, lodowatą mgłą, która zdawała się chcieć mnie pochłonąć.

– Widzisz te cienie, które czają się pod lasem? One na nas czekają – zapytałam, łapiąc z trudem powietrze.

– To przez nich tu jestem, przy tobie. I będę tak długo, jak będzie potrzeba. Dasz radę, mała, musisz tylko się postarać, walcz!

– Ale ja już nie mam sił... – poczułam, jak ogarnia mnie słabość.

Cienie wyczuły moją desperację i zaczęły się przybliżać.

– Nie poddawaj się teraz, wytrzymaj jeszcze chwilę. Niedługo będziesz mogła odpocząć – słowa Łukasza dudniły w moim umyśle.

Biec nie dałam rady, więc próbowałam się czołgać

Ruch dodawał mi sił, przywracał do życia, pomagał przezwyciężyć ogarniający mnie paraliż.

– Świetnie ci idzie. Pamiętaj o oddychaniu. No dalej, dasz radę. Raz, dwa. Wdech i wydech. Chyba pamiętasz jak to się robi, co? Trzymam cię, nie poddawaj się, masz szansę wygrać tę walkę.

Głos Łukasza niespodziewanie ucichł, a moim uszom dały się słyszeć obce głosy. Gwar ludzkich rozmów.

Ta kobieta oddycha! Zostawcie ją, musimy poczekać na karetkę.

Z trudem i mozołem uniosłam powieki. Łukasz byłby ze mnie dumny.

– Słyszy mnie pani? – czyjaś twarz zawisła tuż nad moją – Ambulans jest już w drodze, lada moment pani pomogą.

Pamiętam, jak czyjeś ręce okryły mnie jakąś kurtką, ale wcześniej dostrzegłam jeszcze rozbity samochód. Okazało się, że nie mogłam się od niego oddalić, bo leżałam niedaleko wraku, a obok znajdował się Łukasz. Ściskał moją dłoń z całej siły. Ekipa ratownicza potrzebowała sporo czasu, by uwolnić moją rękę z jego kurczowego uścisku. Przekonywali mnie, że chłopak odszedł już jakiś czas temu, ale nie dawali wiary temu, że przez cały ten czas z nim rozmawiałam. Sama nie wiem, gdzie przebiega cienka linia oddzielająca życie od śmierci. Jedno wiem na pewno – tamtej nocy Łukasz ją przekroczył, aby mnie ocalić.

Zuzanna, 23 lata