Jak wszędzie, tak i u nas musiała się znaleźć jakaś czarna owca. Lodzia mieszka na samym końcu wsi, w rozwalającym się domku. Kilkanaście lat temu zaczęła nawet budowę nowego, ale skończyło się na wylaniu fundamentów i pociągnięciu ścian. Na resztę nie starczyło już zapału i pieniędzy. Straszy teraz pod lasem taki kikut pustymi oczodołami okien i drzwi. Tyle że sąsiad, budowlaniec, z litości przykrył tę całą konstrukcję prowizorycznym dachem z desek. Tłumaczył jeszcze Lodzi, żeby zabiła te okna i drzwi, to budynek nie będzie niszczał. Ale jej się oczywiście nie chciało.

Z czego żyje, to wielka tajemnica. Pola nie ma, bo już dawno sprzedała i przepiła, w życiu nie pracowała, renty nie dostaje. Podobno coś tam jej przyznali z gminy, jakiś zasiłek. Ma własny kawałek lasu, więc o opał na zimę nie musi się martwić, a czasem komuś coś odsprzeda i parę groszy dostanie. Może to na podstawowe rzeczy jej wystarcza? Bo na pomoc ze wsi nie ma co liczyć – nikt jej nie lubi.

Z tego, co moja mama opowiadała, to Lodzia zawsze była złośliwa i uwielbiała robić ludziom krzywdę. Po co? Poza chorą satysfakcją, nic przecież z tego nie miała! Dopóki jej plotki i dogadywania były nieszkodliwe, ludzie jej to wybaczali. Ale gdy wyszło na jaw, co nagadała sąsiadom, wszyscy się od niej odwrócili.

Sposób na zarobek 

To było kilka lat temu, ale prawda dopiero niedawno wyszła na jaw, bo Kazik nic nikomu długo nie mówił. Dopiero ostatnio, po pijaku, wyżalił się Irkowi, a ten, oburzony zachowaniem Lodzi, postarał się, żeby wszyscy się o tym dowiedzieli. Otóż Kazika rodzina, porządni, biedni ludzie, mieli kiedyś syna. Cieszyli się z niego, bo długo nie mogli mieć dzieci, ale mały, jak miał dwa lata, zachorował i umarł. Posocznica. Boże, jak oni to przeżyli! Może i nie daliby rady, gdyby nie fakt, że rok później Madzia znowu zaszła ciążę i na świat przyszedł drugi syn. Więcej dzieci już im Bóg nie dał, więc ten był wychuchany i zadbany jak żaden inny we wsi.

Współczuli wszyscy im tragedii, potem cieszyli się ich szczęściem. Ale Lodzia musiała wetknąć swoje trzy grosze. Otóż pewnego dnia powiedziała im, że to ich wina, że pierwszy syn zmarł. Że to widocznie kara za jakieś ich grzechy i że ten drugi też długo nie pożyje, a jeżeli nawet, to będzie niewydarzony.

Wyobrażacie sobie, co oni musieli przeżywać? Jak przyglądali się synowi? Jak gryźli się słowami tej baby? Co z tego, że głupimi i bezpodstawnymi, że prawdy w nich nijakiej nie było? Wiadomo, jak to jest – zawsze coś w głowie utkwi, a już taka złośliwość to najbardziej.

No więc, jak się ludziska o tym zwiedzieli, to Lodzia już życia we wsi nie miała. Do tej pory zawsze się ktoś tam nad nią ulitował – a to jakieś stare ciuchy oddał, ciasta kawałek przyniósł, parę jajek podarował. Ale teraz wszyscy się od niej odwrócili. Próbowała Lodzia tłumaczyć, prosić, rozmawiać. Nikogo to nie interesowało. Została sama i prawdę mówiąc, nikt się już nie przejmował, jak sobie radzi.

Zobacz także:

A ona jak się okazało w ciemię bita nie jest. Wykombinowała sobie sposób na zarobek i chociaż wszystkich krew zalewa, nie ma na nią sposobu.

Pierwszy naciął się na nią właśnie Irek. Wracał samochodem do domu, po piwie. Jednym bo jednym, ale zawsze. Tłumaczył potem, że pojechał do sołtysa papiery podpisać, a że gorąco było, to piwko wychylił. Ile w końcu miał do swojej chałupy, ze trzysta metrów? Droga przez wieś rzadko uczęszczana, policji u nas nie uświadczysz, to zaryzykował. No i w pewnym momencie napatoczyła się na drodze Lodzia na rowerze.

Jechała poboczem, ale tuż przed maską Irka nagle skręciła i prawie wpadła mu pod koła. Szybko nie jechał, pijany nie był, więc zdążył wyhamować. Tyle że lekko puknął w rower i Lodzia się wywaliła. Wstała zaraz, jęcząc i narzekając, zaczęła wołać, że policję trzeba wezwać, że tak nie można. Irek, świadomy tego, że wypił piwo, od razu zaczął ją uspokajać, przepraszać i zaproponował odszkodowanie. Stanęło na stówce i obydwie strony się rozeszły w zgodzie.

Demaskacja nie pomogła

Jakoś tak dwa tygodnie później przyznał się do wszystkiego sąsiadowi i co się okazało? Że Lodzia i jemu pod koła wjechała i też skończyło się na bezpośredniej wypłacie „odszkodowania”. No i potem się zgadali z innymi, że w ciągu tych dwóch tygodni sześciu zdążyła wkręcić!

Oczywiście, teraz już nikt głupi nie jest i oszukać się nie da. Lodzia nie ma co liczyć na zarobek od nas, za to spokojnie na jej trik dają się łapać przejezdni. Niby dużo ich nie ma, ale zawsze ktoś tam się pojawi. A ona tylko czyha na takiego delikwenta i wyłudza swoje odszkodowania.
Mamy pomysł, żeby zaczaić się z policjantem i złapać ją na gorącym uczynku. No, ale przecież wiecznie czekać na drodze nie możemy! I tak – proceder kwitnie, a my dostajemy szału!