Jesteśmy ze sobą ponad dekadę. Miałem wrażenie, że wszystko idzie gładko i nasz związek jest udany. Nie mieliśmy dzieci. Ja byłem za, ale Iza zdecydowała, że woli jeszcze poczekać, co oznajmiła mi nie długo po naszym ślubie. Czy gdyby powiedziała mi o tym wcześniej, miałbym odwagę się z nią pobrać? Myślę, że tak... Byłem przecież w niej zakochany.

Najważniejsza jest teraz kariera – stwierdziła. – A poza tym dzieci są głośne, bałaganią, ciągle czegoś potrzebują. Po co nam to?

"Po co nam dzieci? Żeby je kochać" – pomyślałem.

Gdy moja żona znowu dostała awans, liczyłem na to, że może się zmieni, stanie się łagodniejsza, ale niestety, się pomyliłem. Wszystko wskazywało na to, że nie zostanę tatą. Przynajmniej jeśli chciałem zatrzymać przy sobie żonę – a tak było, bo kochałem Izę.

Mówią, że kryzys małżeński przychodzi po 7 latach

U nas pojawił się zdecydowanie wcześniej, choć sam do końca nie byłem tego świadomy. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało ok. Oboje mieliśmy pracę, finansowo radziliśmy sobie całkiem nieźle, kupiliśmy ładny apartament w centrum miasta, umeblowaliśmy go, jeździliśmy na zagraniczne wakacje. Czy już wtedy stałem się dla niej nudny?

Nie mam pojęcia, może tak było. Nie umiem zrozumieć, co zrobiłem źle. Czy byłem zbyt dobry?

– Skarbie, przyszła Ci wiadomość – zawołałem, słysząc typowy dźwięk telefonu Izy. Prawie wyskoczyła z łazienki, owinięta tylko w ręcznik. Pędem doskoczyła do stołu, chwyciła telefon i rzuciła mi ostrzegawcze, upominające spojrzenie.

– Nie ruszaj mojego telefonu. Mam tam istotne informacje.

Byłem zdziwiony. Byłem przyzwyczajony do jej nonszalancji, zwłaszcza w relacjach ze mną, ale tym razem trochę przegięła. Nie byłem maluchem ani technologicznym ignorantem, potrafiłem obsługiwać telefon.

– Nie ruszałem – spokojnie wyjaśniłem. – Zaczęło piszczeć, więc cię zawołałem.

– To z pracy – żona rzuciła okiem na ekran. – Pracujemy nad ważnym projektem – oznajmiła i wróciła do łazienki. Telefon zabrała ze sobą.

Wzruszyłem ramionami. W tamtym czasie jeszcze niczego nie przeczuwałem. Wiedziałem tylko, że Iza jest zaprzątnięta robotą, ciągle dąży do awansu. Ale potem zaczęła wracać coraz później do domu.

– Było spotkanie – tłumaczyła, pojawiając się w nocy, podczas gdy ja, zmęczony, czekałem na nią z gotowym obiadem. Dlaczego chociaż nie zadzwoniła...?

– To istotny projekt, musieliśmy umówić się z klientem – wyjaśniała w innym momencie.

Zaczęliśmy się od siebie oddalać

Nie spotykaliśmy się już na wspólnych obiadach, nie prowadziliśmy rozmów, nie wyjeżdżaliśmy spontanicznie na wycieczki, a nawet zwykłe wyjście do kina było niemożliwe. Na jakiekolwiek sugestie, na przykład wyjazd na weekend w góry, odpowiadała tylko jedno: nie mam czasu. Uwielbiałem swoją żonę i nie mogłem zrozumieć, co się dzieje. Praca zawsze była dla niej najważniejsza, ale teraz nie tylko była ciągle zbyt zajęta, ale także ewidentnie mnie omijała.

Czemu tak się stało? Przecież dawałem z siebie wszystko, wręcz starałem się jak na początku naszego związku. Organizowałem romantyczne wieczory, które kończyły się na tym, że jadłem sam, bo Iza wracała późno, zmęczona i nierozmowna. Kupowałem dla niej kwiaty, ale ona na nie nie zwracała uwagi. Dawałem prezenty, których czasem nawet nie rozpakowywała.

Nasza wspólna sypialnia od jakiegoś czasu była już tylko moją sypialnią, bo Iza wolała nocować w pokoju gościnnym. Podobno nie chciała mnie budzić, podobno nie chciała mi przeszkadzać... Może byłem zbyt tolerancyjny, bezgranicznie naiwny, ale nie głupi.

Tej nocy, jak zwykle, pojawiła się po północy. Usłyszałem szelest otwieranych drzwi, kiedy zajrzała do sypialni, udawałem, że śpię. Po cichutku się wykradła. Przez chwilę słyszałem, jak się krzata, a kiedy dobiegł mnie szum wody z prysznica, podniosłem się, podszedłem na palcach do salonu i... przeszukałem torebkę Izy. Wyciągnąłem jej komórkę, a potem przejrzałem listę połączeń i wiadomości. Te wszystkie esemesy. Przeglądałem je i ręce mi drżały. Brakowało mi powietrza. W głowie zaczęło mi się robić szambo. Szok? Chyba tak. „No i co teraz? Co mam zrobić? Jak powinienem reagować? Schować komórkę i udawać, że niczego nie wiem, czy zrobić scenę?”.

Zbyt długo mi zeszło na zdecydowanie się

– No nieźle, nieźle... – usłyszałem drwiący ton Izy.

Odwróciłem się. Wyłoniła się z łazienki w szlafroku. Nie sprawiała wrażenia przerażonej czy speszonej, wręcz przeciwnie, wydawała się zadowolona. Jak gdyby przyłapanie mnie na szperaniu w jej torebce oczyszczało ją z jakiejkolwiek winy. A może... jak gdyby poczuła ulgę.

– Co... co ty wyrabiasz? – wybełkotałem. – Przyznaj się.

No więc przyznała się, a każde zdanie było jak strzała prosto w serce. Mówiła, że już dawno jej ze mną nie po drodze, że ja ją duszę, że ma dosyć mojej służalczej miłości. Twierdziła, że potrzebuje czegoś więcej niż męża, który tylko siedzi w domu i gotuje obiad. Że Jurek to świetny szef, że super się z nim dogaduje, na wszystkich płaszczyznach, i że... odchodzi.

Musiałem wyjść z chaty, żeby trochę ochłonąć, uporządkować w głowie myśli. Kiedy wróciłem następnego dnia, Izy już nie było. Bezskutecznie próbowałem nawiązać z nią kontakt; zobaczyliśmy się dopiero w sądzie, na sprawie rozwodowej. Chyba nikt nie miał nadziei, że moglibyśmy spróbować mediacji. Iza otwarcie przyznała, że ma kogoś innego, że mnie nie kocha, wręcz nie cierpi mnie, bo jestem nudziarzem, nieambitnym i irytującym. Nie oczekuje alimentów, nie potrzebuje i nie liczy na nie. Nie zamierza się kłócić o majątek, nawet o najdrobniejszą rzecz. A rozwód jest dla niej tak ważny, że może to być nawet całkowicie jej wina. Te jej pragnienie uwolnienia się ode mnie bolało chyba bardziej niż samo oszustwo.

Miesiącami plątałem się jak w transie. Czym była spowodowana niespodziewana porażka mojego małżeństwa? Czy to dlatego, że próbowałem za mocno, czy za mało? A może nigdy nie powinniśmy decydować się na ślub?

– Po prostu trafiłeś na niewłaściwą kobietę – skwitował Marcin, mój znajomy z pracy. – Spotkasz kogoś innego i zapomnisz o tej lafiryndzie.

– Nie wyzywaj mojej żony! – Byłem na tyle wkurzony, że miałem wrażenie, że zaraz mu przyłożę.

– Adam, uspokój się. Po pierwsze, ona już nie jest twoją żoną. Po drugie, naprawdę sądzisz, że dostała awans tylko dzięki swoim projektom? – rzucił na mnie współczujące spojrzenie.

– Przykro mi, że to ja muszę ci to powiedzieć, ale ona spała ze wszystkimi. Po prostu lubi taki sport...

Niemal naplułem mu w twarz, ale później wyszło na jaw, że mówił prawdę. Iza oszukiwała mnie niemal od samego początku. Nie tylko ze swoim szefem czy pracownikami, ale także z kierowcą z mojej firmy. Byłem niewolnikiem niewierności. I oczywiście tylko ja o tym nie miałem pojęcia.

Przez długi czas nie mogłem dojść do siebie. Nie potrafiłem sobie poradzić ani ze zdradami Izy, ani z jej odejściem. Czasem byłem gotowy jej wszystko darować, byle tylko wróciła. Innym razem nienawidziłem jej ze wszystkich sił. Byłem jak chorągiewka na wietrze. Traktowałem ją jak królewnę, a ona odwzajemniła to, traktując mnie jak wyrzutka. Przez nią przestałem ufać kobietom, patrzyłem na każdą z nich jak na strzygę, gotową mi złamać serce.

Dwa lata minęły, jak z bicza strzelił...

– Adam, w tę sobotę grillujemy u znajomej, przyjdziesz? – zaproponował Marcin.

– Nie jestem w nastroju – wymamrotałem, zagłębiony w dokumenty.

– Przyjdź, będzie super – namawiał. – Napijemy się, poopowiadamy żarty, pobawimy się, a może nawet zatańczymy. Podam ci adres.

Nie wiem do końca, dlaczego tam pojechałem. Może uznałem, że wystarczy tego smutku po rozwodzie. Planowałem posiedzieć jedną, najwyżej dwie godziny, wypić piwo, coś przegryźć i wrócić do domu.

Kiedy dotarłem na miejsce, większość osób już była nieźle wstawiona. Wydawało mi się, że są zbyt głośni, jak na moje poczucie komfortu. Widać było, że to na mnie robi wrażenie, bo przyciągnąłem uwagę kogoś... Trochę dalej od tej głośnej grupy, na ogrodowej sofie siedziała smukła brunetka. Całkiem niezła. Chyba o kilka lat młodsza ode mnie. Piła coś z kubka i bez żadnych oporów mnie obserwowała. Po chwili machnęła do mnie ręką.

– Siema, jestem Magda – powiedziała, kiedy do niej podszedłem. – A ty...? Pozwól, że spróbuję zgadnąć. Chyba Adam. Marcin coś tam mówił o przystojnym kumplu, wolnym jak ptak. Mówił, że jesteś do zgarnięcia, jeżeli tylko się pojawisz. No i jesteś...

– Eee... – nie miałem pojęcia, jak zareagować na jej otwartość.

– Też nie przepadasz za takimi imprezami? – uśmiechnęła się figlarnie.

– Nie, nie za bardzo – przyznałem.

– Widzisz, a ja muszę tu tkwić... – westchnęła.

– Dlaczego musisz? – zaciekawiło mnie to.

Magda znów się uśmiechnęła.

– Bo to moja chata, a na dodatek to jest moje przyjęcie.

– Na dodatek?

– Kumple poprosili mnie, żebym im udostępniła dom i ogród. Mówili, że jedzenie i napoje ogarną sami. Pomyślałam, że czemu nie. Przecież lepiej tak, niż siedzieć samemu na tyłku cały weekend. Tylko nie myślałam, że przyjdzie tyle osób...

– Ach, nieszczęsna, niewłaściwie poinformowana, przypadkowa gospodyni... – zacząłem jej współczuć.

Rozpoczęliśmy dyskusję. Rozmawialiśmy o różnych imprezach, zarówno tych wielkich, jak i tych małych. Poruszaliśmy temat związków, rozstań, a także samotności. Nie ominęliśmy też mniej poważnych kwestii. Po dwóch godzinach rozmów zaczęliśmy żartować i flirtować z taką swobodą, jakbyśmy byli razem. Od dawna nie czułem się tak zrelaksowany i swobodny w towarzystwie kobiety. Ta beztroska i komfort sprawiły, że chciałem na nią patrzeć, z nią rozmawiać i umówić się z nią na spotkanie. Oczywiście, jeśli ona zechce.

I chciała.

Po dwóch latach smutku, kiedy patrzę w lustro, widzę swoją twarz rozświetloną uśmiechem. Nie jestem pewien, czy to, co jest między mną a Magdą, to miłość, czy może zauroczenie albo początek przyjaźni. Czas pokaże. Nie mam zamiaru tego przyspieszać ani zwalniać. Niech to idzie swoim rytmem. Najważniejsze jest to, że już nie myślę o Izie, że nareszcie mi przeszło.