Reklama

Z przyjemnością poddałem się pieszczotom, usiłując sobie przypomnieć, z kim położyłem się wczoraj do łóżka. Nic sensownego nie przychodziło mi jednak do głowy, ba, nie pamiętałem, bym w ogóle się kładł! Jedyne, co zdołałem sobie przypomnieć, to wieczorne spotkanie z chłopakami w knajpie.

Reklama

Wieczór pokerowy… I nawet jakiś czas wygrywałem! Nic więcej nie byłem w stanie wytrząsnąć z mętnych pokładów wspomnień, musiałem więc zdać się na poszlaki. Po suchości w ustach wnioskowałem, że nie wróciłem trzeźwy, ale skoro w ogóle wróciłem, to musiałem być jednak przytomny.

Chciałem wyskoczyć z łóżka

Może rzeczywiście przemyciłem do domu jakąś kobietę poznaną wczorajszego wieczoru? Nie mogłem już wytrzymać z ciekawości, więc odwróciłem głowę: na poduszce, obok mojej głowy, siedziała małpa. Prawdziwa małpa, wielkości sporego kota. Patrzyła na mnie ciemnymi, okrągłymi oczami i szczerzyła zęby w diabolicznym uśmiechu. Niezrażona moim zdziwieniem ponownie sięgnęła dłonią do moich włosów, po czym wyjąwszy z nich wyimaginowaną (miałem nadzieję) pchłę, wsadziła ją sobie do ust.

– Łaaa! – rozdarłem się na cały głos i chciałem wyskoczyć z łóżka, ale zaplątałem się w pościeli i grzmotnąłem tyłkiem o podłogę.

Małpa wydała z siebie potworny skrzek i, nie mniej wystraszona ode mnie, wykonała fantastyczny skok, lądując na żyrandolu. Jeden ze szklanych kloszy, który miałem kiedyś lepiej dokręcić, oderwał się od konstrukcji i rymnął na stół, zasypując podłogę szklanymi odłamkami. Za drzwiami pokoju rozjazgotał się york żony. Niby pies, ale nosił imię Princess. Kto jest ciekaw dlaczego, niech gada z Marysią – ona go tak nazwała.

Zobacz także

– Zawsze chciałam mieć dziewczynkę – tłumaczy się zazwyczaj.

Nigdy nie wtrącałem się w ten związek: dla Marysi Princess był pewnie namiastką dziecka, którego mimo siedemnastu lat trwania naszego małżeństwa nigdy się jakoś nie doczekaliśmy.

Zgłupiałeś do reszty

– Co tam się dzieje u ciebie, Rafał? – krzyknęła teraz żona z kuchni. – Miejże, człowieku, trochę przyzwoitości i nie zachowuj się jak degenerat. Nie wystarczy ci całonocnych libacji?

– Tu jest małpa, Marysiu! – wyjaśniłem.

– A białych myszek nie widzisz? – usłyszałem w odpowiedzi złośliwe pytanie.

Princess coraz natarczywiej jazgotał w przedpokoju i skrobał pazurami do drzwi, a małpa patrzyła z góry wielkimi gałami i wylękniona przytulała się do jedynego ocalałego klosza.

– To ty żarty sobie ze mnie robisz, Marysiu! – zaświtało mi wyjaśnienie tej historii. – Pożyczyłaś od kogoś małpę, żeby mnie nastraszyć.

– Zgłupiałeś do reszty – powiedziała Maria i uchyliła drzwi, by zajrzeć do środka.

W jednej chwili wbiegł jej pupil i zaczął niuchać po łóżku. Małpa z wrażenia omal nie spadła z żyrandola, oczy jakimś cudem zrobiły jej się jeszcze większe i zachodziła obawa, że wypadną z oczodołów i zawisną na nitkach. Mimo bezpiecznego schronienia, zdecydowała się zmienić lokum i jednym susem przeskoczyła na szafę, lądując wprost na mojej kolekcji ołowianych żołnierzyków. Princess znów zaniósł się jazgotem, ale przezornie schował się za nogami swojej pani.

– O Boże, jaka śliczna – westchnęła z zachwytem Marysia. – Skąd ty ją wziąłeś, Rafał?

Rany boskie, ale kim jest Manuel?

Ba, dobre pytanie. Jeżeli to nie była nowa przytulanka żony, to skąd u diabła dzika bestia wzięła się w moim łóżku? Przecież jej nie urodziłem! Małpa tymczasem odzyskała animusz i zaczęła ciskać w Princessa żołnierzykami. Nieźle jej to nawet wychodziło i raz udało jej się trafić psa w korpus, co zmusiło go do pośpiesznego wycofania się z pokoju.

– Hej, dlaczego ta twoja kreatura znęca się nad psem? – Marysi w jednej chwili minął zachwyt nad małpką.

– Nie jest moja – jęknąłem.

Żona wydęła wargi i trzasnąwszy drzwiami, wyszła z pokoju. Miałem nadzieję, że emocje opadły i, lekceważąc obecność małpy, położyłem się z powrotem do łóżka. Nie miałem siły, by zmierzyć się z czekającymi mnie problemami. Małpa za to nie narzekała na niedostatki wigoru i z braku lepszego celu, zaczęła rzucać żołnierzykami we mnie. Kiedy dostałem dragonem pruskim w głowę, skończyła się moja cierpliwość. Złapałem kapeć i na chybił trafił rzuciłem w kierunku złośliwego zwierza. Chyba trafiłem, bo małpa zaskrzeczała i wzmogła ostrzał. Nie miałem z nią szans, nie w stanie, w jakim się znajdowałem.

Wstałem więc i slalomem, by uniknąć trafienia, przedarłem się do drzwi. Opuściłem komnatę grozy, dla pewności przekręcając klucz w zamku. Ignorując złośliwe zaczepki żony, zamknąłem się w łazience i wszedłem pod prysznic. Potem zrobiłem sobie kawę i zacząłem wydzwaniać po kolegach, z którymi spędziłem wczorajszy wieczór.

– Wyszedłeś z Manuelem około pierwszej w nocy – usłyszałem od Czarka. – Karta ci szła niesamowicie, wygrałeś złotą bransoletę i poszliście po nią do hotelu.

– Rany boskie, ale kim jest Manuel? – spytałem. – I do jakiego hotelu poszliśmy?

Nikt nie wiedział, kim jest tajemniczy Manuel, ale podobno to ja przyprowadziłem go na imprezę i byłem z nim w zażyłych stosunkach. Nikt też nie wiedział, w którym dokładnie hotelu nocował Hiszpan.

– Manuel jest Hiszpanem? – spytałem zdumiony. – To po jakiemu ja z nim gadałem?

– Hiszpanem albo Meksykaninem – uświadomił mnie niezawodny Cezary. – A gadałeś z nim bez problemu, gęba ci się nie zamykała. Myślałem, że po hiszpańsku.

Znam ledwo parę słów po rosyjsku i tradycyjne niemieckie komendy i zwroty typu: Hände hoch, schnell, raus i guten Morgen. Taki to ze mnie poliglota.

Meksykański desperado

Skupiłem się na znalezieniu hotelu, w którym nocował mój tajemniczy towarzysz. Obdzwoniłem kilka, ale nie chcieli ze mną gadać. Gdybym znał nazwisko gościa, to zmieniałoby postać rzeczy, jednak nie znałem, wyjechali więc z ochroną danych osobowych i miałem z głowy. Pewnie gdybym każdemu recepcjoniście dał „w łapę”, nie przestrzegaliby tak skrupulatnie przepisów, lecz nie stać mnie było na łapówki dla kilkunastu cwaniaków.

A złota bransoleta, którą podobno wygrałeś? – spytała Marysia.

No tak, koledzy wspominali coś o złotej bransolecie. Ciekawe, czy w ogóle ją dostałem od tego Manuela. A może to była tylko ściema, by mnie zwabić do hotelu, wsypać do piwa tabletkę gwałtu i wykorzystać? To tłumaczyłoby fatalne samopoczucie i zaniki pamięci… Przestraszony tym podejrzeniem delikatnie obmacałem sobie ramiona i różne inne miejsca. Na szczęście nic nadzwyczajnego nie wyczułem.

– Nie schlebiaj sobie – podśmiewała się Marysia. – Kto by się napalał na takiego przecietniaka jak ty?

– Meksykański desperado – mruknąłem, nie do końca uspokojony jej argumentami.

Myśl o złotej bransolecie, którą mogłem przynieść do domu, pobudziła nas do działania. Marysia zajęła się przetrząsaniem kieszeni w mojej marynarce, ja ostrożnie wsunąłem się do sypialni i ścigany gniewnymi okrzykami małpy, która właśnie wysypywała ziemię z doniczki, zwinąłem swoje spodnie i wróciłem do kuchni. Niestety, to co udało się nam wyłuskać z mojego ubrania, w niczym nie przypomniało złotej bransolety. Marysia posunęła się nawet do odprucia podszewki w marynarce, licząc na to, iż biżuteria jakoś tam się zaplątała. Normalna gorączka złota!

– Może zamieniłeś ten klejnot na małpę? – kombinowała niepocieszona. – Po pijaku robisz się nieobliczalny.

Właśnie, małpa! Ona musi być kluczem do rozwiązania zagadki, wszak osobiście znała Manuela! Trzeba było wybadać zwierzę na tę okoliczność. Delikatnie otworzyliśmy drzwi do mojej sypialni i zajrzeliśmy do środka.

Miała w nosie nasze umizgi

Małpa po przewróceniu doniczki i zerwaniu zasłony miała dużo lepszy humor. Siedziała na parapecie okiennym, drapała się po pośladkach i obserwowała życie miasta. Nie dałbym sobie głowy za to uciąć, ale nasz widok wydawał się sprawiać jej przyjemność. Nawet cichutko zakwiliła, jakby pytała, czemu nas tak długo nie było.

– Rany boskie, Rafał, patrz na jej szyję – szepnęła mi Marysia do ucha.

Ja też zauważyłem dość gruby łańcuszek pełniący funkcję obroży. To mogła być osławiona złota bransoleta; jeżeli naprawdę była ze szlachetnego kruszcu, warta była majątek.

Następną godzinę poświęciliśmy na zwabienie niesfornego zwierzaka na tyle blisko, by sprawdzić obecność sygnatury na łańcuszku. Marysia była zmuszona zamknąć psa w drugim pokoju, by nic nie niepokoiło małpiego urwisa, ale zrobiła to bez cienia żalu – jej priorytety uległy przewartościowaniu. Małpa jakby wyczuła nasze zamiary, za nic nie pozwalała się zbliżyć. Przynosiliśmy przeróżne frykasy, za którymi powinna przepadać: banany, rodzynki, jakieś orzechy… Nic, miała w nosie nasze umizgi.

Wreszcie sfrustrowany niepowodzeniami otworzyłem sobie piwo, a wtedy małpa w okamgnieniu znalazła się przy mnie. Bez żenady wpakowała mi się na ramię i piszcząc przymilnie, zaczęła domagać się choćby łyczka złocistego napoju.

– To żeście się dobrali – Maria pokręciła z dezaprobatą głową.

Nalałem piwa do szklanki i powoli poiłem małego nałogowca, a żona, uzbrojona w olbrzymią lupę, szukała w tym czasie próby wybitej na obroży.

– Jest – sapnęła z przejęciem. – 925! To chyba bardzo wysoka próba, Rafał. Spróbuję jej to delikatnie odpiąć.

Niestety, małpa nie była jeszcze tak pijana, by nie poczuć, że ktoś próbuje jej „podprowadzić” biżuterię. Odwróciła się w stronę Marysi i wyszczerzywszy garnitur zębów godny rottweilera, zaskrzeczała ostrzegawczo. Żona wykazała się niezłym refleksem i momentalnie odskoczyła pod ścianę, dysząc z emocji i strachu.

– Cholerny mały szatan – powiedziała.

– Chyba trzeba go będzie uśpić, żeby się dobrać do złota.

Długo nie zagram w pokera

Princess, wyczuwając zagrożenie nawet przez betonowe ściany, znów się rozjazgotał, a małpa wróciła do degustacji piwa, czujnie łypiąc wokół. Miałem nadzieję, że ją spoję na amen, ale cholera znała swoje możliwości. W pewnym momencie podziękowała i wskoczyła na szafę, gdzie urządziła sobie legowisko na moim swetrze wywleczonym z półki.

Próbowaliśmy jeszcze parę razy zdjąć z małpy obrożę, jednak nie dawała się podejść nawet podczas snu. Wzbudziliśmy w niej nieufność i teraz nawet jeśli schodziła „na kufelek”, to szybko go wychłeptywała i wracała w bezpieczne miejsce. W ogóle zadomowiła się bardzo szybko i przejęła rolę szefa. Polowania na Princess stały się jej ulubioną rozrywką i w końcu doszło do tego, że Marysia kazała mi zwierzaka sprzedać razem z tą „zasraną obrożą”. Niestety, okazało się, że takie zwierzęta powinny mieć certyfikat potwierdzający ich pochodzenie. Chodzi o nielegalny przemyt zwierząt czy coś w tym guście…

Nasza małpa nie miała żadnych papierów, więc potencjalni, zagajeni przez internet, nabywcy woleli wycofać się w przedbiegach niż ryzykować konflikt z prawem. A może to cena ich odstraszała, bo wliczałem w nią złotą bransoletę?

– Może by tak ją uśpić u weterynarza? – zaproponowała żona. – Uśpić i ściągnąć jej ten złoty łańcuch. Co ty na to?

Reklama

Pomysł wydawał się niezły, ale weterynarz też spytał o certyfikat, więc wolałem się więcej u niego nie pokazywać. Wygląda na to, że szkodnik zostanie u nas aż do naturalnej śmierci. Chyba na długo odechciało mi się pokera z kumplami.

Reklama
Reklama
Reklama