Reklama

Nie sądziłam, że można przegrać z kotem. Że można walczyć o uwagę własnego męża i przegrywać z futrzakiem, który nawet nie musi się starać. Jeszcze kilka miesięcy temu było inaczej. Wieczory spędzaliśmy razem – filmy, wino, rozmowy. Był czuły, troskliwy, obecny. A teraz? Teraz po pracy biegnie do domu, ale nie do mnie. Do kota. Wcześniej lubiłam Puszka. Sama cieszyłam się, gdy Jarek go przygarnął. Ale potem to, co miało być uroczym dodatkiem do naszego życia, stało się centrum wszechświata. Nie naszego. Jego. Coraz częściej czuję jak duch. Jak ktoś, kto może sobie istnieć, ale czy naprawdę jest potrzebny? I choć brzmi to absurdalnie, zaczynam się zastanawiać, czy w naszym małżeństwie nadal jest miejsce dla mnie.

Reklama

Uważał mnie za nieznośne dziecko

– Jarek, może byś tak w końcu usiadł i zjadł ze mną? – rzuciłam zirytowana, patrząc, jak mój mąż pochyla się nad miską Puszka, układając w niej starannie gotowaną pierś z kurczaka i ryż.

– Zaraz, tylko muszę mu dać kolację. Wiesz, że nie lubi czekać – odpowiedział, nie odrywając wzroku od kota, który siedział na blacie i leniwie machał ogonem.

– Ale ja też nie lubię czekać – odłożyłam widelec. – Od godziny gotuję, a ty znów wszystko dla kota!

Jarek westchnął, jakbym była nieznośnym dzieckiem.

Przesadzasz. To tylko zwierzak, który potrzebuje troski.

– Troski? – parsknęłam. – Ten kot je lepiej niż ja! Kiedy ostatnio zrobiłeś mi kolację?

– Serio? Robisz aferę, bo nakarmiłem kota?

Otworzyłam usta, ale zatrzymałam się w pół słowa. Czy naprawdę robiłam aferę? Przecież to tylko kot. A jednak… Jarek spędzał z nim więcej czasu niż ze mną. Odkąd pojawił się Puszek, wszystko się zmieniło. Wieczory na kanapie? Teraz to Puszek leżał zwinięty na kolanach Jarka, podczas gdy ja siedziałam obok, zapomniana. Wspólne wyjścia? Owszem, jeśli liczyć spacery… z kotem na smyczy.

– Wiesz co? Nie chce mi się już gadać – powiedziałam cicho, wstając od stołu.

Jarek nawet tego nie zauważył. Był zajęty głaskaniem kota.

Przestałam cokolwiek znaczyć

To miała być spokojna, dorosła rozmowa. Bez krzyków, bez wyrzutów. Usiadłam naprzeciwko Jarka, czekając, aż skończy przeglądać coś w telefonie. Obok niego, jak zwykle, leżał Puszek – wyciągnięty na kanapie, jakby to on tu rządził.

– Musimy pogadać – zaczęłam, a Jarek tylko mruknął w odpowiedzi.

– Mhm…

– Jarek! – podniosłam głos.

W końcu oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na mnie z niechęcią.

– Coś się stało?

– Tak. Mam wrażenie, że Puszek stał się ważniejszy ode mnie – powiedziałam prosto z mostu.

Jarek zmarszczył brwi, jakby właśnie usłyszał największą bzdurę świata.

– Co ty wygadujesz? To tylko kot.

– Tak? A kto odwołał naszą rocznicową kolację, bo „Puszek mógłby się zestresować samotnością”?

– Nie rozumiesz, że zwierzęta też czują samotność? Jest jak dziecko, muszę się nim zajmować.

Zaśmiałam się, ale bez cienia wesołości.

– Jak dziecko? Poważnie? To może zapiszesz go do przedszkola?

Jarek pokręcił głową, zirytowany.

Zaczynasz dramatyzować.

– A ja? Nie liczę się już? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział od razu. Puszek przeciągnął się, a Jarek odruchowo go pogłaskał.

– Kocham cię… Ale Puszek też jest częścią rodziny.

Poczułam, jak ściska mnie w żołądku. „Też” – czyli jesteśmy na równi. Może nawet ja trochę niżej.

Dla męża jestem nikim

Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Chciałam odzyskać męża, przypomnieć mu, że jestem jego żoną, a nie jakimś dodatkiem do kota. Kupiłam wino, ugotowałam jego ulubioną kolację, zapaliłam świece. Chciałam, żeby ten wieczór należał tylko do nas. Czekałam. Minęła godzina, potem druga. Jarka nadal nie było. W końcu usłyszałam przekręcający się klucz w zamku.

– Gdzie byłeś? – wybiegłam do przedpokoju.

Zdjął buty, otrzepał kurtkę i spojrzał na mnie z uśmiechem.

– Nie uwierzysz! Puszek miał lekki katar, ale lekarz powiedział, że to nic groźnego! Cudownie, prawda?

Stałam w miejscu, jakby ktoś mnie spoliczkował.

– Katar? – powtórzyłam martwym głosem. – Czekam na ciebie od dwóch godzin, a ty byłeś u weterynarza, bo kot miał katar?!

– No co? Przecież to nic wielkiego. To tylko kolacja…

Tylko kolacja. Westchnęłam, przymknęłam oczy.

– Właśnie. To tylko kolacja. Ale kot ma tylko katar i rzuciłeś wszystko, żeby się nim zająć. A ja?

Jarek wyglądał na zdziwionego. Naprawdę nie rozumiał, o co mi chodzi?

– Nie przesadzaj… – podszedł do mnie, chciał mnie objąć, ale się cofnęłam.

– Nie przesadzam. Po prostu już wiem, które miejsce zajmuję w tym domu – zdjęłam obrączkę i rzuciłam ją na stół. – Smacznego.

Obróciłam się na pięcie i wyszłam z mieszkania, zostawiając męża w towarzystwie jego ukochanego kota.

Serce mi pękło

Siedziałam u Kaśki, mojej przyjaciółki, z kieliszkiem wina w ręce. Właśnie opowiedziałam jej wszystko – o kolacji, o kocie, o Jarku i jego kompletnym braku zrozumienia.

Nie mogę znieść, że kot jest ważniejszy ode mnie – przyznałam w końcu, czując, jak narasta we mnie bezradność.

Kaśka spojrzała na mnie uważnie.

– Jesteś pewna, że chodzi tylko o kota? Może problem jest głębszy? Może Jarek po prostu przestał się o ciebie starać?

Zawahałam się. Przecież nie zawsze tak było. Kiedyś kupował mi kwiaty bez okazji, potrafił dzwonić w ciągu dnia, żeby powiedzieć, że mnie kocha. A teraz? Gdybym nie przypominała mu o rocznicach, pewnie nawet by o nich zapomniał. Może Puszek nie był problemem, tylko objawem?

– I co teraz? – zapytała Kaśka. – Zamierzasz tak po prostu siedzieć i czekać, aż cię zauważy?

Wiedziałam, że nie mogę tak dalej żyć. Albo coś się zmieni, albo… muszę odejść. Gdy wróciłam do mieszkania, Jarek siedział na kanapie, a Puszek spał zwinięty w kłębek na jego kolanach.

– Musimy porozmawiać – oznajmiłam, stając w progu.

Jarek spojrzał na mnie z niepokojem.

Brzmi poważnie…

– Bo jest. Albo zaczniemy odbudowywać nasze małżeństwo, albo ja się wyprowadzam.

Zamarł, jakby ktoś go uderzył.

– Ale…

– Nie ma „ale”. Musisz wybrać, Jarek. Ja, czy życie z kotem.

Cisza przeciągała się nieznośnie długo. A potem Jarek spojrzał na kota i powiedział:

– Ale ja go kocham… Jestem za niego odpowiedzialny. Nie mogę go teraz zostawić.

Serce mi pękło. To była jego odpowiedź.

Byłam pewna, że to już koniec

Nie pamiętam, jak spakowałam walizkę. Wszystko działo się jak w transie. Kilka ubrań, kosmetyki, ładowarka do telefonu. Jarek siedział na kanapie i nie ruszył się nawet o centymetr. Nie powiedział „zostań”, nie zapytał, czy na pewno chcę odejść. Gdy sięgałam po płaszcz, odezwał się w końcu:

– I co teraz? Po prostu wyjdziesz?

– A co mam zrobić? Czekać, aż łaskawie sobie przypomnisz, że masz żonę? – spojrzałam na niego, ale nie widziałam w jego oczach żalu. Był zagubiony. Może nawet zły. Ale nie smutny. – Nie chcę być drugoplanową postacią w naszym małżeństwie.

– Przecież ja cię kocham – rzucił, ale w jego głosie nie było pewności.

– Za późno.

Wzięłam walizkę i wyszłam. Pojechałam do pensjonatu za miastem. Chciałam się uspokoić, zebrać myśli. Kaśka próbowała mnie przekonać, żebym wróciła, że może Jarek się opamięta. Ale ja byłam pewna, że to już koniec.

W jego oczach widziałam strach

Kilka dni później stałam w progu naszego mieszkania, patrząc na Jarka. Wyglądał na zmęczonego, ale w jego oczach widziałam coś, czego nie było tam od dawna – niepewność. Może nawet strach. Rozejrzałam się po salonie. Nic się nie zmieniło. W rogu stał drapak Puszka, na kanapie leżał jego kocyk, a sam kot przeciągał się leniwie, ziewając.

– Nie oddałeś go – powiedziałam cicho.

Jarek pokręcił głową.

– Nie mogłem. Ale… to nie znaczy, że nie mogę niczego zmienić.

Westchnęłam.

– Nie chodzi tylko o kota. Chodzi o nas. Przestałeś mnie zauważać. Odsunąłeś mnie na dalszy plan.

– Wiem – przyznał. – I chcę to naprawić. Nie proszę, żebyś wróciła od razu, ale daj mi szansę, żebym mógł ci pokazać, że się liczę. Że ty się liczysz.

Puszek wskoczył na kanapę i spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem. Chciałam się roześmiać. To nie jego wina. To Jarek musiał coś zrozumieć.

A jeśli znów będzie tak samo? – zapytałam.

Jarek podszedł bliżej.

– To mnie zostawisz. Ale nie chcę do tego dopuścić.

Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. Nie było łatwego rozwiązania. Nie było gwarancji. Ale postanowiłam dać mu ostatnią szansę.

Reklama

Monika, 35 lat

Reklama
Reklama
Reklama