„Chwila nieuwagi i piękna kreacja stała się katastrofą. Przez głupotę prawie oblałam najważniejszy egzamin życia”
„Kiedy byłam już niemal zadowolona z efektu, nagle buteleczka mi się przechyliła i wielki kleks wylądował na sukience. Nie wiedziałam, co robić – iść w tej upapranej sukience, czy się przebrać. Tak bardzo mi zależało, żeby zdać ten egzamin”.

- Zofia, 66 lat
Babciu, ja na pewno nie zdam! – Blanka biegała po domu, w ostatniej chwili pakując długopisy i portfel do torebki.
– Nie gadaj głupot – zaprotestowałam. – Uczyłaś się przez całe wakacje, więc co mogłoby pójść nie tak?
– Nie wiem, ale mam pustkę w głowie – panikowała moja wnuczka.
– Usiądziesz przed komisją i wszystko ci się przypomni – zapewniałam.
Specjalnie przełożyła ten egzamin
Blanka studiuje weterynarię i bardzo przykłada się do nauki. Już od małego ratowała wszystkie ptaszki i kotki z okolicy, a potem pracowała jako wolontariuszka u naszego weterynarza. Dlatego byłam zupełnie spokojna o wynik jej egzaminu. Profesorowie musieliby być chyba ślepi, żeby nie widzieć zaangażowania i zapału tej dziewczyny! Zaparzyłam więc sobie ziółek i wyszłam do ogrodu, żeby tam poczekać na telefon od wnuczki.
Na sznurku wisiało akurat pranie. Kiedy popatrzyłam, ile szmatek ma Blanka, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Przypomniało mi się, jak wiele lat temu, aż nie chcę myśleć, ile to już czasu minęło, sama przygotowywałam się do egzaminów… W tym kolorze wyglądałam jak wyjęta z wody topielica!
Byłam pierwszą osobą z rodziny, która dostała się na wyższe studia, ba, pierwszą, która zdała maturę! Wybrałam polonistykę, bo chciałam zostać nauczycielką. Egzaminy po pierwszym roku poszły mi nieźle, były to jeszcze czasy, kiedy w akademiku przestrzegało się ciszy i nad wszystkim czuwały panie portierki, więc warunki do nauki były doskonałe. Ostatni egzamin miałam mieć z najtrudniejszego przedmiotu, gramatyki opisowej. Siedziałam nad książkami przez wiele dni, zakuwając mnóstwo materiału. Ale wiedziałam, że sama wiedza tutaj może nie wystarczyć…
O profesorze, który wykładał ten przedmiot, krążyły po wydziale legendy. Podobno nikt nie widział, żeby kiedykolwiek się uśmiechnął, choć wykłady prowadził w bardzo ciekawy sposób. Wszystkie się go bałyśmy. Do tego na uczelni krążyła plotka, że zdają u niego tylko takie dziewczyny, które ubrane są na niebiesko, dlatego przed egzaminami u niego widziało się całe rzędy odzianych na błękitno i granatowo dziewczyn. Do dziś nie wiem, ile było w tym prawdy. Wydaje mi się, że wszystkie zdawały, bo naprawdę umiał przekazać wiedzę, a do tego intensywnie wkuwałyśmy.
W tamtym czasie byłam jednak tak spanikowana, że na miesiąc przed egzaminem napisałam do babci, żeby uszyła mi niebieską sukienkę. Wtedy ciężko było zdobyć materiał, dlatego wolałam ją uprzedzić. Tydzień przed egzaminem pojechałam koleją do domu, żeby odebrać kreację. Nie jest mi dobrze w niebieskim i już nigdy potem nie sprawiłam sobie niczego w tym kolorze. Babcia starała się, żebym wyglądała jak najlepiej, lecz jedyny niebieski materiał, jaki udało jej się zdobyć, to była… stara sukienka ciotki Matyldy, trochę na mnie za ciasna i z dziwnymi, bufiastymi rękawami. Babcia trochę ją unowocześniła, tu doszyła, tam przeszyła, ale i tak wyglądałam jak ostatnia sierota. Doszłam jednak do wniosku, że lepszy rydz niż nic…
W dniu egzaminu ubrałam się w nią i przejrzałam się w lustrze. Pod oczami miałam cienie z niewyspania się, byłam blada i wyraźnie zestresowana. Doszłam do wniosku, że pora po raz pierwszy w życiu zrobić makijaż. Moja koleżanka z pokoju, Jadzia, wyszła wcześniej, więc nie mogła mi pomóc, postanowiłam wobec tego, chociaż skorzystać z jej kosmetyków.
Miała różne pudełeczka i maści, których przeznaczenia nie umiałam nawet odgadnąć. Potrzebowałam natomiast tylko trochę pudru, żeby ukryć, jaka jestem blada. Na nieszczęście, Jadzia posiadała tylko jakieś ustrojstwo w płynie, które zamiast ładnie trzymać się na buzi, brudziło wszystko dookoła. Albo może ja nie potrafiłam tego użyć… Kiedy byłam już niemal zadowolona z efektu, nagle buteleczka mi się przechyliła i wielki kleks wylądował na sukience!
Otworzyłam indeks i aż mnie zatkało: piątka!
Czym prędzej zmoczyłam ręcznik i zabrałam się do wycierania plamy. Było jednak coraz gorzej, plama zamiast zniknąć, rozlała się na cały przód i wyglądało to fatalnie. Rzuciłam się do szafy w poszukiwaniu jakiegoś sweterka, ale żaden się nie nadawał. Nie wiedziałam, co robić – iść w tej upapranej sukience, czy się przebrać. Tak bardzo mi zależało, żeby zdać ten egzamin!
Nagle przypomniało mi się, co w takich wypadkach mawiała babcia:
„Strój może być nieodpowiedni do okoliczności, ale zawsze musi być czysty, bo to świadczy o szacunku do drugiej osoby”. Zrezygnowana, w poczuciu klęski, wyjęłam z szafy białą bluzkę i czarną spódnicę, i tak wystrojona poszłam na uczelnię.
– Zośka, czyś ty oszalała!? – zawołały dziewczyny, kiedy tylko mnie zobaczyły. – Dzisiaj trzeba na niebiesko!
– Wiem – mruknęłam.
Patrząc z zazdrością na koleżanki w eleganckich ubraniach, pomyślałam, że moja niebieska sukienka, nawet czysta, i tak prezentowałaby się dużo gorzej. Usiadłam w kątku i zaczęłam powtarzać materiał. Na egzamin weszłam jako pierwsza. I tak nie miałam nic do stracenia. Zdawało mi się, że pan profesor popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, ale nic nie powiedział, tylko zaczął zadawać pytania. Wydaje mi się, że odpowiadałam bardzo dobrze, ale to dlatego, że w ogóle się nie stresowałam – wiedziałam, że co ma być, to będzie. W końcu nic nie mogłam poradzić na brak niebieskiej sukienki… Po jakimś kwadransie profesor podziękował mi i poprosił o indeks.
– Gratuluję, pani Zofio – uśmiechnął się nieoczekiwanie. – To wymagało nie lada odwagi nie przyjść tu ubraną na niebiesko – oznajmił i, przysięgam, puścił do mnie oczko!
Wszystkie dziewczyny były ubrane na czarno-biało!
Kiedy wyszłam z sali, dziewczyny rzuciły się, żeby dowiedzieć się, jak mi poszło. Otworzyłam więc indeks…
– Piątka! – wrzasnęłam z radością.
– Piątka? – powtórzyły z zazdrością dziewczyny. – Ale przecież nie jesteś nawet ubrana na niebiesko!
– Pan profesor woli dziś jednak strój biało-czarny – roześmiałam się.
Dziewczyny zbladły, a mnie trochę głupio się zrobiło, że tak powiedziałam. Zaraz też Janka, jedna z moich koleżanek, pociągnęła mnie za sobą do łazienki. Pochodziła z bogatej rodziny, a do tego miała ciotkę za granicą, w Ameryce. Ta ciotka często przysyłała jej paczki, więc Janka zawsze miała najładniejsze ubrania. Tamtego dnia też włożyła śliczną, bladobłękitną sukienkę o najmodniejszym kroju i z doskonałego materiału.
– Słuchaj, Zosia, ja ci dam tę sukienkę na zawsze, ale zamień się ze mną ubraniem! – błagała mnie.
Może nieładnie zrobiłam, ale od razu się zgodziłam. Taka okazja nie zdarza się często! Z tego, co pamiętam, Janka też wtedy zdała bez problemu, a wiele dziewczyn, który przyszły ubrane na niebiesko, oblały. Chyba za bardzo przejęły się tym, co powiedziałam, Potem kiedy byłam już na drugim roku, mało się nie roześmiałam, kiedy w czerwcu przeszłam obok sali, gdzie młodszy rok miał egzamin z gramatyki. Wszystkie dziewczyny były ubrane na czarno-biało!