Reklama

Zawsze mnie dziwiło, co mój brat widział w takiej szarej myszce jak Halinka… Urody to ona nie ma za grosz, głupia jak but z lewej nogi, a i z ogarnięciem u niej kiepsko – jedyne, w czym jest dobra, to chyba rodzenie dzieci. Aha, jeszcze całkiem nieźle jej idzie gotowanie, tego jej nie można odmówić, ale czy to wystarczający powód, żeby brać ślub?

Reklama

Nie wiem co w niej widział

Mama też nie była zadowolona z tego, kogo sobie Wojtek wybrał, ale gdy tylko została babcią, musiała odłożyć swoją wyniosłość na bok. Nigdy bym nie wpadła na to, że będzie aż tak wspaniałą babunią – nawet sprzeciwiała się temu, by wnusia chodziła do przedszkola, bo chciała się nią osobiście opiekować.

– A co to dziecko będzie miało z tego przedszkola? – powątpiewała. – Jaki to ma sens?

– Będzie przebywać z rówieśnikami i nauczy się, jak radzić sobie w grupie – Halinka pozostała nieugięta. – Nie chcę, żeby uważała, że cały świat kręci się wokół niej.

Ja się w to nie mieszałam – nie moja broszka, nie moje korale. Grunt, że mama dała sobie spokój z dopytywaniem, kiedy wezmę ślub i zacznę rodzić dzieci. Szczerze powiedziawszy, póki co jest mi tak dobrze i wygodnie, a od kiedy przygarnęłam kota, to zaczynam myśleć, czy już nie jestem za bardzo uziemiona.

Sądziłam, że kiedy ich córka trochę urośnie, to bratowa z powrotem zacznie pracować, ale okazało się, że znowu jest w ciąży. Podobno jak się zaczęło od jednego dziecka, to koniecznie trzeba mieć następne – musi mieć towarzystwo, bo jedynaki kiepsko się wychowują i inne takie mądrości życiowe. Totalnie tego nie kumam, bo ja i mój brat nigdy specjalnie się nie lubiliśmy, więc teraz z nim nie rozmawiam.

Trzeba było pomóc

Niby każdy szczegół był dopracowany i wszystko zapięte na przysłowiowy ostatni guzik, ale kto by pomyślał, że w siódmym miesiącu dziewczyna wyląduje na patologii ciążowej. Mama oczywiście od razu wkroczyła do akcji, ale że na medycynie to ona się nie zna, więc ograniczyła się do pomagania Wojtkowi i wnuczce w ogarnianiu tego całego zamieszania.

Prawie codziennie wydzwaniała do mnie, żeby się pochwalić, jak to ona jest zarobiona. Pół dnia spędziła na lepieniu pierogów, rozmrażaniu lodówy, praniu zasłon i innych takich.

– Słuchaj, mamo, nie uważasz, że trochę przeginasz? – w końcu się odezwałam. – Masz zamiar tak się wykończyć, czy jak?

– Wcale nie marudzę, kochana – odparła z urazą. – Daję ci tylko wskazówki. Pamiętasz chyba, że za tydzień wyjeżdżam do uzdrowiska i będziesz musiała mnie wyręczyć, no nie? O, zupełnie wyleciało mi z głowy to całe sanatorium w Kudowie! A tak w ogóle, co to ma znaczyć „wyręczyć”? Ja przecież nie jestem emerytką, tylko normalnie zarabiam na życie! Z samego rana wpadniesz po małą i zawieziesz ją do przedszkola – powiedziała mama, ale natychmiast jej przerwałam:

– Słuchaj, ja to wszystko dogadam z Wojtkiem. Ty, mamuś, jedź na urlop i nie przejmuj się niczym.

Nie miał pojęcia o życiu

Brat był totalnie zaskoczony perspektywą codziennego odprowadzania córki, ale nie dałam się przegadać. Wyszło na jaw, że on nawet nie zna dokładnej lokalizacji przedszkola! Zadeklarowałam, że będę odbierać Kornelię każdego dnia o szesnastej, a Wojtek miał ją zabierać ode mnie do domu po skończonej robocie. Już drugiego dnia dał ciała i musiałam osobiście odwieźć młodą do tatusia.

Kiedy weszliśmy do ich mieszkania myślałam, że padnę. Wojteczek przy kompie, gierki sobie odpala, ciuszki porozwalane gdzie popadnie, pościel w kompletnym nieładzie…

– Już jesteście? – zrobił zdziwioną minę. – Przed momentem z roboty wróciłem.

– Gadaj zdrów – mruknęłam pod nosem.

– Masz ochotę na jakąś przekąskę? – w jego oczach błysnęła nadzieja.

Otworzyłam lodówkę, później zerknęłam do zamrażarki – jedzenia po prostu w bród! Mama przygotowała krokiety, różne zupy w pudełkach, zapiekanki… A ubrania zdążyły już skisnąć przez te trzy dni, gdy leżały w pralce.

– Słuchaj, siostrzyczko – z kuchni dobiegł głos mojego brata, który grzebał tam w poszukiwaniu odpowiedniej patelni. – Muszę cię o coś poprosić… Mogłabyś zrobić pranie? Wczoraj wylaliśmy sok na pościel. I może przy okazji odkurzysz w pokoju dziennym, co? Ja nie dam rady – wskazał na kuchenny strój. Wyjaśniłam mu, jak usmażyć krokiety i poszłam włączyć pralkę.

Czy to jakiś żart?

Facet w tym wieku i do niczego się nie nadaje? Niby jak? Nawet krokiety spalił, a w środku i tak były zimne, więc musiałam je jeszcze do piekarnika wrzucić. Ogarnęłam trochę chatę i wyszłam, bo miałam tego serdecznie dosyć.

– Kiedy pralka się wyłączy, wyjmij ciuchy i powieś na sznurku – poleciłam. – I koniecznie zgarnij jutro Kornelię z przedszkola!

Niby coś tam u niego drgnęło, ale w piątek zadzwonił z prośbą, żebym podjechała do przedszkola, bo on ma jakieś spotkanie i nie da rady. No i najlepiej, żebyśmy od razu przyjechały do niego… Zrobiłam, jak chciał, wracamy do domu, a tam znów bajzel po sufit! Gdyby Halinka teraz tam wpadła, to by nie poznała własnego mieszkania! Ale najgorsze było to, że ciuchy, które przeprałam trzy dni temu, cały czas były w pralce. Jak otworzyłam drzwi, to mnie mało szlag nie trafił od tego smrodu.

Kiedy spytałam Kornelię, gdzie spała, to odpowiedziała, że z ojcem pod jedną wielką kołdrą. No co za leniuch! Myślał, że ogarnę to jak sprzątaczka? Nawet palcem tego nie tknę! Spakowałam ciuchy siostrzenicy do pudeł i zaniosłam je do auta. Potem nabazgrałam notatkę Wojtkowi, że zajmę się małą tak długo, jak będzie potrzeba, ale jego, dorosłego faceta, nie mam zamiaru niańczyć. No i wróciłyśmy razem do mojego mieszkania.

Nie będę go niańczyć!

Liczyłam na to, że brat się opamięta, przeprosi i da słowo, że to się więcej nie powtórzy, a tu niespodzianka – po dwudziestej drugiej zadzwoniła mama i zrobiła mi wyrzuty. Pytała, czy ona już nie zasługuje na to, by podreperować zdrowie i trochę odetchnąć. Jakbym nie wiadomo czego od niej chciała, a moje oczekiwania były wygórowane.

– Słuchaj, mamo – wtrąciłam. – Nie mam zamiaru go niańczyć. To przecież dorosły facet!

– Teraz rozumiem, czemu żaden chłop z tobą nie wytrzymuje – zaczęła narzekać. – Zupełnie nie jesteś kobieca, Asiu, myślisz tylko o sobie.

– A Wojtuś to niby święty.

On ciężko haruje, żeby nas utrzymać!

– To może wystawmy mu jakiś pomnik? – rzuciłam. – Niezły z niego heros! Mamo, ja się nie ugnę.

Mogę się zaopiekować Kornelką, ale jego pielęgnować nie zamierzam. Jak chcą z Haliną odgrywać pokojówki, to droga wolna. Ale na mnie niech nie liczą.

Reklama

Martyna, 25 lat

Reklama
Reklama
Reklama