Reklama

Wszyscy wiedzieli, nikt nie pomógł

Z jej śmiercią od początku było coś nie tak… We wsi gadają, że Irka teraz będzie straszyć, że jak za życia, tak i po śmierci błąkać się będzie po drodze. Trochę trudno w to uwierzyć, ale jednak coś w tym jest. Najpierw nikt nie chciał dać wiary, że Irka ducha wyzionęła. No, bo ile ona miała lat, ledwie 50 skończyła! Zniszczona była, co prawda, jak staruszka, ale czy mogło być inaczej? Przecież dzień w dzień piła, za alkohol to się nawet sprzedawała, jadła byle co.

Reklama

Jak ją widziałam tydzień przed śmiercią, to aż mi się jej żal zrobiło. Brudna, w podartych łachmanach i chuda jak szczapa. Nawet do sołtysa poszłam, żeby jej w gminie jakąś pomoc załatwił.

– Przecież ma – sołtys wyciągnął papiery. – O, za prąd zwolnienie z opłat, zasiłek celowy na opał przed zimą i zasiłek co miesiąc – 150 złotych.

– Majątek to nie jest – zauważyłam.

– Jakby na wódę nie wydawała, to jeść by miała za co – sołtys wzruszył ramionami. – A zresztą, ludzie też by pomogli. Sama jest sobie winna. Ja z urzędu zrobiłem, co mogłem, nie będę ludzi namawiał, żeby ją utrzymywali.

Co prawda, to prawda. Irce te pieniądze z gminy pewnie na kilka dni starczały. Wszystko przepijała. A potem jadła, co znalazła. Latem i jesienią zbierała grzyby, albo warzywa komuś podebrała. A zimą, to ja nie wiem, jak żyła. Ale to już lata się ciągnęło i wszyscy przywykli do widoku pijanej, wyniszczonej Irki. Wiedzieli, że pije denaturat z kim popadnie, i że za piwo potrafi się oddać.

Było mi jej żal

Dlatego teraz wierzyć nam się nie chciało, że zmarła. Zwłaszcza że powiedział o tym jej kumpel od kielicha, niejaki Ignacy. Taki sam pijak jak i ona.

– No piliśmy my trochę, spać poszedłem, rano wstaję, a ona nie żyje – tłumaczył sąsiadce, gdy przybiegł do niej po pomoc.

– Niech sobie Ignacy żartów nie stroi – ofuknęła go. – A jak to prawda, to z urzędu trzeba wszystko załatwić, sołtysowi niech powie.

Sołtys w samochód wsiadł, podjechał zaraz pod Ignacego dom. A potem prokuratura, policja i pogotowie na drodze się pojawiły. U nas to nietypowy widok, więc tłumy przyszły, żeby popatrzeć. Ale niektórzy pobiegli najpierw do Irki, żeby zobaczyć, czy faktycznie jej nie ma.

– Pusta chałupa, a na stole ciepła zupa stoi – opowiadała mi potem pani Maria, która takiej sensacji odpuścić nie mogła! – Mówię pani, jak babcię kocham, ciepła zupa na stole stała.

– Coś się pani przywidziało – kręciłam głową.

– A tam, przywidziało! Akurat! – oburzyła się. – A jeszcze zdjęcia na stole leżały. Świętej pamięci mamy Irki. I gromnica obok.

– Może porządki robiła? – zastanowiłam się.

– Może i tak, ale ja mówię, że ta gromnica i zdjęcia to znak! A zupa? Widać dusza pożywić się chciała. Lustro niezasłonięte, bo i kto miał zasłonić? Ja pani mówię, nie tak być powinno, dusza spokoju nie zazna.

Machnęłam ręką i poszłam, bo po co bzdur słuchać? Pani Maria ma chyba 90 lat, widać coś jej się w głowie poprzestawiało.

Niby ktoś jej teraz współczuł?

Ale wieczorem przypomniały mi się jej słowa, gdy wyjrzałam przez okno. Widok tak po skosie mam akurat na Irkową chałupę. Latem to niewiele widać, bo krzaki zasłaniają, ale teraz liście już prawie opadły i głowę bym dała, że w oknie świeczka się paliła.

– Może ktoś zapalił, w końcu taki jest zwyczaj? – podpowiedział Waldek, mój mąż, gdy go zawezwałam.

– Ale kto by tam zaglądał?!

– No wiesz, pijaczka z niej była, ale to człowiek jednak. Biedny człowiek był. Ktoś się nad nią użalił!

Jakoś nie bardzo mi się chciało w to wierzyć. Stałam jeszcze i patrzyłam w okno, ale nic się u Irki nie działo. Pomyślałam nawet, że powinno się tę świeczkę zgasić, bo przecież pożar może być!

– Kto zapalił, to i zgasi – mój mąż był już w piżamie i nie miał ochoty łazić teraz po wsi. – Idźże już spać, kobieto! – poganiał mnie.

Potem przez kilka dni spokój był, chociaż po wsi różne plotki krążyły. Najpierw, że ktoś u Irki posprzątał, wszystkie stare szmaty wyrzucił i zdjęcia posegregował. Baby mówiły, że to na pewno ona sama, żeby po śmierci na ziemi nic niezałatwionego nie zostawiać.

– Baby bzdury gadają, a ty głupia, za nimi powtarzasz – strofował mnie mąż, kiedy mu to opowiedziałam. – Przecież Irka już kilka lat temu ziemię i chałupę sprzedała. N. kupił, co to pod lasem ma staw. Umówił się z nią, że mieszkać może do końca życia, bo przecież on to dla wnuczki swojej brał i tak od razu to mu nie było potrzebne. No i teraz przyjechał, posprzątał. Jego własność przecież.

Pewnie miał rację. Ale zaraz potem kolejna sensacja – gdy trumnę przywieźli do kościoła, okazało się, że tabliczka jest inna. Na inne nazwisko wystawiona!

– To znak, ona spokoju nie zazna – pani Maria chodziła po wsi i wszystkim sprzedawała najnowsze rewelacje. – Jak starego Antoniego chowali, o już ze 20 lat będzie, to też tak było. Imiona pomylili, jego brata, wtedy już świętej pamięci, wypisali. A potem Antoniego niejeden widział, jak po w nocy chodził, gęsi szukał. Bo Antonii to gęsi zawsze hodował.

– Czy ty musisz tych bab słuchać? – irytował się mój mąż. – Pomylili tabliczki, wielka mi rzecz. Przecież Irkę gmina chowa, rodziny nie miała, to kto miał dopilnować, czy wszystko w porządku? Dajcie spokój, baby, wszędzie szukacie sensacji.

Rację musiałam mu przyznać, ale nieswojo mi było. Bo jakoś za dużo tych wszystkich dziwnych rzeczy się przytrafiało. Sama śmierć taka dziwna. Tak, jakby Irka po prostu przy stole nagle zeszła. Waldek mówi, że pewnie nerki przestały pracować, skoro denaturat piła – zatrucie organizmu i kaput. Może i tak, ale potem ta zupa, świeczka w oknie, tabliczka… Za dużo tego. Pani Maria ciągle powtarza, że to wszystko przez to, że lustro nie było po śmierci zasłonięte. I że Irka na grób matki nie chodziła, bo wiecznie pijana była. A teraz za to będzie pokutować.

Nie mogła zaznać spokoju

Ja już sama nie wiem, czy w to wierzyć, czy nie. Bo nie dalej jak kilka dni temu widziałam Irkę, jak po drodze szła! Wieczór był, wyjrzałam akurat przez okno, bo wydawało mi się, że rower skrzypi. A Irka jak wracała ze wsi, to rower prowadziła, bo po alkoholu jechać już nie dawała rady. Zdezelowany był i stary, to i koła skrzypiały. No i teraz ją zobaczyłam jak żywą! Daleko już była, skręcała do swojej chałupy. Tak się przestraszyłam, że aż Waldka zawołałam.

– Nic nie widzę – wzruszył ramionami. – Dałabyś już spokój. To pewnie Iza wracała z pracy, ona do autobusu rowerem dojeżdża. Albo stara M., ona czasem od córki późno wraca. Zresztą, każdy mógł jechać, mało to chałup po tej stronie stoi?

– Ale to był rower Irki – upierałam się.

– Tak, pewnie, bo ty po ciemku i z takiej odległości rower byś akurat poznała – nie dawał wiary.

– Skrzypiał, przecież codziennie go słyszałam, nie pomylę.

– Niejeden skrzypi, a przy tej pogodzie, to wilgoć się mogła wdać, jak nie naoliwiony. Nasz, jakbym go teraz z szopy wyjął, też pewnie by skrzypiał.

Okazało się jednak, że nie ja jedna widuję Irkę na drodze. I gdyby to tylko pani Maria opowiadała o spotkaniach z duchem, pewnie puściłabym wszystko mimo uszu i doszła do wniosku, że mi się przewidziało albo że Waldek ma rację. Ale o skrzypiącym rowerze mówiła też G., która mieszka na początku wsi. Irka zawsze przechodziła koło jej domu, jak ze sklepu wracała. G. dobrze ten rower znała! A znów Marek, który mieszka obok Irki, twierdził, że kiedyś jak wracał późno do domu, to oko w oko z nieboszczką stanął. Podobno się śmiała i kiwała ręką, żeby do niej zaszedł.

– Jak Marek późno do chałupy wracał, to trzeźwy na pewno nie był – skwitował Waldek. – A on dużo może wypić, więc nie takie rzeczy pewnie po pijaku widuje.

Waldka to nic nie przekona, ale ja tam na wszelki wypadek co niedziela na grób Irki chodzę, znicz palę i modlę się za spokój jej duszy. Bo ona nikogo nie ma, to kto miałby o to zadbać?

– I dobrze, ja tam na znicz dwa złote nie żałuję, ale w duchy i zjawy nie uwierzę – powtarza zawsze przy tej okazji mój mąż. – A gdybyście, baby, dały spokój tym plotkom, to Irka na pewno przestałaby się w grobie przewracać i wreszcie by sobie biedaczka odpoczęła.

– Może i tak, ale jak tu nie gadać, kiedy każdy ją na drodze widzi?

Reklama

Waldek tylko ramionami wzrusza, a ja już sama nie wiem, co mam myśleć.

Reklama
Reklama
Reklama