Reklama

Byliśmy dopasowani do siebie jak dwie połówki jabłka, jak śrubka i nakrętka, jak Romeo i Julia. Jestem pewna, że mnie kochał. Tak samo jak ja jego. I nie wiem, jak to wszystko mogło się stać.

Reklama

Była sobota, słoneczne i ciepłe przedpołudnie. Dzień domowych porządków. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi naszego mieszkania, zdziwiłam się. Przecież nikogo się nie spodziewałam. Na klatce schodowej zobaczyłam ładną i wysoką, króciutko ostrzyżoną blondynkę.

– Dzień dobry – powiedziała, uśmiechając się do mnie serdecznie i ciepło.

– Dzień dobry – odpowiedziałam, przyglądając się jej. „Nie, na pewno jej nie znam” – przeleciało mi przez głowę.

– Czy zastałam Maćka? – zapytała.

Zobacz także

– Niestety, nie ma go w domu – odparłam, wycierając ręce w fartuszek, którym byłam opasana. – Ale może ja mogłabym w czymś pomóc? Jestem jego żoną.

– Ach tak… – powiedziała dziewczyna, a uśmiech na jej twarzy znikł, jakby zwiał go nagły podmuch wiatru.

Przez chwilę stałyśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem

Zauważyłam, że jestem jej zupełnym przeciwieństwem – szatynka średniego wzrostu, z długimi włosami i lekko zadartym nosem. Gwiazda i myszka.

– Jestem Beata – w końcu wyciągnęła do mnie rękę. – Byłam narzeczoną Maćka.

Znieruchomiałam zaskoczona. Oczywiście wiedziałam, że Maciek miał dziewczynę, z którą był zaręczony. Rozstali się trzy lata przed naszym ślubem. A więc około sześciu lat temu. Nie znałam całej historii ich związku, Maciek nie lubił roztrząsać przeszłości. Wiedziałam tylko, że to była wielka, gwałtowna miłość i równie gwałtownie się skończyła. Wiedziałam też, że nie utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów. A tu teraz ta zaskakująca wizyta.

Podałam jej dłoń i przedstawiłam się wyraźnie, imieniem i nazwiskiem. Nazwiskiem Maćka… Ona odsunęła się nieznacznie.

– Tak myślałam, że Maciek nadal tu mieszka – stwierdziła. – Był bardzo przywiązany do tego mieszkania. Ciekawe, czy coś tu zmieniłaś?

„Oczywiście, że tak!” – pomyślałam.

Skłonna byłam nawet namawiać męża do zmiany mieszkania, ale rzeczywiście, on je wyjątkowo lubił. Jak tylko się wprowadziłam do Maćka, postanowiłam urządzić wszystko od nowa, po swojemu. Pragnęłam w ten sposób zatrzeć ślady jego dotychczasowego życia, jego przelotnych miłostek, no i tej ostatniej – miłości jego życia. Zmieniłam wszystkie meble, przemalowałam ściany i wyrzuciłam stare bibeloty. Mąż śmiał się, że tak wariuję, ale ja nie chciałam, aby cokolwiek nam o tamtej kobiecie przypominało.

Maciek twierdził, że to zamknięty etap życia, ja natomiast chciałam zadbać o to, aby został zamknięty za solidnymi drzwiami. Niestety, cały czas czułam zazdrość o to, że był w jego życiu ktoś przede mną.

A właściwie w jakiej sprawie pani przyszła? – zapytałam, przechodząc na bardziej oficjalny ton; nie zamierzałam się z nią w żaden sposób spoufalać.

– Przyszłam do Maćka, więc nie muszę pani mówić – odpowiedziała bezczelnie.

– W takim razie proszę przyjść, gdy mój mąż będzie w domu – powiedziałam, z impetem zatrzaskując drzwi.

Długo nie mogłam dojść do siebie i gdy Maciek wrócił, od razu zaczęłam:

– Była ona… Po co tu przyszła? Co ty masz jeszcze z nią wspólnego?!

– Ale kto był? – zdziwił się mąż. – Nie odpowiem ci na żadne z tych pytań, bo nie wiem, o co ci chodzi. Uspokój się i powiedz.

Zaczęłam płakać. Przez łzy wreszcie wydukałam, że chodzi o jego byłą dziewczynę. Że była tu. Że pytała o niego. Maciek zbladł, wziął swoją komórkę i poszedł do drugiego pokoju. Zza zamkniętych drzwi słyszałam jego podniesiony głos.

Zaczęłam płakać jeszcze bardziej

Coś było nie w porządku, czułam to wyraźnie! Po kilkunastu minutach wrócił do pokoju milczący i zasępiony. Usiadł na sofie koło mnie. Nie przytulił mnie, nie pocieszył. Zaczęłam się bać. Siedziałam z podkulonymi nogami, czekając na jakieś jego wyjaśnienie.

– Muszę ci coś powiedzieć – wyjąkał.

Spojrzałam na niego przestraszona.

– Ona jest w ciąży. Ze mną.

Myślałam, że się przesłyszałam.

– Słucham? – spytałam głosem pełnym niedowierzania. – Coś ty powiedział?

– Będę miał dziecko z Beatą – powtórzył bezbarwnym tonem.

Poczułam, że kręci mi się w głowie i zapadam się w przepaść. Gdzieś z oddali docierał do mnie cichy głos Maćka:

– Spotkaliśmy się któregoś dnia przypadkiem, rozmawialiśmy. Umówiliśmy się na kawę. Potem jeszcze raz. I jeszcze kilka razy. No i kiedyś to właśnie się stało.

Po chwili wstałam i poszłam do sypialni. Położyłam się na łóżku oszołomiona. Nawet nie płakałam. Byłam odrętwiała po tym ciosie, który właśnie otrzymałam prosto w brzuch. Tak, właśnie w brzuch.

Zaatakował mnie brutalnie i bez żadnego ostrzeżenia

Uderzył w najczulszy punkt – tam, gdzie nigdy nie mogło zamieszkać nasze dziecko. Wyrafinowany, podły, nokautujący cios. Wszedł po chwili i usiadł koło mnie.

– Musimy porozmawiać – powiedział.

Milczałam. Nie wiedziałam, co miałabym powiedzieć w tej sytuacji. Nie byłam przygotowana na to wszystko. Nie to mi przyrzekał. „Miał mnie przecież kochać, bez względu na wszystko!” – myślałam, przypominając sobie jego zapewnienia o wielkiej miłości, o tym, że czeka nas szczęśliwe życie, nawet jeśli nie będziemy mogli mieć dziecka.

– Trzeba to jakoś załatwić – ciągnął Maciek. – Zabezpieczę cię najlepiej, jak będę mógł, nie będziesz stratna.

– Co ty mówisz? – zapytałam w końcu, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

– Chcę się rozwieść – wydukał.

Nie wierzyłam, że to słyszę. Oczekiwałam jego tłumaczeń, wyjaśnień, przeprosin, błagania o wybaczenie. Chciałam usłyszeć, co się stało i dlaczego. Jak? Kiedy? Może byłabym w stanie jakoś to zrozumieć i po pewnym czasie może nawet wybaczyć… Ale jego bezwzględne żądanie kompletnie mnie zdruzgotało. W największych koszmarach nie mogłam przewidzieć takiego scenariusza!

Tej nocy Maciek spał u swoich rodziców – przynajmniej powiedział, że do nich jedzie. Ja zostałam w naszym mieszkaniu. Chodziłam po nim w szlafroku. Dotykałam mebli, książek, zdjęć w ramkach. Patrzyłam na nasze wspólne życie, które w jeden dzień przestało być naszym – i przestało być życiem. To, co zostało, było tylko zgliszczami wypalonymi przez zdradę. O świcie, po nieprzespanej nocy spakowałam swoje najpotrzebniejsze rzeczy.

Zostawiłam kartkę, że odezwę się wkrótce

Pojechałam do swoich rodziców. Pomieszkałam u nich parę dni, aby jakoś się otrząsnąć i nabrać sił. Potem wzięłam w pracy urlop, wykupiłam wycieczkę w tropiki za część naszych wspólnych oszczędności i wyjechałam na dwutygodniowe wczasy.

Chciałam uciec. Tam, gdzie nie dopadną mnie wspomnienia, gdzie nic nie będzie mi go przypominało, nie będzie się z nim kojarzyło. Oczywiście nie udało mi się to. Dwa tygodnie spędziłam, leżąc na leżaku na plaży, pozwalając promieniom słońca obejmować moje ciało. Wpatrywałam się w morze, ale czasem widok przesłaniały mi łzy.

To była prawdziwa podróż w głąb siebie. Samotna, bezlitosna, przepełniona bólem i wściekłością, że wszystko jest takie kruche. To tam pierwszy raz w życiu się poddałam.

I to chyba wtedy zaczęłam się podnosić. Gdy upadłam już tak nisko, że potem mogłam się już tylko poddać i pozwolić, aby życie robiło ze mną, co chce. Czekałam spokojnie, co przyniesie kolejny dzień, choć serce bolało, ilekroć wspominałam Maćka. Dzisiaj zastanawiam się czasem, jak ułożyłoby się moje życie, gdybym postąpiła inaczej: gdybym jednak podjęła walkę, gdybym nie chciała oddać męża tamtej kobiecie.

Ale wtedy poprosiłam brata, żeby zabrał wszystkie moje rzeczy od Maćka i oddał mu klucze. Podpisałam papiery rozwodowe.

Dzisiaj patrzę na moją rozwrzeszczaną dwójkę dzieciaków i dziękuję Bogu, że tak ułożył mój los. Nie przeżyłam już kolejnej wielkiej miłości, nawet z tatą Misi i Jacka, z którym w końcu wzięłam ślub. To był raczej wyważony, spokojny, bezpieczny układ dwojga dorosłych ludzi, którzy nie chcieli być sami. Mąż jest moim największym przyjacielem. Był parę lat starszy ode mnie, wcześnie owdowiał, ja pokochałam jego dzieci.

Reklama

Wiem, że to wszystko musiało się zdarzyć, abym teraz była w tym miejscu i w tym czasie. Abym mogła przeżyć to, co przeżywam. Abym mogła być zwyczajnie szczęśliwa.

Reklama
Reklama
Reklama