Reklama

Talię rozkładała Arleta, przekonując, że to dla niej bułka z masłem i nie raz, nie dwa już wróżyła.

Reklama

– Co prawda praktykę zdobywałam na deszczowych turnusach kolonijnych ładnych parę lat temu, ale to nic, zobaczycie, dam radę – plotła trzy po trzy jak to ona. – Teraz skupcie się i nie przeszkadzajcie – zarządziła w końcu.

Zebrałyśmy się koło domorosłej wróżki, zaciekle dyskutując, która ma być pierwsza w kolejce. Udało mi się przepchać rozchichotane dziewczyny i nie rozlać wina. Kieliszek postawiłam delikatnie na stole, starając się nie uronić ani kropelki smacznego trunku.

– Zabierz to! Karty nie lubią bałaganu – rozkazała Arleta.

– Tak jest! – zasalutowałam, ale na baczność nie udało mi się stanąć. Wieczór panieński Iwony był naprawdę udany, kręciło mi się już trochę w głowie.

– Bądź poważna – Arleta najwyraźniej nie była sobą. Zwykle pierwsza do wygłupów, nagle zaczęła robić ceremonie z zabawy we wróżby. Żeby chociaż trzymała w ręku tarota, ale nie, tasowała zwykłą talię, nie było w niej nic magicznego.

– Przełóż – zażądała, wskazując kupkę tanich papierowych kart.

– Makao! – zachichotała przyszła panna młoda, która na widok kart poczuła się jak na koloniach dziesięć lat temu.

– Jesteś niepoważna – zgasiła ją Arleta.

– Ktoś musi, skoro ty się tak nadęłaś – wypaliła prosto z mostu. – To mój wieczór panieński, już nie pamiętasz? Przecież miałyśmy się bawić.

– Hej, dziewczyny, nie kłóćcie się – zawołałam. – Przełożyłam talię, lewą ręką od serca. I co dalej?

Arleta z poważną miną zaczęła rozkładać karty. Gdy skończyła, dłuższą chwilę przyglądała się im w milczeniu, aż zaczęłam się wiercić niespokojnie.

– Co tam zobaczyłaś?

– Ślub – nasza wróżka wyglądała, jakby straciła całą pewność siebie.

– Brawo, Cyganeczko, masz prawdziwy dar – poklepałam ją z udawanym uznaniem po ramieniu. – Kto by się spodziewał w najbliższej przyszłości takiego wydarzenia w naszym gronie – zakpiłam.

Moje słowa zagłuszył wybuch śmiechu, dziewczyny świetnie się bawiły kosztem Arlety.

– No dobrze, powiedz, kochana, dlaczego masz minę, jakbyś połknęła żabę? – zainteresowałam się trwającą w dziwnym oszołomieniu wróżką.

– Ponieważ nie za bardzo rozumiem, co tu widzę – odparła zamyślona. – Popatrz, dama kier to ty, obok ciebie radosne wydarzenie związane z młodą kobietą, jednak z drugiej strony leżą w rządku karty oznaczające same kłopoty – wskazała ręką na piki i trefle.

– Mam świadkować Iwonie – przypomniałam. – Sprawdź lepiej, co to za kłopoty. Nie chciałabym, żeby okazało się, że kwiaciarnia nie dostarczyła bukietu – przypomniałam sobie wredną babę, która przyjmowała zamówienie.

– Nie potrafię – Arleta bezradnie rozłożyła ręce. – Mogę tylko powiedzieć, że wszystko się dobrze skończy.

– To co cię tak zmartwiło?

– Te karty oznaczają wielkie niebezpieczeństwo – pokazała palcem inny układ czarnych figur. – Są one związane ze ślubem, ale nie umiem odszyfrować sensu tej kombinacji. Jest dla mnie za trudny.

– Postaraj się – nagle wszystkie zgromadziłyśmy się przy stole.

– Nie jestem prawdziwą wróżką – powiedziała poirytowana Arleta.

No proszę, jak chce, to potrafi być skuteczna i operatywna

Spojrzałyśmy po sobie. Lekki nastrój prysnął jak mydlana bańka, można nie wierzyć we wróżby, ale jak usłyszy się niepomyślną, trudno ją zignorować.

– Wiem, co zrobimy! – Iwona zatupała w miejscu. – Gdzie jest mój telefon?

O, tutaj. Zrobię zdjęcie układu i wyślemy je do prawdziwej wróżki, niech powie w końcu, co mi grozi.

– Nie tobie – pocieszyłam ją. – To mnie Arleta postawiła karty.

– Ale ślub jest mój, prawda? Dlatego muszę dowiedzieć się, co to za niebezpieczeństwo zawisło nad moją uroczystością.

Iwona strzeliła kilka fotek, telefonem szybciutko znalazła numer do wróżki i od razu zadzwoniła.

Patrzyłam na nią z podziwem, no proszę, jak chce, to potrafi być skuteczna i operatywna. Zupełne przeciwieństwo niezaradnej Iwony, którą wszystkie znałyśmy od dzieciństwa.

– W internecie piszą, że jej wróżby zawsze się sprawdzają – szepnęła do nas.

– Halo? Mam do pani taką sprawę… – ożywiła się, uzyskawszy połączenie.

W kilku żołnierskich zdaniach wyłuszczyła, z czym dzwoni i w napięciu słuchała odpowiedzi wróżki.

– Iwona, przełącz na tryb głośnomówiący – syknęłam.

– Wysłałam pani zdjęcia kart – mówiła Iwona. – Bardzo panią proszę, muszę powiedzieć, co one oznaczają. Jeśli chodzi o pieniądze, to w każdej chwili jestem gotowa przyjechać i zapłacić, nawet za chwilę, tylko błagam, proszę mi pomóc.

Wszyscy wiedzą, że kto czeka na kłopoty, tego one same znajdują

W słuchawce zaległa cisza. Miałam nadzieję, że to oznacza, iż wróżąca ogląda oznaczający niebezpieczeństwo układ.

– Kto stawiał karty? – głos kobiety był głęboki i lekko ochrypły.

Arleta natychmiast podniosła do góry dwa palce jak uczennica.

– Ona cię nie widzi – stuknęłam ją w bok, żeby oprzytomniała.

– Dziewczyna, która to zrobiła, jest młoda i niedoświadczona – odezwała się wróżka, zadając kłam moim słowom.

– Karty nie są jej posłuszne, robią z nią, co chcą. Uchylanie zasłony przez niepowołaną rękę jest niebezpieczne, zanim dziewczyna nie nauczy się rozkazywać talii, nie wolno jej zaglądać w przyszłość.

– Czy to oznacza, że wróżba jest nieważna? – spytała z nadzieją Iwona.

– Szczerze mówiąc, nie wiem. To bardzo rzadki układ, widziałam taki tylko raz, kiedy byłam dzieckiem. Karty stawiała babcia i bardzo przestraszyła się tego, co w nich zobaczyła. Zapamiętałam ten układ na zawsze, bo tej samej nocy piorun uderzył w stodołę dziadków. Gdyby koleżanka, która rozkładała talię, znała się na rzeczy, a w dodatku miała dar, powiedziałabym, że nad uroczystością ślubną wisi podobne wydarzenie. Coś nagłego i gwałtownego o dużej sile rażenia.

– Rany Julek… – szepnęła Iwona autentycznie przerażona.

– Ponieważ jednak do wróżenia zabrała się amatorka, karty mogły sobie z niej zadrwić – tłumaczyła wróżka. – Wyczuły moc dziewczyny, więc pokazały przyszłość, jednocześnie dając jej prztyczka w nos. Jeśli tak było, nie grozi wam prawdziwe niebezpieczeństwo. Będzie dużo huku i mały ogień, rozumie pani? – zakończyła swój wywód.

Nic więcej nie udało się z niej wyciągnąć. Pożegnała się i rozłączyła.

Dni pozostałe do ślubu upłynęły w nerwowym oczekiwaniu, a że jak wiadomo, kto oczekuje kłopotów, tego one same znajdują, nie zawiodłyśmy się.

Lista niespodziewanie ujawnionych niedociągnięć zdawała się nie mieć końca. Suknia okazała się być za długa, welon za krótki, a pantofle obtarły stopy pannie młodej do krwi.

– Kieckę się skróci, welonu się nie czepiaj, jest w sam raz – próbowałam przemówić Iwonie do rozsądku.

– Wymarzyłam sobie ten ślub i wszystko będzie, dokładnie tak, jak zaplanowałam – Iwona cedziła słowa przez zęby, ściągając buty i oglądając krwawiącą piętę. – Nakleję plaster i wytrzymam. Szpilki są idealne, kuzynka przywiozła je z Paryża, więc tym bardziej nie zostawię ich w domu.

– Zuch dziewczyna. Tak trzymaj! – pochwaliłam ją za determinację.

Iwona, to właśnie jest uderzenie pioruna, na które czekamy!

Od czasu wieczoru panieńskiego nie rozmawiałyśmy o wiszącym nad ślubem tajemniczym fatum. To był temat tabu, nie chciałyśmy też dodatkowo denerwować i tak wystarczająco rozdrażnionej Iwony. Ona z kolei też nie paliła się do przypominania niefortunnego wydarzenia. Zachowując dyskrecję, dotrwałyśmy do daty jej zamążpójścia.

– Ha, a jednak się udało! Żadne nieszczęście się nie wydarzyło – cieszyłam się, ustawiając w bocznej nawie w oczekiwaniu na młodą parę.

Zagrzmiały organy. Iwona i Marek ramię w ramię ruszyli do ołtarza. Za panną młodą ciągnął się przykrótki welon. Zamknęłam oczy, żeby tego nie widzieć.

– Najważniejsze, że wszystko zakończyło się szczęśliwie – powtarzałam sobie cicho pod nosem.

Ledwie ksiądz przywitał młodą parę, w ławkach zrobił się ruch. Ktoś przeciskał się, próbując wyjść.

W głównej nawie stanęła ubrana na biało dziewczyna i zaczęła wpatrywać się z rozpaczą w plecy Marka. Poruszyłam się niespokojnie. Co jest grane?

Młoda para niczego nie zauważyła, jednak ksiądz pogubił się, widząc, że dziewczyna ruszyła zdecydowanie w stronę ołtarza. Z pierwszej ławki wybiegł ojciec Marka, żeby ją zatrzymać, ale ta mocno go odepchnęła i pobiegła dalej. Ksiądz przerwał uroczystość, a młodzi jak na komendę odwrócili się na odgłos szamotaniny za plecami. Dziewczyna w sekundę znalazła się przy Marku.

– Ty świnio! – zamachnęła się i uderzyła go z całej siły w twarz. – Jak mogłeś tak mnie oszukać! Co teraz będzie z naszym Mareczkiem?

– Z kim? – wyjąkał zaskoczony Marek.

– Z twoim synem, draniu! Nie udawaj głupiego!

Przez ławki przebiegł szmer podekscytowanych głosów, a ksiądz pochylił się ku młodym.

– Proszę do zakrystii, wyjaśnicie sobie, czy nadal chcecie ślubu – mówiąc to, patrzył tylko na pobladłą z wrażenia Iwonę.

– Nigdzie nie idę, to prowokacja – znarowił się Marek. – W życiu nie widziałem tej kobiety na oczy. To jakaś wariatka.

– Masz z nią dziecko – syknęła Iwona.

– O, żebym tak jutra nie doczekał! – narzeczony momentalnie zaparł się rzekomego potomka.

Wypadki toczyły się tak szybko, że dopiero po chwili zrozumiałam, czego jestem świadkiem.

– Iwona, to nasze uderzenie pioruna! – szarpnęłam wkurzoną pannę młodą. – Pamiętasz? Dużo huku, mało ognia. Spójrz na „matkę Mareczka”, ubrała się jak do ślubu i dziwnie się zachowuje. Marek ma rację, ona jest szalona.

Kochanie, uwierz mi, to jakieś kosmiczne nieporozumienie

Dziewczyna nie patrzyła na nikogo, kołysała się na obcasach w przód i tył, nerwowo przeczesując palcami włosy.

– Wezwałem policję, zaraz przyjadą. Może zabiorą stąd tę wariatkę – podszedł do nas niedoszły teść Iwony.

– I dobrze, ja jej nie znam – szarpnął się desperacko Marek. – Kochanie, uwierz mi, to kosmiczne nieporozumienie.

– Żadna wariatka nie zakłóci mojego ślubu – odezwała się nagle Iwona.

– Wróżka mówiła, że wydarzenie będzie gwałtowne, ale nieszkodliwe.

– Nie była tego pewna – szepnęłam.

Reklama

– A co mi tam! – Iwona podała rękę Markowi. – Jesteśmy gotowi złożyć przysięgę, proszę księdza.

Reklama
Reklama
Reklama