Reklama

Mój były mąż, a teraz narzeczony, Wiktor, zawsze dąży do osiągnięcia swoich celów. Podczas dzisiejszego poranka, już po raz piąty od początku miesiąca, zasugerował zorganizowanie ponownego przyjęcia weselnego.

Reklama

Wpadliśmy sobie w oko

– Wciąż się waham – odparłam, próbując przybrać niezdecydowany wyraz twarzy, aby zabrzmiało to przekonująco. – Muszę to dokładnie przemyśleć. Zastanawiam się nad terminem, miejscem, a przede wszystkim nad tym, czy w ogóle chcę drugi raz wychodzić za mąż.

Zerknęłam na niego z ukosa, po czym błyskawicznie zacisnęłam zęby na wargach, powstrzymując wybuch śmiechu. Moje wnętrze krzyczało z euforii, ale na zewnątrz usiłowałam zachować powagę. Czemu? Ponieważ po tym, co Wiktor mi zrobił, po prostu nie mogę odpuścić i muszę go odrobinę pomęczyć.

Gdybym parsknęła śmiechem, mój plan by się posypał: od razu zaczęłabym snuć wizje ze wszystkimi szczegółami. Jaki krój sukienki, jakie potrawy na weselu. Rzecz jasna, kocham tego mojego łobuza i pragnę dzielić z nim dolę i niedolę, ale z ogłaszaniem tego całej ludzkości na ten moment wolę się jeszcze wstrzymać.

Gdy Wiktor w końcu poszedł do roboty, mogłam do woli chichotać. Aż mnie w brzuchu zakłuło od tego śmiechu, a ja dalej rżałam ze swojego zezowatego, ale jednak farta. W końcu spróbowałam się ogarnąć. Przywołałam smutne wspomnienia z przeszłości: naszą gosposię w ciąży z moim mężem, sprawę o rozwód, zapłakane buźki córeczek, które patrzyły, jak ich ojciec pakuje graty do auta i odjeżdża, samotne łóżko, święta…

Zobacz także

Ale nadal było mi wesoło jak po paru głębszych. W końcu jednym haustem wypiłam szklankę lodowatej wody z kranu. Przeszły mnie ciarki. Poczułam ulgę, stłumiłam śmiech i oddałam się wspomnieniom.

Miłość od pierwszego wejrzenia

Pierwszą randkę z Wiktorem zawdzięczam mojej przyjaciółce Iwonie, która w czerwcu 1993 roku organizowała parapetówkę w swoim nowym mieszkaniu. Kiedy przekroczyłam próg, przeżyłam szok. Zupełny brak umeblowania i puste ściany to jedno, a drugie to fakt, że w ciasnym pokoiku bawiło się co najmniej dwadzieścia osób.

– Można by pomyśleć, że to jakiś cud, że tyle osób dało radę się tu upchnąć! – wykrzyknęłam zaskoczona.

– Chodź potańczyć, jest okazja się wyszaleć! – rzucił radośnie nieznajomy chłopak, ciągnąc mnie na parkiet.

Gdy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam jak przeszywa mnie strzała Amora. Serio. Tańczyliśmy z Wiktorem bez przerwy aż do białego rana. Nawet gdy impreza dobiegła końca, wciąż nie mieliśmy dość i zwlekaliśmy z rozejściem się do domów. Ostatecznie właścicielka musiała nas niemal siłą wygonić ze swojego mieszkania.

– Ej, gołąbeczki, zbliża się siódma, lada moment zamykamy – zaczęła przekomarzać się jak kelnerka, ale nie zareagowaliśmy na jej słowa. – Słuchajcie, moi drodzy, zabierajcie swoje cztery litery i zmykajcie stąd, bo padam z nóg i marzę tylko o łóżku! – jęknęła błagalnie, a następnie wcisnęła nam do rąk nasze siatki i bezceremonialnie wykopała nas za próg.

Poszliśmy do parku

Siedząc na ławce, schowani przed wścibskimi spojrzeniami, przytulaliśmy się i obdarowywaliśmy namiętnymi pocałunkami aż do dwudziestej drugiej. Parę tygodni po tym zdarzeniu zdecydowaliśmy się na wynajem pokoju, który mieliśmy dzielić razem.

W tych czterech ścianach doświadczyliśmy chwil przepełnionych miłosną euforią, składaliśmy sobie nierozsądne obietnice i snuliśmy plany na przyszłość, z których większość była skazana na porażkę. Później, kiedy już przejrzałem trochę na oczy, to właśnie pamięć o naszych początkach sprawiała, że trwałem u boku Wiktora, choć zdrowy rozsądek podpowiadał co innego.

Wiktor miał słabość do płci pięknej i uwielbiał być w centrum ich zainteresowania. Za wszelką cenę starał się zwrócić na siebie uwagę dziewczyn, marząc o ich adoracji. Gdy tylko w jego otoczeniu zjawiała się jakaś nowa panienka, momentalnie posyłał jej zmysłowe spojrzenia i wdawał się w krótki flirt, dając się uwieść jej wdziękom. Fakt, że był ze mną w związku, zdawał się nie mieć dla niego większego znaczenia.

– Kochanie, dobrze wiesz, że tylko ty się dla mnie liczysz – przekonywał mnie za każdym razem. – Żadna z tych kobiet nigdy nie będzie dla mnie tak ważna jak ty – zapewniał z przejęciem.

A ja mu wierzyłam…

Byłam w nim szaleńczo zakochana, więc usiłowałam dawać wiarę jego słowom. Mimo to zdarzały się momenty, gdy emocje brały górę i robiłam mu dzikie awantury z zazdrości. Niczym prawdziwa Włoszka darłam się wniebogłosy, szarpałam włosy, tłukłam naczynia i odgrażałam się, że ze sobą skończę.

On jednak tylko stał i przyglądał mi się z niewzruszonym spokojem. Kiedy tylko zaczynało mi brakować pary, podchodził, obejmował mnie czule, a potem zawsze, bez wyjątku… kończyło się to tak samo – w pościeli.

– Wiesz co, Kasieńko? Podoba mi się, kiedy jesteś na mnie zła – powiedział kiedyś do mnie.

– Serio? A to czemu? – zdziwiłam się, bo dla mnie każda nasza kłótnia była jak wycieczka do samego piekła.

– No bo jak wpadasz w zazdrosną furię, to mam pewność, że naprawdę ci na mnie zależy – stwierdził beztrosko. – No i wiadomo, godzenie się potem jest całkiem przyjemne…

„Ty kanalio! – przemknęło mi przez głowę. – Ja cierpię katusze, a tobie w tym dobrze?!”. Podjęłam decyzję, że od tej pory zachowam spokój i flirty Wiktora nie będą już spędzały mi snu z powiek. Początkowo szło mi to opornie, ale w końcu, przynajmniej po części, udało mi się wypracować obojętność.

Chciałam iść do pracy

Uwodzicielska osobowość mojego chłopaka sprawiała jednak, że nie kwapi łam się z doprowadzeniem go do ołtarza. Dopiero kiedy okazało się, że jestem w ciąży, uznałam, że nadszedł moment, by zacząć przygotowania do ślubu.

Nasza miłość z mężem była tak gorąca, że w ciągu zaledwie trzech lat powitaliśmy na świecie trzy cudowne córeczki. W 1997 roku przyszła na świat Julcia, rok później Lila, a po dwóch latach dołączyła do nich Emilka. Wśród naszych przyjaciół mieliśmy opinię idealnego małżeństwa.

Gdy dziewczynki się urodziły, podzieliliśmy się zadaniami. Mąż ciężko pracował, dbając o naszą rodzinę, a ja z oddaniem opiekowałam się naszymi pociechami. Jednak kiedy Emilka zaczęła chodzić do przedszkola, poczułam, że chciałabym wrócić do pracy.

– Nie mogę przestać myśleć o poprzednim etapie mojego życia – zwierzyłam się ukochanemu. – Moim marzeniem jest założenie gustownych ciuchów, zrobienie makijażu i pójście do pracy. Tak po prostu, by móc przebywać wśród innych osób.

Mój mąż prowadził dobrze prosperujący biznes, co pozwalało na całkiem niezłe zarobki. Dzięki temu miałam możliwość, by ponownie rozwinąć skrzydła w sferze zawodowej.

Zdradził mnie z gosposią

Postanowiliśmy zatrudnić do pomocy w domu młodą, pełną życia, miłą dziewczynę, która pochodziła z rodziny, gdzie było dużo dzieci. Nasze maluchy od razu ją polubiły. Jak się potem wydało, mój mąż Wiktor też zapałał do niej gorącym uczuciem, co było dla mnie strasznym ciosem.

Ciężko mi powiedzieć, jak długo ciągnął się jego romans z Sandrą. W tej chwili mogę się jedynie domyślać. Mogłabym go też o to zapytać wprost, ale nie widzę sensu, bo i tak nic to nie zmieni. W każdym razie przez parę miesięcy kompletnie niczego nie podejrzewałam. Byłam pochłonięta własnymi sprawami – odświeżaniem starych znajomości, poznawaniem nowych ludzi, pracą zawodową, nowymi wyzwaniami i zabieganiem o docenienie w tym, co robię.

Nie można powiedzieć, że nie dostrzegałam znaków. Z biegiem czasu zaczęły do mnie docierać różne sygnały. Podejrzane telefony, wiadomości, które mój kochany małżonek czytał ukradkiem pod blatem stołu, usta pomalowane szminką odciśnięte na jego koszuli, dziwny zapach, którym przesiąkły jego ciuchy, rozkojarzony wzrok.

Nie ulegało wątpliwości, że coś przede mną tai. Że w jego życiu zawitała inna. Nie spodziewałam się tylko, że okaże się nią nasza osiemnastoletnia pomoc domowa.

– Słuchaj, Wiktor – pewnego dnia nie mogłam już tego znieść – musisz zakończyć ten romans, bo inaczej sama się tym zajmę! – postawiłam sprawę jasno.

– Dobrze, zrobię to – odpowiedział z ciężkim westchnieniem.

Totalnie mnie poniosło

Później mi wyjaśniał, że po naszej krótkiej rozmowie chciał dać Sandrze kosza, ale było już na to za późno. Dziewczyna strasznie się na niego zdenerwowała, a potem przyszła do mnie z oświadczeniem, że spodziewa się dziecka z moim mężem.

Na początek kazałam się wynosić Sandrze, a zaraz potem to samo zrobiłam z Wiktorem. Oświadczyłam, że chcę rozwodu. Mój mąż nie chciał się na to zgodzić i błagał, żebym mu wybaczyła. Tłumaczył, że no stało się i że będzie płacić na dziecko, ale zostanie z nami. Przekonywał mnie, że Julia, Lila i Emilka potrzebują go tak samo mocno, jak to dziecko, którego w ogóle nie planował. Nie chciałam go wcale słuchać.

– Trzeba było myśleć o naszych córkach wcześniej, teraz to już nie ma znaczenia! – darłam się jak jakaś wariatka.

W końcu odpuścił. Wiktor poślubił Sandrę, kiedy ich dziecko skończyło już półtora roku. Ta wiadomość totalnie wytrąciła mnie z równowagi na dłuższy moment. Czułam się dogłębnie dotknięta, więc natychmiast ucięłam z nim jakiekolwiek relacje. Jednak z biegiem czasu przestałam od razu odkładać słuchawkę, gdy tylko próbował się do mnie dodzwonić. Zaczęłam nawet łaskawie zgadzać się na jego wsparcie, gdy pojawiały się jakieś kłopoty, a zwłaszcza kiedy zlew przeciekał albo odpadły drzwi od kredensu.

Miał do mnie sentyment

Po upływie dwóch lat sytuacja na tyle się ustabilizowała, że zgodziłam się, aby w weekendy odwiedzał nasze córeczki w mieszkaniu. Przedtem nawet nie miał wstępu na podwórko i był zmuszony zabierać je do siebie lub zapewniać im rozrywkę poza domem.

Zeszłego lata wysłaliśmy dziewczynki na obóz, gdzie miały uczyć się języków obcych. Zabraliśmy je tam autem Wiktora. To było dość niesamowite doznanie. Ja i on, a na tylnych siedzeniach nasze rozbawione, śliczne córunie. Zupełnie jak prawdziwa, kochająca się rodzina – krótko mówiąc, my przed rozwodem. Wracając autem, zostaliśmy sami – on i ja.

– O rany! – wydałam z siebie ciche westchnienie, kiedy zahamował pod naszym domem – Trzydzieści dni bez dzieci. Możesz to sobie wyobrazić? Od czasu, gdy pojawiły się na świecie, jeszcze nigdy nie byłam od nich oddzielona przez taki szmat czasu.

W jednej chwili poczułam, jak ogarnia mnie przygnębienie.

– Wyobraź sobie, co się stanie, kiedy nasze pociechy całkiem dorosną. Zostanę samiutka jak kołek w płocie!

– Wcale nie jest powiedziane, że tak będzie – odparł Wiktor. – Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś poznała nowego partnera.

– A po co mi to? – posłałam mu pełne pretensji spojrzenie. – Już raz przeszłam przez piekło, wiążąc się z facetem. Ten drań porzucił mnie dla jakiejś młódki, zostawiając mnie na lodzie.

Było jak dawniej

– Mówisz o mnie? – parsknął śmiechem Wiktor.

– Niby o kim innym mogłabym wspominać? – odparłam, także chichocząc.

– Chwileczkę, chwileczkę. Wyjaśnijmy sobie jedną drobną, ale naprawdę istotną kwestię: ja cię nie porzuciłem, a jedynie oszukałem. Błagałem cię o przebaczenie, ale nie chciałaś nawet wysłuchać. Nie dałaś mi nawet cienia szansy, po prostu mnie wykopałaś jak jakiegoś kundla…

– Ach, mój kochany psiaku! – przerwałam Wiktorowi. – Pewnie zgłodniałeś po tej wycieczce, co? Wpadnij do mnie na kolację. Zrobiłam gołąbki i mam flaszkę czerwonego winka. Przekąsimy coś, popijemy, będzie super. Zdążysz jeszcze wrócić do swojej la… laleczki.

Chciałam ją nazwać „lafiryndą”, ale w ostatnim momencie powstrzymałam się od tego.

Wiktor nocował u mnie. Uprawialiśmy miłość tak jak dawniej. Gdy nastał poranek, pożegnaliśmy się, składając sobie obietnicę, że to jednorazowe zdarzenie, które już nigdy się nie przydarzy.

– Cześć, było super w tej sentymentalnej podróży – musnęłam ustami mojego byłego na do widzenia.

Rozpierało mnie szczęście. Kiedy zniknął mi z oczu, pognałam do piwnicy i wygrzebałam jego stare ciuchy. Bluzy, kurtkę do biegania, piżamy, których nie wziął ze sobą. Wrzuciłam je do pralki. „Na wszelki wypadek” – pomyślałam, a serce wypełniła mi radosna nadzieja.

Następnego dnia Wiktor znowu się pojawił. I tak minęło nam całe zeszłoroczne lato, gdy przychodził do mnie dzień w dzień.

– A co ty wmawiasz żonie? Jak jej to wyjaśniasz? – od razu chciałam wiedzieć.

– Nic nie muszę jej wmawiać, bo od tygodnia jest u swoich rodziców – odparł z uśmiechem człowieka, któremu wszystko układa się po myśli.

Wkurzyła się

Sandra, zdenerwowana jak osa, zadzwoniła do mnie na początku września.

– Ty jędzo! – wykrzyczała do telefonu. – On należy do mnie! Mamy z nim dziecko!

– A ja troje – odparłam opanowanym głosem. – Poza tym nie wiem, o co ci chodzi.

No tak, wszystkiemu zaprzeczyłam. I sucho ucięłam gadkę. W życiu nie będę się przecież tłumaczyć przed Sandrą.

Od ponad roku spotykam się ponownie z Wiktorem, chociaż nie jestem pewna, czy słowo „romans” idealnie oddaje to, co nas ze sobą znowu połączyło. W oczach Boga, w którego oboje wierzymy pomimo różnych zawirowań losu, nigdy nie przestaliśmy być małżeństwem. Nawet nasze dzieci nie są zaskoczone, gdy rano widzą tatę wychodzącego z mojego pokoju w piżamie.

Kiedy oznajmił im, że rozstaje się z Sandrą, cały weekend skakały z radości. Są zadowolone, że ojciec stopniowo do nas wraca, nawet jeśli dzieje się to etapami.

No to ja na razie będę się jeszcze zastanawiać nad ponownym ślubem. Po prostu dlatego, że tak już mam. Ale potem i tak wybiorę kreację, wygrzebię nasze obrączki z szafki i zacznę planować imprezę w plenerze. Wiktor dobrze gada – najwyższa pora zorganizować sobie drugie wesele.

Reklama

Dorota, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama