„Moja była próbowała mnie wmanewrować w ojcostwo. Jedna noc w ciemnym lesie rozwiązała wszystkie problemy”
„Spojrzałem za szybę. Na niebie nie było już ani śladu słońca. Zbliżające się burzowe chmury nie zapowiadały ładnej pogody. Nie przejmowałem się tym. Marzyłem tylko o tym, żeby się zrelaksować i pozbyć napięcia”.
Nastał poranek. W powietrzu unosiła się sielankowa atmosfera – świeże powietrze, delikatne ćwierkanie ptactwa, a promyki słońca nieśmiało przedzierały się przez konary drzew. Gdzieś w sercu kniei stała niewielka, drewniana chatka… Uwielbiałem to ustronie. Pozwalało mi się zregenerować, dzięki czemu po powrocie z wakacji mogłem od nowa z pełnym zapałem zabrać się do roboty.
Czułem się bezradny
Była to praca bez umowy o stałe zatrudnienie, którą w dodatku nie darzyłem sympatią, ale dobrze mi płacili, więc porzucenie jej byłoby nierozważne. Zwłaszcza że ostatnio Ilona, moja była partnerka, zakomunikowała mi, iż zostanę tatą.
Kiedy usłyszałem tę wiadomość, zacząłem wariować. Co takiego? Ja mam dziecko? To jakiś absurd! Przecież zawsze byliśmy ostrożni, no i w dodatku nasza relacja skończyła się już ponad kwartał temu! Ale Ilona wyjaśniła, że to już cztery miesiące. Mówiła, że wcześniej nie zdawała sobie sprawy z ciąży; każda z kobiet przechodzi to inaczej, ble ble ble…
Kompletnie nie czułem się na siłach, by teraz zostać tatą. Muszę przyznać – po prostu stchórzyłem. Coś w środku mówiło mi: uciekaj! No i tak zrobiłem. Akurat miałem jeszcze parę dni urlopu do wzięcia. Szef dał mi zielone światło, więc błyskawicznie spakowałem walizkę i następnego dnia byłem już na drugim końcu kraju, w moim azylu.
Postanowiłem wyjechać, żeby to wszystko sobie poukładać. Musiałem wiele spraw dogłębnie rozważyć. Ilona… dziecko… Nie darzyłem jej miłością. Byłem o tym święcie przekonany. Nie po tym, jak przed rokiem dotarło do mnie, że nie jestem jedynym mężczyzną w jej życiu.
Chciałem o niej zapomnieć
Niełatwo było mi wymazać ją z serca, ale robiłem wszystko, co w mojej mocy. Teraz, po kwartale, mógłbym przysiąc na własne życie, że nic do niej nie czuję. Ale dziecko wszystko komplikowało. Najchętniej wymazałbym ją z pamięci raz a dobrze, ale zdawałem sobie sprawę, że przy dziecku Ilona nie da mi o sobie zapomnieć. Będziemy połączeni już do końca życia.
Spokój, który dotąd miałem, legł w gruzach. Moja była partnerka, Ilona, jest w ciąży. Ze mną. A ja nie wiedziałem, jak przekazać te wieści Kasi, z którą byłem od jakiegoś czasu. Poznaliśmy się w czytelni – jako miłośnik literatury często tam przesiadywałem.
Wpadła mi w oko od razu, gdy sięgnęła po książkę, którą odstawiłem na półkę. Zgrabna blondynka o ujmującym uśmiechu. Może i jestem trochę starej daty, bo wolę papierowe wydania od ekranów, ale cóż poradzić? No i teraz mam, na co zasłużyłem. Kilka miesięcy minęło od czasu, gdy zacząłem spotykać się z Kasią, a tu nagle jak grom z jasnego nieba spadła na mnie ta niespodziewana wiadomość od Ilony…
– Bierzesz to na wynos? – zapytała, spoglądając w moją stronę, a ja zatopiłem się w jej spojrzeniu.
– Zaczekam, aż skończysz czytać – odpowiedziałem, desperacko próbując podtrzymać konwersację.
– W takim razie proszę bardzo – sięgnęła do torebki i wręczyła mi wizytówkę. – Daj znać telefonicznie, a ja ci przekażę, czy już skończyłam lekturę.
I w taki oto sposób wszystko się rozpoczęło, zapowiadając się całkiem obiecująco. Ale aktualnie…
Musiałem to poukładać
Spojrzałem za szybę. Na niebie nie było już ani śladu słońca. Zbliżające się burzowe chmury nie zapowiadały ładnej pogody. Nie przejmowałem się tym. Marzyłem tylko o tym, żeby się zrelaksować i pozbyć napięcia. Nie mogłem przestać rozmyślać o Ilonie i jej ciąży. To nie dawało mi spokoju.
„Najlepszym lekarstwem jest ruch na świeżym powietrzu” – przyszło mi do głowy. Pomyślałem, że wędrówka leśnymi ścieżkami pozwoli mi się wyciszyć i poukładać sobie to wszystko w głowie. Spakowałem do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, między innymi mapę terenu, i postanowiłem pozwiedzać najbliższą okolicę. Obrałem kurs i ruszyłem przed siebie.
Idąc zamyślony, nie przywiązywałem wagi do przechodzących obok wczasowiczów. Jeden z nich ostrzegł mnie przed gwałtownie zmieniającą się aurą, ale zignorowałem jego ostrzeżenie. Dopiero kiedy nagle zaczęło się ściemniać, zerknąłem na swojego smartwatcha. Wyświetlacz pokazywał godzinę po szesnastej, ale odniosłem wrażenie, że nastała już nocna pora.
Złowieszczo wyglądające, ciemne obłoki ponad moją czupryną zwiastowały kłopoty. Słyszałem szumiące korony drzew, miotane przez coraz mocniejsze podmuchy wiatru. Kiedy jeden z nich wyrwał mi z dłoni mapę, ogarnęło mnie uczucie kompletnej bezsilności niczym u małego brzdąca.
Powiało grozą
Nie zastanawiając się długo, puściłem się biegiem za fruwającą w oddali kartką. W tej samej chwili zaczęło lać jak z cebra. Ciężkie strugi wody przedzierały się przez korony drzew, przemaczając mnie do suchej nitki. Rozpętała się istna ulewa! Wokół nie było jednak żadnego miejsca, gdzie mógłbym się skryć przed tym potopem…
Odgłos nadciągającej burzy z daleka podpowiadał, że schronienie pod jakąkolwiek z rosnących tu sosen to kiepski plan. Gdy nareszcie zdołałem pochwycić w dłonie przewodnik zobaczyłem, że wylądował prosto w bajorze i kompletnie się do niczego nie nadaje.
Zaraz, zaraz, komórka! Przecież mam w niej dostęp do sieci, jakąś nawigację! Sięgając do bagażu na plecach, nachyliłem się, próbując wyciągnąć to elektroniczne ustrojstwo i ochronić je przed strugami deszczu. A niech to licho! Padła bateria…
Czemu byłem takim idiotą i nie przyszło mi do głowy sprawdzić przed wypadem, czy mam naładowaną baterię?! Ciągle o tym zapominałem. Na miejskim bruku to pestka, ale w takim miejscu… Zostałem sam pośród drzew, których zupełnie nie kojarzyłem, daleko od cywilizacji, w samym środku nawałnicy.
Dokąd zmierzać? Ciemność nadchodziła w zastraszającym tempie. Sylwetki drzew, ledwo widoczne w mroku, nie napełniały mnie nadzieją. Przez moment poczułem się jak postać z jednej z historii, które czytałem. Zdawało mi się, że konary wyciągają w moim kierunku zachłanne, żądne krwi gałązki, pragnąc mnie złapać i zadusić. Przyspieszyłem kroku, idąc naprzód, starając się odnaleźć szlak.
Wpadłem w tarapaty
Wśród krzaków spostrzegłem bystro płynący strumyczek. Naciągając kaptur na głowę, przyjrzałem mu się dokładniej. Być może dawniej była to ścieżka, lecz teraz przerodziła się w rwący potok.
Piorun, który strzelił tuż nade mną, sprawił, że zacząłem biec na złamanie karku. Raz za razem zahaczałem o wystające korzenie i nierówne podłoże, usiłując nie stracić równowagi i nie wywinąć orła. Popędzany łomotem grzmotów, które rozlegały się za moimi plecami, gnałem środkiem „strumienia”, byle tylko wydostać się z kniei. Następna błyskawica i kolejny huk odbiły się echem w mojej głowie. Pędziłem, usiłując złapać oddech, kiedy w niewielkiej odległości dostrzegłem jakieś światła. A moment później, przez szum ulewy, dotarło do mnie… warczenie.
Stanąłem jak wryty. Te małe punkciki światła podchodziły coraz bliżej. Na bank to nie było odbicie żadnej latarki. Ciarki przebiegły mi po krzyżu. Czyżby wilk? Niemożliwe, przecież w tych stronach nie ma żadnych wilków! Mój umysł zaczął wariować, podsuwając mi różne sceny z przeczytanych książek albo obejrzanych filmów.
Może to wilkołak? Albo zombie? A może czarodziej ognia? Potrząsnąłem głową, bo to skojarzenie wydało mi się po prostu śmieszne. Te światełka były już prawie na wyciągnięcie ręki. Odruchowo wrzasnąłem ile sił w płucach i jednocześnie odskoczyłem w bok. Poczułem, jak grunt ucieka mi spod nóg, a ja zjeżdżam po zboczu w dół.
Machałem rękami na oślep, próbując czegoś się chwycić. W końcu moje palce natrafiły na coś puchatego… Natychmiast puściłem to czym prędzej. Tuż nad sobą usłyszałem groźne warknięcie!
Traciłem resztki nadziei
Wrzeszcząc, wylądowałem na dnie jakiejś głębokiej dziury. Znalazłem się w beznadziejnej sytuacji – bez mapy, plecaka, który został gdzieś na górze i telefonu z rozładowaną baterią. Do tego byłem pogrążony w ciemnościach, z szalejącą nad głową burzą i ulewnym deszczem, a do tego chyba skręciłem kostkę. Nie widziałem żadnego wyjścia z tej sytuacji. Wiedziałem, że sam nie dam rady wydostać się z tego dołu, który ewidentnie był specjalnie zastawioną pułapką na kogoś albo na coś.
– Pomocy! – zawołałem zrozpaczony. – Ratunku! Jestem tutaj!
Kucnąłem na podłożu, starając się oszczędzać bolącą nogę. „Ta ulewa w końcu minie, nie będzie padać w nieskończoność – pocieszałem się w duchu – prędzej czy później ktoś mnie tu odnajdzie...”. No ale kto? Przecież umyślnie wybrałem opuszczone miejsce, z daleka od innych. W tym momencie ponownie rozległo się złowrogie warknięcie, a chwilę później poczułem mocne uderzenie czegoś ciężkiego w tył głowy. Mój własny plecak! Nie mógł spaść sam z siebie, ktoś musiał być na górze.
Pomylili mnie z kłusownikiem
– Na pomoc! – zawołałem z nadzieją.
– Mamy gościa! – dobiegł mnie czyjś głos. – Odechcą ci się te nielegalne polowania, smarkaczu.
Ludzie z okolicznych miejscowości byli zdenerwowani, bo ostatnio sporo myśliwych kręciło się po lesie. W końcu zdecydowali, że sami się z nimi policzą. Trochę to trwało, zanim przekonałem gliniarzy, że nie jestem jednym z tych typów. Uratował mnie facet, u którego wynająłem chatę – wyjaśnił im, kim jestem i o co chodzi.
Według diagnozy lekarza doznałem poważnej kontuzji kostki. Czeka mnie długa i żmudna rehabilitacja. Mój przełożony, kiedy tylko usłyszał o tym, bez wahania mnie wyrzucił. Ilona z kolei, gdy dotarła do niej informacja, że nie mam już dobrze płatnej pracy, zaczęła rozglądać się za innym facetem, który mógłby robić za tatę. Swoją drogą, jak w tajemnicy zdradziła mi jej siostra, to nie był czwarty, a dopiero drugi miesiąc. Dziecko nie było moje…
Co do Kaśki – to ona mnie podrzuca na rehabilitację, wspiera w poszukiwaniach pracy i posyła tylko zagadkowy uśmieszek, kiedy jej wspominam, że jest cudowna i że przy niej to nawet bym się zdecydował na trzy bobasy za jednym zamachem.
Adam, 33 lata