Reklama

Na Jadźkę wpadłam w centrum, gdy wracałam od dentysty. Przez chwilę rozmawiałyśmy, stojąc na środku zatłoczonego chodnika, w końcu moja dawna przyjaciółka zaproponowała kawę. Zgodziłam się, bo zdałam sobie sprawę, że od naszego ostatniego spotkania musiało minąć jakieś pięć lat. Dawniej, kiedy razem pracowałyśmy, widywałyśmy się codziennie, teraz jednak nasze drogi się rozeszły. Jadźka mieszkała na drugim końcu miasta, więc całkiem straciłyśmy ze sobą kontakt.

Reklama

To chyba dobrze?

– Co u ciebie, Madziu? – zapytała, kiedy już zamówiłyśmy po kawałku sernika i pyszną kawę.

– A, wiesz jak jest. Praca, dom... – wzruszyłam ramionami, bo prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, o czym mogłabym jej opowiedzieć.

– Wciąż prowadzisz z przyjaciółką tę firmę cateringową? – zainteresowała się tymczasem Jadzia.

Powiedziałam, że owszem i pochwaliłam się ostatnią imprezą – obsługiwałyśmy urodziny prezydenta naszego miasta, a dostarczone przez nas potrawy zebrały wiele pochwał.

– To gratuluję – uśmiechnęła się Jadzia i przez chwilę w milczeniu delektowałyśmy się ciastem.

W końcu zapytałam, co u niej. Uśmiechnęła się tajemniczo i sięgnęła po torebkę.

Myślę nad rozwodem – powiedziała.

– Żartujesz? – zdziwiłam się. – Zawsze sądziłam, że świetnie wam się z Ryśkiem układa – dodałam.

– Bo jeszcze niedawno jakoś nam się układało. Ale poznałam Konrada, no
i wiesz... Zakochałam się w nim – Jadźka wydobyła z torebki swój portfel i wyjęła z niego zdjęcie przystojnego, wysokiego blondyna.

– To on? – zapytałam lekko zszokowana, bo facet ze zdjęcia był mniej więcej
w wieku mojego starszego syna.

– On – uśmiechnęła się Jadzia i aż jej oczy zabłysnęły.

Strasznie młody – powiedziałam.

– To chyba dobrze? – roześmiała się, po czym popłynęła opowieść o ich pierwszym spotkaniu, nagłym zauroczeniu i planowanej wspólnej przyszłości.

Nie powinno mnie to dziwić

Konrad był rezydentem w hotelu na Krecie, Jadźka balowała tam z przyjaciółką. Szalały za nim młodziutkie, atrakcyjne kobiety, ale wybrał ją. Zakochali się w sobie, spędzili razem mnóstwo czasu i teraz chcą wspólnie zamieszkać. Ponoć on wyremontował niedawno przestronne poddasze, a ona jest zachwycona jego zaradnością. Jej mąż nawet gwoździa w ścianę wbić nie potrafił, co zawsze ją drażniło – skwitowała cierpkim tonem.

– Nie żal ci tych wszystkich wspólnych lat z Ryśkiem? Pracujecie na jednej uczelni, wychowaliście dwie córki, macie tyle wspólnego – powiedziałam.

– I co z tego? Mam pięćdziesiąt trzy lata i chciałabym jeszcze przeżyć coś ekscytującego – usłyszałam w odpowiedzi.

– On jest bardzo młody… Zostawi cię, przecież musisz to wiedzieć.

– Kiedyś pewnie tak. Ale co przeżyję, to moje – uśmiechnęła się Jadźka.

Chwilę później odezwała się jej komórka. Musiał dzwonić jej młody kochanek, bo moja dawna znajoma od razu się rozpromieniła.

– Muszę lecieć, Konrad czeka na mnie pod ratuszem. Trzymaj się, Madziu! Super, że na siebie wpadłyśmy! – Jadźka rzuciła na stół dwudziestozłotowy banknot, poprosiła, żebym za nią zapłaciła i pognała w stronę wyjścia.

Wróciłam do domu. Mąż jadł w kuchni zupę i nawet na mnie nie spojrzał. Zauważyłam, że ma cienie pod oczami i wygląda na zmęczonego. Sprawiał też wrażenie zatopionego we własnych myślach, co dziwnie mnie ubodło – zupełnie, jakby mój powrót nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Wstawiłam wodę na herbatę. Edward ułamał kawałek bułki i zapatrzony w okno, w milczeniu ją przeżuwał. Żeby przerwać panującą w kuchni upiorną ciszę, zapytałam go, co w pracy.

– Nic ciekawego – mruknął.

– A ten przetarg? Mieliście…

– Jestem zmęczony, nie chce mi się teraz o tym gadać – rzucił i nawet nie odłożywszy brudnego talerza po sobie do zlewu, wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą.

Pomyślałam, że właściwie nie powinno mnie to dziwić, bo tak jest między nami od paru lat. Nasi dwaj synowie wynieśli się na swoje, a my, chociaż pod jednym dachem, żyjemy jak obcy sobie ludzie. Edka interesuje wyłącznie jego firma, ja też dużo pracuję, a kiedy już musimy spędzić razem weekend, każde z nas znajduje sobie inne zajęcia. Mąż często chodzi na basen i samotnie jeździ na rowerze, ja wybieram się na działkę, albo na plotki z przyjaciółką. Obiady jemy osobno, nawet śpimy w różnych pokojach – jakiś rok wcześniej męża bolały plecy i przeniósł się do pustego pokoju młodszego syna. Myślałam, że będzie mi go brakować, a łóżko zrobi się dla mnie zbyt duże, ale nie. Było mi dobrze i wygodnie, więc tak już zostało.

– Wychodzę – kilka minut później Edek zjawił się w kuchni tylko po to, żeby mi to zakomunikować.

Dokąd się wybiera, nie dodał, a ja zdałam sobie sprawę, że właściwie mnie to nie obchodzi. „Nie kocham go już” – pomyślałam. „Nie kocham go od dawna, tylko nie mam odwagi, żeby odejść. Bo jak zakończyć małżeństwo, które trwało ponad dwadzieścia pięć lat? Co powiedzieć synom, rodzicom, siostrze? Jak sprawiedliwie podzielić mieszkanie, które urządzaliśmy razem przez lata i jak zacząć wszystko od nowa?” – zastanawiałam się ze łzami w oczach.

Tylko coś ściska mnie za gardło

Kilka tygodni temu znów spotkałam na mieście Jadźkę. Wyszczuplała, rozjaśniła włosy i wygląda na góra czterdziestkę. Powiedziała, że rozstała się z młodszym kochankiem, ale ma już nowego. Do męża nie wróci, bo to zamknięty rozdział.

– Nie potrafiłam już dłużej udawać, że coś do niego czuję – zwierzyła mi się.

Pomyślałam, że zazdroszczę jej odwagi. Zbliża się weekend. Mąż wybiera się z kumplem na ryby, ja jadę z przyjaciółką w góry. Znowu przez te dwa dni nie zamienimy z Edkiem nawet słowa.

W poniedziałek rano miniemy się w kuchni, grzecznie powiemy sobie „dzień dobry” i każde z nas pójdzie w swoją stronę – tak to właśnie będzie wyglądało. Niby nie dzieje się nic dramatycznego, ale na myśl, że tak już będzie zawsze, coś ściska mnie za gardło. Wiem jednak, że od Edka nie odejdę. Nie mam tyle odwagi, co Jadźka, choć bardzo bym chciała mieć...

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama