Reklama

Co kupić Marcelkowi na urodziny? – spytała moja mama, która dzwoni dwa razy w tygodniu, żeby zapytać, co tam u nas, i porozmawiać chwilę ze swoim ukochanym pięcioletnim wnukiem.

Reklama

Dziecko miało już wszystko

Właściwie mogłem się spodziewać tego pytania, a jednak nabrałem powietrza, aby dać odpowiedź i... Nic nie przychodziło mi do głowy. Uświadomiłem sobie, że właściwie nie mam pojęcia, co jeszcze Marcel mógłby dostać. I nawet nie dlatego, że jesteśmy nie wiadomo jak bogaci i opływamy w dostatki. Nie narzekamy, i ja, i żona mamy pracę, ale z drugiej strony kredyt mieszkaniowy na głowie mamy, a wcale krezusami nie jesteśmy. Tyle że staramy się zaspokajać wszystkie potrzeby naszego dziecka.

Jako niemowlak miał grzechotki (oczywiście bezpieczne i ekologiczne), matę edukacyjną do zabawy (która rozwijałaby go ruchowo i „poznawczo”) oraz świecące i kolorowe gadżety, które wydawały różne dźwięki. Miały pomóc mu w rozwijaniu słuchu, spostrzegawczości itd. Później przyszły kolejne. Staraliśmy się nie przegapić niczego istotnego, żadnej z tych klasycznych zabawek dziecięcych, które rozwijają i cieszą malucha. Kupowaliśmy mu (i my, i babcie oraz wszelkie ciocie i wujkowie) klocki drewniane i plastikowe, bloki do rysowania i wspaniałe zestawy kredek oraz farb do malowania, a także: układanki, foremki do piaskownicy, pluszaki-przytulanki. Miał swojego misia, a właściwie całą kolekcję misiów, piesków, tygrysków, słoników i kotków.

Były też piłki i piłeczki do rzucania, turlania i do kopania. Jako dumny ojciec wprowadzałem Marcela w świat męskiego sportu, czyli piłki nożnej. Kiedy miał cztery lata, kupiliśmy sobie koszulki z imionami naszych ulubionych piłkarzy i graliśmy razem w parku. Ze sportowych gadżetów miał i hulajnogę, i rowerki, począwszy od tych pierwszych z rączką do prowadzenia, przez czterokółkowe i ostatnio taki na dwóch kółkach. Pojawiły się też oczywiście samochody resoraki, kolejka elektryczna. Miał więc wkrótce całą masę „męskich” zabawek: samochody, samoloty, motocykle, traktory, koparki, traktory, autobusy i rakiety kosmiczne.

Moja żona, wiedziona dobrymi chęciami, próbowała przekonać go też do innych zabawek. Marcel miał więc zestaw kuchenny: komplet garnków i rondli, plastikowe warzywa i owoce, oraz zabawkową kuchnię. Miał też dwie lalki: bobaska i lalkę elegantkę w stylu japońskim.

Chrzestna Marcelka, która kocha teatr, regularnie funduje mu wyjścia na poranki dziecięce w filharmonii oraz przedstawienia teatralne dla dzieci. Nasz synek dostał też niedawno komplet pacynek i drewnianą ramkę z kurtyną do odgrywania domowego teatrzyku.

Prezent nie jest najważniejszy

– Jesteś tam? – dopytywała się mama.

– Czemu nie odpowiadasz? Byłam wczoraj w sklepie z zabawkami. Tyle tego, ja już się pogubiłam. Jakieś pluszaki potworaki teraz panują. Okropność, ale jeśli dzieciakom to się podoba…

– Nie, mamo, nie kupuj mu tego – zaoponowałem.

– Więc co? Macie rowerek dla niego? – dopytywała się niestrudzenie.

– Tak, rower kupiliśmy miesiąc temu, była okazja, a poza tym to już pora. Trochę już ćwiczyliśmy nawet jazdę…

– Ojej, nic nie mówiłeś, a kask?

– Ma, oczywiście. Może… książkę jakąś mu kupcie – powiedziałem z ulgą, że coś wreszcie przyszło mi do głowy.

No bo wiadomo, książka to wartościowy prezent. Małgosia, moja żona, zrobiła listę lektur z kanonu literatury dziecięcej, którą sumiennie realizuje, mógłbym więc sprawdzić kolejną pozycję z listy.

– Ale synku, wiesz jak u nas, w tej małej mieścinie jest z zaopatrzeniem księgarń – zaoponowała mama. – Nic tam nie ma, czego już byście nie mieli na półce.

– Ojej, mamo, to daj spokój i nie kupuj nic. Przyjedźcie po prostu z tatą. Kupi się ciastka, wyskoczymy na lody i do kina. Przecież prezent nie jest najważniejszy.

– Nic nie kupuj, ja sama zrobię ciasto z kremem waniliowym, Marcelka ulubione. Ale dać bym mu coś chciała. Najwyżej pieniądze, to dołożycie do jakiegoś większego prezentu, tylko że tak bardzo coś bym mu chciała dać do zabawy, bo pieniądze to jeszcze dla niego abstrakcja…

No i tak w koło Macieju. Wiadomo, że przywiozą i pieniądze, i słodycze, i jakąś zabawkę.

Synek miał swoje skryte marzenie

Poszedłem do kuchni. Małgosia miała dziś wrócić trochę później. Marcelek bawił się w swoim pokoju. Rysował coś, nucąc sobie pod nosem melodię z jakiejś kreskówki. Nie chciałem mu przeszkadzać. Lubiłem te momenty skupienia u swojego dziecka. Bałem się, żeby szaleństwo współczesności nie zrobiło z niego rozedrganego człowieka, nie potrafiącego skupić się na jednej rzeczy. Był dzieckiem wrażliwym i ciekawym świata. Baliśmy się, że może zbyt wrażliwym.

Zająłem się kolacją. Małgosia zadzwoniła, że będzie za kwadrans. Zawołałem więc Marcelka, żeby pomógł mi nakryć do stołu. Lubił nam pomagać w kuchni. Z namaszczeniem układał plasterki wędliny i sera na półmisku. Ale kiedy usłyszał dzwonek do drzwi, z radosnym piskiem: „mama” rzucił się do przedpokoju. Weszła Małgosia, wyściskała Marcelka, a i mnie się coś niecoś dostało. Kiedy usiedliśmy do kolacji Małgosia pytała Marcela, co tam w przedszkolu.

– Pani kazała nam narysować, co chcielibyśmy najbardziej dostać na urodziny albo inną ważną okazję – odpowiedział.

– No i co narysowałeś? – spytała Gosia.

Marcel poderwał się z krzesła.

– Poczekaj, pokażę ci – powiedział i pobiegł do swojego pokoju.

– Przyniósł to z przedszkola? – spytała mnie żona.

– Nie. Nic ze sobą nie miał – odparłem.

Marcel stał już obok nas.

– Bo ja narysowałem jeszcze raz, poprawiłem – powiedział. – W przedszkolu nie wyszło tak, jak chciałem.

Wręczył nam swój rysunek. Były na nim dwie postacie. Chłopczyk o czerwonych włosach i jakaś mniejsza postać. Postacie trzymały się za ręce. Żona spojrzała na mnie, potem popatrzyła na Marcelka.

– A kto tu jest, na obrazku? – spytała.

– No przecież ja i mój brat – odpowiedział Marcel. – Tego sobie właśnie życzę.

Zapadła cisza. Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Do tej pory raczej unikaliśmy tego tematu. Oboje zdecydowaliśmy się na dziecko dość późno. Teraz mieliśmy już po 40 lat i wiedziałem, że Małgosia bałaby się zajść w ciążę.

– Ale wiesz, że taki prezent nie pojawia się tak od razu – powiedziała Małgosia.

– Dlaczego? – spytał Marcelek.

– Bo… na niektóre ważne sprawy trzeba czasem poczekać – powiedziała żona.

Uda nam się spełnić jego życzenie

Wtedy zadzwonił telefon i wybawił nas od dalszej części rozmowy.

Kiedy Marcel spał już w swoim pokoju, usiedliśmy z żoną na kanapie. Włączyłem naszą ulubioną muzykę.

– Napijesz się wina? – spytałem.

– Nie, tylko herbaty, ale nie za mocnej – powiedziała Małgosia.

Spojrzałem na nią pytająco. Piła wyłącznie mocną. A lampka wina od czasu do czasu też jej raczej nie odstraszała.

– Byłam dziś u lekarza i muszę ci coś powiedzieć... – Małgosia uśmiechnęła się tajemniczo.

Reklama

Usiadłem na kanapie obok niej i zobaczyłem, że trzyma w ręku rysunek Marcela. Jeszcze nim cokolwiek powiedziała, wiedziałem, że nasz syn wkrótce dostanie swój wymarzony prezent. Na urodziny już nie zdążymy, ale prezent będzie!

Reklama
Reklama
Reklama