„Nowa sąsiadka to żylasta herod-baba. Zagląda nam do okien, grzebie w śmietniku i straszy moją ciężarną żonę”.
„Dookoła nas krążyła zaburzona kobieta, z którą nie można się było dogadać. Przechodziła przez dziurę w żywopłocie, szpiegowała nas, żyła naszym życiem. To nie była normalna sytuacja”.
- Jacek, 31 lat
W mieszkaniu teściów było nam ciasno i niewygodnie. Rodzice żony podzielili się skąpym metrażem i nigdy nie dali odczuć, że taka sytuacja ich męczy, ale wiedziałem, że tak jest. Jak tylko Krysia zaszła w drugą ciążę, zacząłem się rozglądać za nowym lokum dla rodziny.
– To powinien być mały domek z ogródkiem. Pod miastem, bo tam taniej – rozważałem głośno. – Przeznaczę na to pieniądze ze spadku po mamie, weźmiemy mały kredyt i damy radę.
Ja jestem chłopak ze wsi i nigdy nie zdołałem się przyzwyczaić do mieszkania w bloku. Nie umiałem wychowywać Kajtka w klitce na czwartym piętrze, dzieciak był uwięziony jak w klatce, nie mógł swobodnie biegać po trawie, pobrudzić się ziemią ani spróbować wejść na drzewo. Do kitu z takim zniewoleniem, tylko własny dom mógł mnie zadowolić. Krysia była w trzecim miesiącu ciąży, gdy zaczęliśmy szukać wymarzonego miejsca. Odwiedziliśmy mnóstwo domów i żaden nie był tym właściwym. Za drogi, podejrzanie tani, pewnie grzyb zjada go od środka. Za daleko od miasta, za blisko. Ciągle coś było nie tak.
Pięć miesięcy później wciąż nie traciłem nadziei, ale musiałem uspokajać żonę, która robiła wielkie oczy. Termin rozwiązania zbliżał się nieubłaganie, a my wciąż koczowaliśmy u teściów, gdzie nie było nawet miejsca na dziecięce łóżeczko.
Wtedy stał się cud
Wiedziałem, że to ten dom, jak tylko właścicielka otworzyła drzwi. Był skromny, ale uroczy, ujął mnie idealnymi proporcjami pomieszczeń, sprytnie rozplanowanych na niewielkiej przestrzeni.
– Jestem u siebie – powiedziała Krysia, wchodząc bez wahania do środka. Jeszcze nie zobaczyła wszystkich pokoi, a już wiedziała, że chce tu mieszkać. Zupełnie tak samo jak ja.
Szybko dopełniliśmy formalności i przewieźliśmy kilka niezbędnych mebli. Postanowiliśmy, że będziemy się urządzać stopniowo, bez pośpiechu budując nasze bezpieczne gniazdko. Od byłej właścicielki domu dowiedzieliśmy się, że po sąsiedzku za wysokim żywopłotem mieszka sympatyczna para w średnim wieku wraz ze starą matką. Obiecywaliśmy sobie, że pójdziemy do nich z ciastem, żeby się przedstawić i nawiązać stosunki, ale wciąż odkładaliśmy tę wizytę. Tymczasem uśmiechaliśmy się miło, widząc sąsiadów wjeżdżających na posesję samochodem, a oni kiwali nam głowami zza szyby. Tylko ich matki nigdy nie spotkaliśmy.
Starszą panią zobaczyłem pewnego deszczowego dnia. Stała koło żywopłotu po naszej stronie i przypatrywała mi się uważnie.
– Dzień dobry! – zawołałem, zastanawiając się, jak weszła do naszego ogródka.
Nie odpowiedziała. Cofnąłem się do domu po kurtkę, bo zimno było okrutnie, ale kiedy wyszedłem, kobiety już nie było. Obejrzałem żywopłot i odkryłem coś w rodzaju przejścia do sąsiadów. Było zbyt wąskie dla takiego faceta jak ja, więc nawet nie próbowałem sprawdzić, czy można nim przeniknąć na drugą stronę. Skoro starsza pani to zrobiła, to pewnie tak, była dużo szczuplejsza.
– A to ciekawe – potarłem dłonią podbródek zaskoczony operatywnością kobiety. – Musiała ją do nas przygnać ciekawość, mam nadzieję, że już ją zaspokoiła i nie będzie nas więcej nachodzić.
Wieczorem znów ją zobaczyłem, tym razem stała na ulicy, niedaleko naszej furtki. Słabe światło latarni padało od tyłu, ale zdołałem jej się przyjrzeć. Miała surową twarz z wąskimi, mocno zaciśniętymi ustami, wyglądała na osobę o stalowym charakterze. Wysoka, żylasta herod-baba, z gatunku tych, co uważają, że ich słowo jest rozkazem. Zacząłem współczuć sąsiadom, gratulując sobie, że to nie ja muszę z nią mieszkać. Moja teściowa była wesołą, pulchną kobietą o gołębim sercu i kompletnym przeciwieństwem kostycznej harpii. Położyłem Kajtka spać i wróciłem do Krysi, która niezbyt dobrze znosiła końcówkę ciąży.
– Jak się czujesz? – usiadłem obok niej.
Nawet na mnie nie spojrzała, wpatrywała się w ciemne okno. Odczytałem niewerbalny przekaz i podniosłem się niechętnie.
– Dobra, już tak nie patrz, zaraz zasunę zasłony – powiedziałem.
– Poczekaj – Krysia zerwała się z kanapy i podeszła do okna. Przycisnęła nos do szyby i omiotła wzrokiem ciemne podwórko. – Chyba mignęła mi w szybie czyjaś twarz. Ktoś nas podglądał!
– Wydawało ci się, to musiało być twoje odbicie – otworzyłem okno, żeby się upewnić i aż mnie odrzuciło.
Sąsiadka stała tam jak słup soli
– Co pani tutaj robi? – powiedziałem, siląc się na spokojny ton, chociaż w środku wszystko się we mnie gotowało.
Co za wścibska baba! – pomyślałem. Będę musiał porozmawiać z sąsiadami, niech lepiej pilnują matki. Pewnie cierpi na zaburzenia umysłowe, skoro ciągle kręci się koło naszego domu.
– Z kim rozmawiasz? – spytała Krysia – Nie zmieszczę się obok ciebie, zrób mi miejsce – zażądała. Przesunąłem się, a ona wyjrzała na zewnątrz. – Nikogo nie widzę – stwierdziła rozczarowana.
– Bo wariatka zdążyła uciec. Mamy taką w sąsiedztwie, przechodzi przez dziurę w żywopłocie, nic nie mówi, a wygląda jak przełożona straży więziennej. Koszmarna baba.
– Bardzo surowo ją oceniasz, musiała ci podpaść – uśmiechnęła się Krysia.
– Poczekaj, sama się przekonasz, że mam rację.
Sąsiadka prawie codziennie krążyła wokół naszego domu, nie zaglądała co prawda w okna, ale potrafiła stać nieruchomo w naszym ogródku, jakby trzymała wartę. Była ciekawska i lekko szurnięta, ale chyba nieszkodliwa. Raz nawet zobaczyłem jak kręci się koło naszych kontenerów na śmieci. Co do tego miałem raczej nadzieję niż pewność, coraz mniej chętnie zostawiałem Krysię i Kajtka, jadąc do pracy.
– Oglądałam program o kobiecie, która z zazdrości podpaliła dom rywalki – powiedziała w zamyśleniu Krysia. – Musimy zadbać, żeby ta stara jędza nas polubiła – dodała bez związku.
– Chyba nie myślisz, że sąsiadka planuje puścić nas z dymem? – zaśmiałem się.
– Nie wydaje ci się dziwna? Na pewno ma nie po kolei w głowie, inaczej by się tak nie zachowywała. Ostrożność nie zawadzi – powiedziała Krysia, kładąc rękę na wydatnym brzuchu.
Dała mi do myślenia
Może byłem zbyt niefrasobliwy, lekceważąc niebezpieczeństwo? Codziennie zostawiałem w domu ciężarną żonę i małego synka bez żadnej opieki. Byłem przekonany, że nic im nie grozi. Ale co, jeśli się myliłem? Dookoła nas krążyła zaburzona kobieta, z którą nie można się było dogadać. Przechodziła przez dziurę w żywopłocie, szpiegowała nas, żyła naszym życiem. To nie była normalna sytuacja. Postanowiłem porozmawiać z sąsiadami o niepokojącym zachowaniu ich matki.
Tylko jak to zrobić, żeby się nie obrazili? Wychowałem się na wsi i doskonale wiedziałem, co znaczy mieć nieprzychylnie nastawionego sąsiada. Nie zamierzałem przysporzyć kłopotów własnej rodzinie. Okazja nadarzyła się szybciej, niż myślałem, wracając do domu zobaczyłem mężczyznę otwierającego bramę garażu. Przedstawiłem się i żeby naprowadzić rozmowę na właściwy temat, dyplomatycznie spytałem o zdrowie matki.
– Dziękuję za troskę, teraz już lepiej. Lekarze mówią, że trzeba cierpliwie czekać na efekty terapii, ale są dobrej myśli.
Wróciłem do Krysi.
– Już nie będzie się nam naprzykrzać. Nie masz pojęcia, jak mi ulżyło. Nie mówiłem ci, ale zaczynałem się bać o twoje i Kajtka bezpieczeństwo. Na szczęście jej rodzina zauważyła, co się dzieje i w porę zawiozła ją do lekarza.
– Wcale nie pojawiała się tak często – powiedziała łagodnie Krysia. Teraz, kiedy szalona kobieta trafiła pod kontrolę, żona była skłonna wiele jej wybaczyć.
– Widziałem ją prawie codziennie, sterczała w naszym ogródku albo przed domem, jakby na coś czekała. A w dodatku robiła upiorne wrażenie.
– Dlaczego? – zapytała Krysia. – To zwyczajna kobieta, nieszkodliwa starsza pani ze zmąconym umysłem.
– Starsza pani? To dziwne. Teraz zaczęło do mnie docierać, że chyba jest młodsza niż myślimy. Dojrzała owszem, ale znowu nie tak leciwa.
– Fantazjujesz, drogi mężu – orzekła Krysia. – Zamiast liczyć kobiecie lata, cieszmy się, że się jej pozbyliśmy.
Rankiem obszedłem ogród. Dziurę w żywopłocie zastawiłem taczką, do której włożyłem kilka kamieni.
– Teraz nie przejdziesz, nawet gdybyś wymknęła się spod kontroli – sapnąłem.
Satysfakcję z lekka mąciła świadomość, że już dawno powinienem pomyśleć o zamknięciu dostępu do naszego ogrodu. Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego proste rozwiązanie nie przyszło mi do głowy. Wyprowadziłem auto na ulicę, zamknąłem bramę, wsiadłem i ruszyłem dość gwałtownie, bo byłem trochę spóźniony. Wariatka wyrosła przed maską niespodziewanie, ledwo zdążyłem zahamować. Była ubrana w coś w rodzaju luźnej peleryny, a w ręku trzymała lagę. Skąd się wzięła na jezdni, życie jej niemiłe?
– Niech pani uważa, to nie miejsce na spacery – warknąłem przez okno.
Nie powinienem zadzierać z wariatką, ale puściły mi nerwy. Chyba nawet ona rozumiała, że prawie ją potrąciłem? Kobieta uniosła trzymany w ręce kij i kilkakrotnie uderzyła w maskę samochodu. Oczy płonęły jej dziko, wyglądała jak żądna zemsty sadystka. A ja pozwalałem jej krążyć wokół mojej rodziny! Co ze mnie za mąż i ojciec, skoro nie umiem rozpoznać niebezpieczeństwa?
Kobieta jeszcze raz zamierzyła się kijem, tym razem godząc w przednią szybę. Oczyma duszy zobaczyłem, jak szkło rozpryskuje się na tysiące kawałków, a gruba laska celuje w moją grdykę.
– Dość tego! – wyskoczyłem z auta z zamiarem unieszkodliwienia wiedźmy.
Odskoczyła zręcznie, nie przestając wymachiwać kijem
Z bliska wyglądała o wiele młodziej, była uczesana w kok, a pod peleryną z grubego materiału kryła się szczupła sylwetka pełna siły i witalności. Nie było to miłe odkrycie, miałem do czynienia z godną przeciwniczką. Nagle kobieta się odwróciła i pobiegła w stronę mojego domu. Ruszyłem za nią jak szalony, wołając Krysię. Chciałem, żeby dobrze zamknęła drzwi i okna, gdy będę rozprawiał się z wariatką, ale osiągnąłem tyle, że Krysia usłyszała mnie i stanęła na progu, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Jacek, co ty wyprawiasz? – zapytała.
– Co się z tobą dzieje?
– Wejdź do domu i natychmiast zamknij drzwi! – krzyknąłem, a ponieważ nie zareagowała, wepchnąłem ją do środka i zaryglowałem zamek.
Zdążyłem w ostatniej chwili, odgradzając się drzwiami od szalejącej kobiety.
– Wróciła i krąży wokół domu. Jest niebezpieczna, przed chwilą omal nie zdemolowała mi samochodu – poinformowałem żonę, wyglądając przez okno w poszukiwaniu napastniczki. Musiała się gdzieś przyczaić, bo nigdzie jej nie zauważyłem.
Krysia milczała, więc odwróciłem się i zobaczyłem, że ma skupiony wyraz twarzy, jakby wsłuchiwała się w siebie.
– Dziwnie się czuję – powiedziała, siadając na sofie.
Od razu zapomniałem o nękającej nas wariatce.
– Zadzwoń po rodziców, niech zabiorą Kajtka – poprosiła Krysia.
Mówiła spokojnym tonem, ale była bardzo blada
– Masz bóle? Jak często? – spytałem. Gołym okiem widziałem, że córeczka postanowiła zawitać do nas wcześniej, ale nie martwiłem się tym. Była wystarczająco duża, by dobrze to znieść.
– Nic mnie nie boli, ale coś jest nie tak – przestraszyła mnie Krysia. – Gdyby ze mną coś się stało, zaopiekuj się naszym synkiem. Obiecaj mi!
Zaczęły mi się trząść ręce. Moja żona mówiła, jakby miała z tego nie wyjść.
– Nie opuścisz mnie, nie pozwolę ci na to. To tylko nerwy. Zaraz zawiozę cię do szpitala i wszystko będzie dobrze.
– Co za szczęście, że nie pojechałeś do pracy – powiedziała słabo Krysia. Była blada jak papier, ale siedziała prosto, gotowa do walki o naszą córeczkę.
Poczułem coś w rodzaju wdzięczności dla baby, która mnie powstrzymała przed opuszczeniem domu. Gdyby nie ona i jej atak szału, żona zostałaby sama.
– Jacek, ja krwawię – Krysia wstała i wpatrywała się w ślady na sofie.
Rzuciłem się do telefonu, zadzwoniłem na pogotowie i do teściów. Czekaliśmy. Czas płynął w zwolnionym tempie, dziwiłem się później, że nie osiwiałem. Sygnał karetki był prawdziwym wybawieniem od dobijającej niepewności. Baba nie odeszła daleko. Stała na chodniku, tuż przy naszej furtce, ale wpatrzony w żonę nie zawracałem sobie nią głowy. Miałem większe zmartwienie niż jej popisy dziwaczki.
– To będzie piękna, zdrowa dziewczynka. Dobrze jej pilnujcie i niczemu się nie dziwcie – dobiegł mnie dźwięczny i mocny głos dziwnej kobiety.
– Co? – odwróciłem głowę.
– Nie zatrzymujmy się – Krysia zauważyła, że się ociągam. Leżała na noszach, trzęsąc się jak w febrze.
– Nie bój się, ona powiedziała, że dziecko będzie zdrowe – powtórzyłem słowa wariatki, bo nagle wydały mi się ważne.
– Będzie zdrowe – powtórzyła za mną Krysia, pomijając pierwszą część zdania.
Anielka oznajmiła swoje przyjście na świat głośnym krzykiem, była śliczna i niczego jej nie brakowało. A wszystko dobrze się skończyło, ponieważ zostałem w domu i mogłem wezwać pogotowie. Zrobiłem tak, ponieważ zmusiła mnie do tego mieszkająca po sąsiedzku kobieta – dotarło to w końcu do mnie. Kilka dni później kupiłem bukiet kwiatów i poszedłem do niej, by podziękować.